poniedziałek, 30 września 2013

37.

Siedział nachmurzony obok Rose, która wcale nie zdawała sobie sprawy z jego złego humoru. Kilka razy próbowała do niego zagadać, ale zbył ją, a tylko dlatego, że był zły na samego siebie. Że był zły o to, że się głupio założył z Lucy. Wiadomo, że wygra, bo on zawsze wygrywał, ale nie podobało mu się, że musiał teraz siedzieć i bezczynnie patrzeć, jak ta piękna dziewczyna śmieje się z innymi. Niby mógł zacząć z nią gadać, ale jak tu nie powiedzieć jej, że wygląda pięknie albo nie zacząć mruczeć jej komplementów do ucha? Za duża pokusa, a Torres by mogła sugerować, że przegrał. Zresztą miał "trzymać się z daleka od Rose", a nie "zachowywać się jak kolega Rose". Wypełni swoją część i będzie się pławił w chwale, oglądając, jak Lucy całuje Smarkerusa! Musiał tylko trochę pocierpieć. Tylko trochę... Góra tydzień i będzie po sprawie.
Ale teraz siedział i gotowało się w nim, ponieważ zmęczona Richardson poprosiła Lupina, żeby zrobił jej masaż. A raczej- on sam jej to zaproponował. A ona się zgodziła! Dlaczego ona faworyzuje Remusa, skoro twierdzi, że"nigdy więcej chłopców"? Syriusz postanowił sobie, że przy najbliższej okazji wypyta dokładnie Lunatyka o relacje między nimi. Tak, był zazdrosny o swojego fustrzastego przyjaciela. Był zazdrosny jak nigdy wcześniej. Dlaczego? Najwspanialsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widział wręcz mruczała z rozkoszy, kiedy jego przyjaciel wprawnymi ruchami ugniatał jej plecy. A on, który zrobiłby to lepiej, nie mógł jej nawet tknąć!
Teraz już zaczynał rozumieć niektóre dziwaczne posunięcia Jamesa. To nie chodziło o miłość, bo to było za duże słowo. To chodziło o wyzwanie. I o dumę. Tylko że jego przypadek różnił się od tego Rogaczowego. Jemu NAPRAWDĘ podobała się Rose. I w jej przypadku nie mogło chodzić wyłącznie o wyzwanie, bo, pomimo że często bywał bezwzględny w dążeniu do celu, jej nie mógłby zrobić czegoś takiego. Była na to zbyt piękna, nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie. I zbyt krucha, by wyrządzić jej krzywdę.
A teraz chodziło tylko w jego zaciętość i dumę- musiał wygrać ten zakład. Musiał. Nie było innej możliwości.

36.

-James, nie możesz tam iść!
-A to dlaczego? To też moje dormitorium i nie interesuje mnie kogo tam teraz całuje Łapa. 
Załamała ręce, wiedząc, że już pod żadnym pretekstem nie zatrzyma go na dole. Zaczęła od prośby otworzenia przez Rogacza butelki(co zrobił z dziecinną łatwością), a skończywszy na namowach do wspólnego picia, co było kompletnie nie w stylu Rosalin Richardson. Chyba musiał wtedy wyczuć, że coś jest nie tak i zdradziła się sama prosząc go, by nie zmierzał do dormitorium. Teraz wydawało jej się to nazbyt oczywiste, że strzelał z miejscem gdzie nie powinien iść, a ona podała mu odpowiedź jak na talerzu. Opadła na kanapę. Była zmęczona, bardzo zmęczona. Pomyślała o gorącej kąpieli i o świeżo zasłanym łóżku. Ciepłej pościeli, miękkim materacu. Tego właśnie potrzebowała. No, ewentualnie masażu, ale nie czas i miejsce na takie zachcianki. Rozmasowała sobie skronie palcami i doszła do wniosku, że w Pokoju Wspólnym jest niesłychanie duszno. Podniosła głowę i ujrzała opadającą na fotel dziewczynę z burzą rudych, długich włosów.
-I jak? I jak? Zdążyliście? -pytała dociekliwie Torres, spoglądając z zaciekawieniem na Lil
-Tak, ale wszedł gdy byliśmy jeszcze w pokoju. -wysapała ruda szukając po bokach czegoś do picia. Chwyciła jakąś samotną butelkę kremowego piwa, otworzyła ją i zaczęła łapczywie pić.
-Dlaczego masz na sobie sweter Blacka?
-Och. -spojrzała po sobie jakby sama dopiero co zdała sobie z tego faktu sprawę -Kazał mi to włożyć, by go rozwścieczyć.
-Jak zareagował James? -dopytywała się wciąż Lucy. Chłonęła wszystko co słyszała. Była ciekawa relacji.
-Cóż, zasadniczo to miał myśleć, że złapał mnie i Syriusza w dość..hm...intymnej sytuacji.
-Jak to intymnej?
-No bo jak już wiedzieliśmy, że Potter idzie to mnie objął i udawał, że pociesza. Taka zgrywa. No i wtedy wparował James,  jak nas dostrzegł to wycofał się do łazienki. No i nawiałam.
-Zamknął się w łazience?  Po co?
-A bo ja wiem. -zaczęła szukać kolejnej butelki. Nie znalazła jednak żadnej w pobliżu, więc oddaliła się w kierunku Petera, by od niego wyciągnąć coś do picia. Pod jej nieobecność z góry zeszli dwaj przyjaciele. Jeden z nich, czarnowłosy o szarych oczach, opadł na kanapę, tuż obok Rose, drugi natomiast zajął wolny (już) fotel. 
-Syriuszu, widziałeś może Remusa?
-Nie, raczej nie. -odparł obojętnym tonem Black.
Zbyt obojętnym. Co ten ton w ogóle miał znaczyć? Nigdy się tak do niej nie odzywał. NIGDY.
-Syriuszu... -zaczęła nieco delikatniej i na tyle cicho, by tylko on mógł to usłyszeć -Coś się stało? Jesteś na mnie zły?
-Skąd ci to przyszło na myśl, Rosalin?
Jego puste, oczy, brak kontaktu wzrokowego i kompletny zanik podobieństwa między prawdziwym Syriuszem Blackiem, a osobą, która siedziała u jej boku wydawała się bić ją po twarzy. Musiał być na nią o coś zły, więc może lepiej się nie odzywać? Nie wciągać w rozmowy, które wydają mu się nie potrzebne. Poczekać aż on przejmie inicjatywę? 
-To chyba najlepsze rozwiązanie. -pomyślała Rose machając do swojego przyjaciela, który zdaje się właśnie ich szukał. 

