niedziela, 8 września 2013

11.

Lucy Torres, która całe pięć dni w tygodniu zamieszkuje u swoich dziadków, jest niezwykłą dziewczyną. Jej wyjątkowość nie cechuje się ekstrawaganckim wyglądem, gdyż jej krótkie włosy w odcieniu blondu, zielone tęczówki i porcelanowa cera nie jest bynajmniej niczym rzadko spotykanym. Jej wyjątkowość objawia się w jej umiejętnościach. Lucy Torres jest uczennicą, już prawie szóstego roku, szkoły zwanej Hogwartem. Szkoła ta przeznaczona jest dla młodych czarodziejów i czarownic, a do takich zaliczała się Lucy. Co więcej, wszyscy członkowie jej rodziny, od ponad dziesięciu pokoleń uczęszczali do tej szkoły. Szczycili się mianem rodziny czystej krwi, Ślizgonów. Młoda Torres, oraz jej starsi o dwa lata bracia bliźniacy, nie podtrzymali jednak tradycji rodzinnej. Pierwszą odskocznią od "normalności" było jej rodzeństwo, Allan i Lou, którzy chowali się w Hufflepuffie, wyrastając na sprawiedliwych i lojalnych obywateli. Jej rodzice, zagorzali wielbiciele Lorda Voldemorta, nie tracili jednak nadziei. Liczyli, że ich młodsza córka nie splami honoru ich rodziny i jak na człowieka czystej krwi przystało, trafi do szlachetnego domu Salazara Slytherina. Tak się jednak nie stało. Lucy, odznaczająca się nieprzeciętną odwagą i wytrwałością wobec własnych wyborów, została przydzielona do domu Godryka Gryffindora. Tuż po zdjęciu Tiary Przydziału prędko dosiadła się do jedynego znanego jej chłopca, którego poznała lata temu. Jej rodzice, a także i jego, byli przewrażliwieni na punkcie statusu krwi, dlatego też byli dobrymi przyjaciółmi. Ona sama odnalazła w ich najstarszym synu bratnią duszę. Człowieka nie przywiązującego wagi do pochodzenia. Arogancki, bezczelny, z głową pełną pomysłów. Byli do siebie tak bardzo podobni, że od razu się zakolegowali. Syriusz Black był jej podporą w pierwszych chwilach przy stole Gryffonów. Szybko zaznajomił ją z swoimi nowymi przyjaciółmi. Po wielkiej uczcie, gdy udali się do dormitoriów, odnalazła drzwi, przy których widniało jej nazwisko. Z szelmowskim uśmiechem i piersią wypiętą do przodu wkroczyła do swojego nowego, małego domu. Wtedy poznała dziewczyny. Mary Mollins, Rosaline Richardson i Lily Evans. Jej wspaniałe przyjaciółki z dormitorium, z którymi obecnie łączy ją wiele więcej niż wspólny pokój. Dzielą ze sobą nie tylko łazienkę, ale i wszystkie sekrety. Pierwsze noce września zazwyczaj upływają im bezsennie, gdyż nie potrafią się nagadać.
 -Jeszcze tylko trzy dni- pomyślała wpatrując się w piękny ogród znajdujący się na ogromnej posesji jej rodziców. A raczej "rodziców". Zamknęła się w pokoju w chwili, w której przybyli do nich państwo Black w odwiedzinach. Był z nimi jedynie ich młodszy syn, Regulus. Przyjąwszy do wiadomości, iż nie ma z nimi Syriusza, udała się na najwyższe piętro domu swych rodziców i zniknęła w pokoju gościnnym, w którym sypiała co weekend. Napisała krótki list do Łapy z zapytaniem, gdzie się znajduje, ale nie otrzymała jeszcze żadnej odpowiedzi. Wpatrywała się w chylące się ku zachodowi słońce. Ciekawe co robią dziewczyny? Rose pewnie jest teraz w drodze powrotnej z Włoch. Tak, pewnie będzie cała w skowronkach. Starała się przed nimi ukryć swoje zamiłowanie do mugolskiej sztuki? Chyba ze słabym skutkiem, ale wolały ją zostawić z przekonaniem, że o niczym nie mają pojęcia. Kochana Lily z pewnością spędza czas ze swoimi rodzicami. Oni są mugolami, więc nie do końca rozumieją, jak prosperuje świat magii. Fakt, iż Evans pochodziła z rodziny mugoli, wcale nie czynił ją gorszą. Ba, była najlepszą uczennicą na roku! Przynajmniej na eliksirach. Ona i Severus Snape nie mieli sobie równych, choć ten drugi nie przyciągnął uwagi Slughorna. Lily była jego ulubienicą. Może zauroczyła go swoją skromnością i delikatnością? Lil z całą pewnością miała swój urok. Taka wrażliwa, taka dziewczęca. Całkiem jak Mary, choć już na pierwszy rzut oka widać między nimi było ogromne różnice. Mary była śliczną brunetką i lekko falowanych włosach i czekoladowych oczach. Była ona bardzo subtelną dziewczyną, którą spotkała nie lada tragedia. To były ostatnie dni czerwca. Wszyscy szykowali się już do powrotu. Siedziały wtedy same, tylko Mary i Lucy, w Wielkiej Sali. Był wtedy piękny dzień, a dwie współlokatorki żwawo dyskutowały o swoich najbliższych planach wakacyjnych. Chwilę później, razem z poranną pocztą, do sali wleciał czarny kruk, zasiadając Mollins na ramieniu. Do łapki przywiązaną miał czarną kopertę, w której zapisane było, że jej rodzice zostali zamordowani przez Lorda Voldemorta. To był okropny cios. Matka Mary była wysoko postawionym urzędnikiem Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, a ojciec był Szefem Biura Aurorów. Gazety głosiły, że walczyli dzielnie, ale nie byli wstanie obronić się. Prorok Codzienny poświęcił połowę jednego z wydań, by opisać tę tragedię. Cóż z tego, skoro to wcale nie mogło przynieść ukojenia ich córce? Torres wielokrotnie pisała do przyjaciółki ze słowami pociechy, jednak odpowiedzi doczekała się dopiero kilka dni temu. Jej list był krótki, ale pocieszający. -Nie poddała się. Postanowiła walczyć, zuch dziewczyna!- pomyślała blondynka. W tej samej chwili jej oczom ukazał się ciemny punkcik na niebie przemierzający coraz to mniejszą odległość, by po chwili zastukać dziobem w szybę, przy której siedziała. Na małym zwitku pergaminu nabazgrane było tylko dwa zdania: "Jestem u Jamesa. Wpadniesz?" Wpatrywała się w litery, widocznie pospiesznie napisane. Wcisnęła wiadomość do kieszeni spodni i puściła się pędem do drzwi, zatrzaskując je z ogromnym hukiem. 

2 komentarze:

Lydia Land of Grafic