35.

Naparł ciężarem ciała na drzwi. Odkręcił kran, by szum cieknącej wody zagłuszył myśli wirujące w jego głowie. Ochlapał twarz zimną wodą, aby ostudzić emocje. Podziałało. 
Syriusz podrywał dziewczynę, z którą próbował się umówić od ponad roku. Co za tupet! Ale z drugiej strony, Lily go denerwowała. Owszem jest piękną dziewczyną, bardzo inteligentną i na swój sposób delikatną, jednakże irytował go jej stosunek do jego osoby. Czuł się sfrustrowany, gdy ta rudowłosa istotka oceniała go, praktycznie nie znając. Nigdy jakoś ze sobą nie rozmawiali, chyba, że prosił ją o spotkanie, a ona wyrzucała mu wszystkie jego wady.
-Nie mogę się przejmować. Niech robią co chcą, mnie to nie rusza.- mówił sobie James, zakręcając głowicę. Wytarł twarz w ręcznik i zaczerpnąwszy głęboko powietrza wszedł do sypialni, gdzie na środku stał jego najlepszy przyjaciel. Nagle pusta przestrzeń na środku pokoju stała się jakby większa, a Black był jedynie elementem ozdobnym. Czymś co zawsze tu było i zawsze będzie. Słabe promienie rzucane przez zapalone świece tworzyły jeszcze bardziej napiętą atmosferę. 
-Jest pijana. -oznajmił beznamiętnie Syriusz.
-Niezła bajka, Łapo. Ale wybacz, nie wierzę, aby perfekcyjna pani prefekt mogła wypić coś mocniejszego od kremowego piwa.
-Można to łatwo sprawdzić. 
-Chyba mi na tym nie zależy. -poluzował krawat i odpiął najwyższy guzik koszuli. Zmierzwił sobie delikatnie włosy. Wyglądał wtedy bardzo buntowniczo, ale i nieco groźnie. Jego mina była raczej poważna, ale nie ukazywała złości czy żalu. Był to typowy wyraz twarzy dla pokerzystów, a Potterowi dodawało to jedynie uroku. -Wracamy do Pokoju Wspólnego? Nie psujmy sobie wieczoru.
-Jasne -odparł nieco bardziej odprężony Black.
Wyszli w nieco bardziej rozluźnionej atmosferze niż się tego spodziewał Black, ale przecież byli najlepszymi przyjaciółmi i nic nie było wstanie tego zmienić.

piątek, 27 września 2013

34.

Wciąż nie mogła uwierzyć, że dała się w to wciągnąć. W imię czego? W chęci zemsty? Stała właśnie oparta o czyjeś łóżko, prawdopodobnie Remusa, gdyż było ono precyzyjnie zaścielone. Syriusz szukał czegoś w kufrze Jamesa. Rose została na dole, razem ze Scottem i Lucy. Mieli odciągnąć Jamesa od dormitorium. W razie czego Wilson przyjdzie ich o tym powiadomić. Nie do końca wiedziała co Black zamierzał zrobić.
-Na czym właściwie ma polegać twój wybitny plan?
-No cóż, zasadniczo to możemy wyciąć mu w koszulach miejsca na staniki, skoro tak bardzo je lubi. No i myślałem jeszcze o przerobieniu jego bielizny na żeńską, ale musimy się pospieszyć. A, i jeszcze jeden wątek- podszedł do swojego kufra i wyciągnął z niego czarny, szkolny sweter. -Włóż to, wkurzy się, że dziewczyna, którą chce poderwać chodzi w moich ciuchach. Gotowa, Evans?
-Gotowa.
Kilkoma zaklęciami załatwili sprawę. Z początku wycinanie wychodziło im nieco nieudolnie, jednakże z każdą następną próbą było coraz lepiej. Po skończonej pracy zapakowali jego ubrania do kufra, starając się zatrzeć wszelkie ślady zbrodni. 
-Włóż ten sweter- ponaglił Syriusz. Lily posłusznie ubrała o wiele za duże odzienie. Łapa podszedł do niej mierzwiąc jej włosy.- Nieźle, musisz wyglądać jakby coś tu zaszło. W razie jakbyśmy go mieli minąć na schodach.
-Co? Black!- warknęła odpychając jego dłoń.
-Cii...- przyłożył palec do jej ust starając się ją uciszyć. Gdy stali w takiej głuchej ciszy to faktycznie można było się zorientować, że ktoś zmierza ku drzwiom. Ile mieli czasu? Może minutę. Brunet szybko podszedł do swojej szafki nocnej i wyciągnął z niej piersiówkę. 
-Pij, to whisky. Powiemy mu, że jesteś schlana. Musi od ciebie śmierdzieć.
-Black! Zabiję cię.
-Dobra, ale później. Pij- podsunął jej pod nos trunek. Zaczerpnęła potężny łyk, krzywiąc się. Chwilę później poczuła, ze ktoś przytula ją do piersi, udając, że ją uspokaja.
-Już dobrze, dobrze- gładził jej włosy i wtedy dotarło do niej, co powinna robić. Udając, że wpada w kolejną falę płaczu, zaczęła się teatralnie trząść mamrocąc coś pod nosem.
-Nie przeszkadzam?- doszedł ją znajomy głos. Głos, który zawsze doprowadzał ją do szału.
-Jeśli mam być szczery- zaczął Syriusz, nie odwracając się twarzą do drzwi, by nie ukazać przyjacielowi, kto z nim jest- to owszem, przeszkadzasz. 
-Dobra, tylko coś zabiorę i już spadam- przemierzył pokój kierując się ku swojemu kufrowi, gdy nagle zaświtało w głowie Rudej, że James nie może dowiedzieć się przecież, co znajdzie w kufrze. Nie teraz!
-Wyjdź stąd, Potter!- zagrzmiała udając roztrzęsioną. 
-Na Merlina! Evans? Co ty, co tu....- urwał, wpatrując się w swojego przyjaciela.
-Po prostu wyjdź, proszę- otarła nieistniejącą łzę. Chyba podziałało. W całkowitym osłupieniu chwycił klamkę, ale nie tą prowadzącą na korytarz, lecz tą, która kryła za sobą łazienkę. Po chwili można było usłyszeć spuszczaną wodę w kranie. 
Ruda wykorzystała ten moment by się ulotnić. Blacka i Pottera czekała poważna rozmowa i nie chciała być jej świadkiem. Nigdy.

33.

-Obstawiam, że nie będzie z tobą dłużej niż tydzień.
-Och, zamknij się wreszcie Black, nikogo nie obchodzi co ty obstawiasz. Założę się, że będziemy ze sobą dłużej, niż ty utrzymasz się z dala od Rose.
-Czy to wyzwanie?- spojrzał na nią z szalonym błyskiem w oku.
-Tak, to wyzwanie!- krzyknęła Lucy, podając mu dłoń.- Wchodzisz w to?
-A co z przegranym? Jakaś kara dla frajera, który się zakłada, mimo iż wie, że przegra?
-Coś proponujesz?- spojrzała na niego wściekle.
-Jeśli przegrasz, to powiedzmy... pocałujesz Smarkerusa.
-O fuj- skrzywiła się.- Za to ty, hm...- uśmiechnęła się do siebie niczym szaleniec, następnie pochyliła się nad nim i wyszeptała na ucho swoje postanowienie.
-No wiesz, Torres- roześmiał się.- No, no, to może być ciekawe. Wchodzę w to.
Uścisnęli sobie dłonie, zawiązując tym  gestem magiczną umowę.
Nie wytrzyma z jednym chłopakiem dłużej niż tydzień. To niemożliwe. Co jak co, ale pod tym względem są podobni. Teraz jedynie będzie musiał się pilnować, by nie zacząć stosować swoich tricków na Rose. Ale jak tu się opanować, kiedy ona jest tak piękna? Jak miał jej nie powiedzieć, że ślicznie wygląda, kiedy ona wyglądała jak najwspanialsza dziewczyna pod słońcem. Taka delikatna, subtelna, urocza.
-Stop, przestań. Myśl o zakładzie- skarcił się w myślach Black.
Wtem na schodach pojawiła się piękna dziewczyna. Jej długie, bardzo długie włosy, w odcieniu słomy połyskiwały w bladych światłach świec. Uśmiechała się tak delikatnie. Jakby robiła coś, co jest zakazane, a jednak nie potrafiła się przywrócić do porządku. Ta koszula, którą miała teraz na sobie. Nie miała krawata, dzięki czemu wyglądała jak... buntowniczka. Spódniczka, zakrywająca jej wspaniałe nogi. Tak, musiały być niezwykłe. Zakolanówki opinające jej smukłe łydki. Boże, jaka ona jest cudna.
-Do cholery, opamiętaj się, Black. Myśl o zakładzie, myśl o zakładzie!- kłócił się sam ze sobą, kiedy Rosalin usiadła u jego boku. Dopiero teraz zauważył, że kogoś przyprowadziła.
-Evans? Jasny gwint- przeraził się nie na żarty.
-Syriuszu- skarciła go Rose.- Lily przyszła ze mną i mam nadzieję, że potrafisz okazać swoją gościnność innym członkom naszego dormitorium.
-Oczywiście, oczywiście. Napijesz się czegoś, Evans? Znaczy się, Lily- mordercze spojrzenia Lucy i Rose kazały mu pilnować swojego języka.
-Nie, raczej podziękuję- odparła rzeczowym tonem Ruda.
-Och, Lily, daj spokój, napij się chociaż piwa kremowego- nalegała Lucy podając jej butelkę.- Hej, a tak w ogóle to znacie Scotta?
-Twój nowy tygodniowy chłopak?- rzuciła od niechcenia Lily.
-HA!- krzyknął Syriusz z triumfalnym uśmieszkiem.- Evans, już cię lubię!
-Wybacz, postaram się poprawić. Black, a gdzie twoja papużka nierozłączka? Poszła szukać rozumu? Mam nadzieję, że nie wśród mojej bielizny.
-Właściwie to nie wiem. Pewnie poleźli z Peterem po zapasy. To co, robimy im jakiś kawał?
-Kusząca propozycja, nie powiem.
-Czyli, że wchodzisz w to Lucy? A co z wami? Evans,  nie chcesz zemsty za staniki?
Rudowłosa spojrzała po wszystkich. Na dłuższą chwilę zatrzymała się na twarzy Rose, po czym wypaliła:
-Wchodzę w to!

wtorek, 24 września 2013

32.

-A Ty, Rose, lubisz mugolską muzykę?
-Ja? Słyszałam ją wiele razy, zwłaszcza w niemagicznych kawiarniach, jest fantastyczna- rozpromieniła się dziewczyna, dochodząc do wniosku, że znalazła wspólny język z Syriuszem Blackiem. Czy to w ogóle możliwe? Rozmawiać, tak po prostu, o wszystkim i o niczym, z największym szkolnym podrywaczem. Była tak pochłonięta rozmową, że nawet nie zauważyła, jak blisko siebie siedzą. Nie zauważyła, że Black spogląda na nią swoimi szarymi oczyma i wręcz pochłania ją w całości. Nieco speszona odwróciła wzrok na pobliską kanapę.
-Chyba ktoś tu się dobrze bawi- wskazała dwoje całujących się ludzi na kanapie. Black podążył za jej wzrokiem i krzyknął:
-No wiesz, Lucy. Podrywać kapitana szkolnej drużyny quidditcha- zacmokał z niesmakiem. Ta jedynie chwyciła poduszkę i cisnęła nią w niego.
-Ktoś tu jest agresywny, a co powiesz na to- i ten rzucił poduszką, trafiając w głowę Wilsona.- Wybacz, Scott. Celowałem w Torres. 
-Black, do cholery!- była już poważnie wkurzona. Chwyciła poduszkę i zaczęła nią okładać Łapę, który wciąż się śmiejąc, próbował się osłonić przed uderzeniami. 
-Ej, nie tak mocno. Bo jeszcze uderzysz Rose- pochwycił poduszkę, która już miała zaraz uderzyć Richardson. Wypuściła ją z rąk i usiadła przy Wilsonie, pozwalając się objąć. 
-Co, Torres, nowy chłopak?-skinął na chłopca siedzącego u jej boku.
-A nawet jeśli, to co? Na szczęście ja nie muszę się ciebie pytać- krzywo się uśmiechnęła- Rose jest dla ciebie za inteligentna i prędzej ja przefarbuję się na niebiesko, niż ty z nią będziesz, bo sam chyba zdążyłeś zauważyć, że MOJA przyjaciółka nie jest typem osoby, która szuka jednorazowej przygody.
Rose dostrzegła, że Syriusz już szykuje ripostę na te słowa, musiało go to trochę zaboleć, więc szybko rzuciła:
-Idę na chwilę do dormitorium. Zaraz wracam. 
I skocznym krokiem opuściła Pokój Wspólny. Zanim wkroczyła do dormitorium przypomniał jej się moment, w którym Lucy zaczęła okładać Syriusza poduszką. To było bezbłędne!

31.

Siedziała w Pokoju Wspólnym już od ponad godziny. Impreza trwała, gdzieniegdzie dostrzec można było małe grupki żartujące i popijające kremowe piwo bądź też "coś mocniejszego".  Ona zaś siedziała przy kominku i popijała miód pitny, wpatrując się w swojego przyjaciela z dzieciństwa, który z wielką pasją opowiadał coś błękitnookiej blondynce, siedzącej po turecku, zwróconej do swego rozmówcy twarzą.
-No i wiesz, to było po prostu fantastyczne. Nie sądziłem, że spodoba mi się mugolska muzyka, a tu proszę! Jeśli dobrze pamiętam, to ten zespół nazywał się... Pink Floyd!
-No, no! Syriuszu, nie spodziewałam się- w jej oczach malował się zachwyt.
Po wyrazie jej twarzy widać było, że chłonęła każde kolejne słowo, które do niej mówi. Blablablablaaa. Dla Lucy Torres to i tak były tylko puste słowa. Przecież Blackowi chodzi tylko o to, by ją zdobyć. Na szczęście Rose nie była głupia, nie da się tak łatwo omotać, choć łatwo ją wciągnąć w rozmowę i zainteresować.
-Halo, czy mnie słyszysz?
-Co?- wyrwała się z zamyślenia, by spojrzeć na chłopca, który stał nad nią, przyglądając jej się.
-Ja, Scott Wilson, pytałem, czy mogę usiąść obok....
-Lucy, Lucy Torres. Ależ proszę, śmiało- zachęciła go ręką, pokazując mu wolne miejsce obok siebie.
Dopiero gdy usiadł, zauważyła coś dziwnego. Nie przemyślawszy tego, wypaliła nieco rozbawiona:
-Jakiś nieudany eksperyment czy jak?
-Co? To?- wskazał na swoje włosy.- Och, nie! Jestem metamorfagiem, ale jeśli ci się nie podobają- przymknął nieco powieki, a jego włosy zaczęły przybierać barwę ciemnego blondu.- Takie mogą być?
-Jesteś metamorfagiem? Ej, czy ty nie jesteś przypadkiem Scott Wilson? Kapitan Gryfonów?
-Cóż, jesteś bardzo spostrzegawcza- roześmiał się.- Nie żebym ci się wcześniej przedstawił, ale tak. To ja. 
-Wybacz mi, jestem odrobinę otumaniona- podniosła w górę swoją szklankę, którą ściskała w dłoni.
-To tylko ci dodaje uroku- odparł z uśmiechem. Tak pięknie się uśmiechał, pokazując równiutkie, białe zęby. Jego błękitne oczy śmiały się do niej. Był on bardzo, ale to bardzo przystojny. No, i musiał być też wysoki. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest sportowcem. Podobał się jej, ot co!
-Ładniej ci było w tych jasnoniebieskich włosach- wplotła swe palce w jego włosy, a on jedynie lekko się zaśmiał- ale nie zmieniaj już dzisiaj ich koloru.
-Co tylko zechcesz- oczy mu lekko pojaśniały. Ujął jej dłoń, sprowadzając ją na dół, choć jej nie puszczał.
-Jesteś w siódmej klasie, jeśli się nie mylę.
-Widzę, że jesteś dobrze poinformowana. 
-Ja jestem dopiero..
-Wiem- przerwał jej delikatnie.- Jesteś na szóstym roku.
-Skąd...
-Mieszkasz z panią prefekt, tą blondynką rozmawiającą z Blackiem i z jedną brunetką. Przyjaźnisz się z Syriuszem.
-No, no, widzę, że jesteś dobrze poinformowany- roześmiała się.
-Się wie!- rzucił nonszalancko.- Wystarczy umieć podpytać Pottera.
-Zamorduję go kiedyś- odparła, szczerząc się jeszcze bardziej. 
-Napijesz się ze mną?
-Czy ty chcesz mnie upić? Jeśli tak, to nie potrzebnie, bo już jestem lekko wstawiona. 
-Sama piłaś, no wiesz- pokręcił karcąco głową, śmiejąc się przy tym.
-Za samotność i te sprawy.
-Ale teraz jesteś ze mną- ujął jej dłoń, kurczowo ściskającą szklankę. Jednym zwinnym ruchem wyjął ją i położył na stoliku.- Skoro już jesteś pijana, to ułatwiłaś mi zadanie. Mówił ci ktoś, że jesteś piękna?
W jego oczach tańczyły wesołe iskierki, Sama Torres odkryła, że Scott pożera ją wzrokiem. Nie była mu dłużna.
-Może raz czy dwa. Choć jeszcze nigdy nie miałam wtedy ochoty odpowiedzieć tym samym.
-Czy to miał być komplement?
-A czy ty mnie w końcu pocałujesz?- nie mogąc już wytrzymać, zbliżyła się do niego nieco, lecz on szybko przejął inicjatywę i złożył na jej wargach delikatny pocałunek.
-A co jeśli rano wytkniesz mi, że cię wykorzystałem?
-Zamorduję cię, jeśli mi wtedy powiesz, że skończyliśmy na jednym buziaku- położyła mu jedną dłoń na karku i już po chwili oblała ją fala gorąca związana z pocałunkiem, jakim ją obdarzył. I kolejnym, i kolejnym, i jeszcze jednym. 

sobota, 21 września 2013

30.

Po lekcjach zanieśli torby do dormitorium i poczekali na Syriusza, aż on wróci z numerologii. Pokazali się w kilku strategicznych i zatłoczonych miejscach, by w razie czego nie wzbudzać niczyjej podejrzliwości. Następnie udali się pod posąg jednookiej czarownicy, która kryła tajnego przejścia do Hogsmeade. Tam zaś starali się nie rzucać w oczy. Najciemniejszymi zaułkami miasteczka, dotarli do małego sklepu, prowadzonego przez zaprzyjaźnionego właściciela. Już wiele razy to robili, więc i tym razem wszystko poszło zgodnie z planem.
-Czołem, Mark. To my!
-O! Serwus, Peter. Wiedziałem, że dziś przyjdziesz. Stajecie się coraz bardziej przewidywalni, chłopcy- pokręcił głową mężczyzna. Mógł mieć prawdopodobnie około pięćdziesięciu lat. Można by pomyśleć, że jest jakimś emerytowanym nauczycielem, gdyby nie te wesołe iskierki w oczach. O nie, nauczyciele z pewnością ich nie mają. 
-No wiesz. Nie obrażaj nas- wtrącił się Black.- Poza tym w przyszłym miesiącu kończę siedemnaście lat, więc chyba nie powinno być problemów.
-Więc czego wam trzeba?- rzucił Mark rzeczowym tonem.
-Miód pitny, kilka skrzynek kremowego piwa, no i trochę Ognistej Whisky, da się to załatwić?
-Jasne, płacicie teraz czy...
-Teraz, teraz. Mógłbyś nam to zapakować, żeby jakoś w miarę łatwo było to przetransportować, a my przyszykujemy kasę?
-Jasne.
Kiedy właściciel zniknął za drzwiami zasłoniętymi przed oczami obcych, chłopcy zaczęli dyskutować:
-Ile nas to będzie kosztować?- spytał Remus.
-Nie zdziwiłbym się, jakby około dwudziestu, może trzydziestu galeonów- odrzekł Rogacz z kamienna miną.
-To dużo...
-Oj, Remusie, zwróci się nam to dwukrotnie, zapewniam cię- rzucił Peter.
Zawsze miał smykałkę do interesów. Potrafił wszystko załatwić. Znał wielu ludzi w magicznym miasteczku, dzięki temu mieli w Hogwarcie wszystko, czego zapragnęli. Co więcej, potrafił tak to sprzedać, by mieć z tego czysty zysk.
-Jak dla was chłopcy, to wezmę za to osiemnaście galeonów. Jesteście tutaj już prawie jak stali kliencie.
-Dzięki, Mark. Jesteś wielki- odparł Peter, zostawiając pieniądze na ladzie.
Pochwycił duży koszyk z ich zakupami. Przekazał go Jamesowi, który chwilę potem zniknął pod peleryną-niewidką razem z ich "łupem". Powoli ruszyli do Hogwartu. Czekał ich wspaniały wieczór...

29.

Siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i palcami przeczesywała swoje ognistorude włosy. Była zamyślona, martwiła się o wszystko- zaczynając od tego, czy dobrze wybrała przedmioty, a kończąc na Syriuszu, który bez wątpienia podrywał Rose. Widziała, że nie jest w stanie zmienić całego świata, ale i tak chciała, by przynajmniej jej przyjaciółki były szczęśliwe... 
Wtem do oczu napłynęły jej łzy i nie potrafiła ich opanować- zaczęły spływać krętymi ścieżkami w dół po policzkach. Po raz pierwszy czuła się w Hogwarcie samotna. Ba, czuła się wyrzutkiem. Nigdy wcześniej nie było jej tutaj tak smutno. Mary cały dzień spędziła w bibliotece i nie rozmawiała z nią zbyt dużo. A Lucy i Rose najwyraźniej wolały towarzystwo Huncwotów. Zresztą teraz wcale się im nie dziwiła- każdy by wolał książki albo bandę zwariowanych chłopaków od niej. Od sztywnej, regulaminowej dziewczyny, która wolałaby spędzić cały dzień na wypełnianiu obowiązków niż choć raz się rozerwać...
Do dormitorium wpadła roześmiana Rose, ale spoważniała, jak tylko spojrzała na zapłakaną rudowłosą dziewczynę. Podbiegła do niej i momentalnie ją przytuliła.
-Co się stało, Liluś?- spytała rzeczywiście zmartwiona.
-Rose...- zaczęła Evans, co chwila wybuchając płaczem.- Co... Co jest ze mną... Nie tak?
-Och, Lily- blondynka pokręciła głową.- Dlaczego tak myślisz?
-Bo wy wszystkie ode mnie uciekacie! A nikt inny też nie zwraca na mnie uwagi- zdołała wykrztusić, ale zaraz potem znowu się rozkleiła. Na Merlina, co ją dzisiaj napadło?
-Nieprawda. Nie uciekamy od ciebie, czasami po prostu tak wychodzi, że idziemy gdzie indziej niż ty. Ale to nie znaczy, ze cię nie kochamy, Lily. 
-Może wy tak, ale reszta? Uważają, że jestem sztywna, drętwa... Boją się mnie, bo przestrzegam zasad. A czy w tym jest coś złego?
-Nie, Liluś. Ale czasami trzeba odpuścić, a ty tego nie potrafisz...
-No bo... Tak się nie powinno robić i tyle!- dziewczyna była zagubiona. Nagle miało się okazać, że wszystko, cały jej system wartości, któremu podporządkowała samą siebie, sprawiał, że nikt jej nie lubił?
-Ty tak myślisz. Ale niektórzy nie. Ale to nie znaczy, ze któraś ze stron ma rację. Ona leży po środku, Lil. 
-Ale... Czyli co według ciebie powinnam zrobić?
-Wypośrodkować. Idź gdzieś między ludzi i choć raz zapomnij o byciu prefektem. Pomyśl sobie, że tym razem nauczyciele powinni pilnować porządku, nie ty. 
-Ale co jeśli nauczycieli tam nie będzie?
-No oczywiście, że ich nie będzie! I o to w tym chodzi!- Rose nagle się ożywiła.- Oo, mam pomysł: pójdziesz ze mną na imprezę, którą Huncwoci dziś organizują w Pokoju Wspólnym. I nie będziesz chciała nikogo wygonić- dodała blondynka ostrzegawczo.- Zobaczysz, będzie fajnie!
-Hmm, jeśli tak mówisz... To warto spróbować- Lily nagle się przestraszyła.- Ale będziesz tam przy mnie? Bo, wiesz, nigdy nie byłam na takiej imprezie...
-Masz to jak u Gringotta- Richardson jeszcze raz przytuliła Rudą. Warto jest mieć taką przyjaciółkę- pomyślała Lil, wycierając łzy z policzków.

28.

Rose szła powoli korytarzem, prowadzącym do klasy numerologii. Wiedziała, że żadna z jej przyjaciółek nie zapisała się na ten przedmiot, więc czuła się niepewnie, bo nikogo tam nie znała. Zaraz... Przecież był taki jeden Huncwot, który też poszedł na ten przedmiot... Ale to Syriusz, a jak ona go poprosi, by z nią siedział, to od razu sobie coś pomyśli... Przystanęła przed salą i rozejrzała się wokoło- żadnych znajomych twarzy, kilku Gryfonów, dalej Ślizgoni łypali na wszystkich podejrzliwie i z otwartą wrogością, najwięcej chyba było Krukonów. Rose kojarzyła kilka osób, ale nic więcej. Stanęła z boku i czekała na dzwonek, ale jej uwagę przykuły dwie całujące się postacie. Jedną była niezbyt wysoka brunetka, a drugą chłopak o kruczoczarnych włosach stojący plecami do niej, a więc nie mogła zobaczyć jego twarzy... Widziała tylko, że dziewczyna w przerwach między pocałunkami patrzyła na niego ze szczerym uwielbieniem, a on zdawał się być bardzo pewny siebie. Wtem zadzwonił dzwonek i Rose pospiesznie się odwróciła. Jednak nie tak szybko, żeby nie zobaczyć, ze owym całującym się chłopcem był Syriusz Black. Blondynka zaczęła analizować swoje uczucia- czuła wściekłość? zazdrość? nienawiść? Odetchnęła- nic z tego. Jednym co czuła, była ulga. W tym momencie czarnowłosy chłopak stanął obok niej. 
-Cześć- przywitał się jakby nigdy nic.  
-Witaj, Syriuszu. Czy mogę mieć do ciebie prośbę?
-Jasne, piękna, czego sobie życzysz?- Łapa od razu się ożywił i przysunął nieco bliżej. Cofnęła się o krok. Już otwierała usta, ale przerwał jej ktoś inny:
-Cześć. Masz teraz numerologię?
Rose odwróciła się i ujrzała wysokiego, chudego chłopaka, który patrzył na nią brązowymi oczyma. Miał kępę rudych włosów i masę piegów. Uśmiechał się teraz do niej, odsłaniając równiutkie zęby.
-Taaak- zaczęła niepewnie Rose.
-Jestem Artur. Hufflepuff, a Ty?
-Rose, Gryffindor. Zresztą, jak widać- dziewczyna już przeczuwała, na czym się skończy i wcale jej się to nie podobało.
-No tak... Rose, może chciałabyś ze mną siedzieć? Pytam teraz, bo może jeszcze jesteś wolna?
Blondynka przez chwilę rozważała jego słowa. Jeśli się zgodzi, nie będzie musiała siedzieć z Blackiem i tym samym da mu jasny znak, że nie jest dla niej nikim więcej niż kolegą. Ale z drugiej strony- nie wiedziała, jaki był ten rudzielec. Nie chciała się zobowiązywać wobec osoby, której nawet nie znała. Z dwojga złego chyba wolała Syriusza. Był dobrym kolegą, a przynajmniej może będzie zabawnie na lekcjach.
-Wybacz, Arturze, ale właśnie miała o to samo spytać Syriusza. A więc?- tu zwróciła się do rozpromienionego Blacka.- Mógłbyś mi towarzyszyć na tych zajęciach?
-Ależ cała przyjemność po mojej stronie- odpowiedział uwodzicielsko Łapa.
-Ach, no nic. Miło było cię poznać, Rose- odpowiedział zmieszany Puchon i odszedł do swoich kolegów. Jeden z nich krzyknął do niego:
-I co, Arciu? Za ładna panienka, hę?
Rose spuściła wzrok. Było jej przykro. Syriusz najwyraźniej to zauważył, bo zmarszczył brwi i zawołał do nich:
-Ej! Nie waż się tak więcej o niej mówić! Trochę szacunku, koleś!
Syriusz nawet zaczął podwijać rękawy i jednocześnie sięgał po różdżkę, ale w tym momencie blondynka położyła mu rękę na piersi.
-Nie- wyszeptała.- Nie warto.
Łapa spojrzał głęboko w jej soczyście niebieskie oczy i zobaczył, że ona szczerze się martwiła. Minę miała smutną, ale była zdecydowana go zatrzymać. Obrzucił spojrzeniem stojących niedaleko Puchonów- miała rację, nie warto.
-W takim razie przeproś ją i będzie po sprawie- powiedział na tyle głośno, by tamci usłyszeli.
-Dobrze, dobrze. Przepraszam cię.
Rose skinęła głową na znak, że przyjmuje przeprosiny i ruszyła w stronę sali, a Syriusz poszedł za nią.
-Odpuszczam im tylko dlatego, że mnie o to poprosiłaś- zmysłowo wyszeptał jej do ucha. Zauważył, że lekko się uśmiechnęła, ale już nic więcej nie powiedziała.
Przez całą godzinę blondynka była zamyślona. Zastanawiała się, dlaczego Black to wszystko robił, dlaczego dalej się tak zachowywał, i nie potrafiła znaleźć na to odpowiedzi. Widziała jego starania, by wyrwać ją z tego zadumania, ale, o dziwo, nie przynosiły rezultatów. A kiedy lekcja się skończyła, w milczeniu opuściła klasę i skierowała się ku swojemu dormitorium. Tym razem Syriusz zostawił ją w spokoju. Tym razem.

27.

Był piątek po południu. Syriusz stał przed salą do numerologii i nonszalancko opierał się o ścianę. Niedaleko przyczaiła się grupka dziewcząt, które chichotały, ilekroć na nie spojrzał. Nie wiedział, czy miał mieć z nimi zajęcia, czy one po prostu go śledziły. Zaczął się im przyglądać- może znajdzie tam jakąś ładną dziewczynę na jedną czy tam dwie randki. Przecież na Rose nie kończył się świat, nie będzie usychał tylko dlatego, że ona ma jakieś opory. Owszem, współczuł jej, chciał jej pomóc, ba, podobała mu się, ale nic więcej. Nie zakochał się w niej, a jeśli się w niej nie zakochał, to przecież mógł się umawiać z innymi, czyż nie? Wypatrzył w tej grupce ładną szatynkę o niebieskoszarych oczach i uśmiechnął się do niej. Oblała się rumieńcem, ale odwzajemniła uśmiech. Dobrze wiedzieć, że czar działa- pomyślał Łapa i ruszył w jej stronę.
-Cześć. Jestem Syriusz. 
-Syriusz Black... Wiem- rozanielona dziewczyna westchnęła. Zaraz potem się opamiętała i dodała- A ja Alice. 
-Milo cię poznać. Wiesz, masz piękną figurę- Łapa przysunął się do niej i poczuł, jak jej oddech stawał się coraz szybszy i płytszy. 
-Dziękuję...- zdołała wyszeptać. Pozostałe dziewczyny spojrzały na nich, nie kryjąc rozczarowania, i zaczęły powoli się rozchodzić, ale Alice nawet nie zwróciła na to uwagi. Syriusz widział, jak badała każdy szczegół jego twarzy, jak jej wzrok zatrzymał się na jego ustach. Uśmiechnął się do niej w ten swój flirciarski sposób i przejechał dłonią wzdłuż jej talii. Zadrżała lekko. 
-Ja cię nawet nie znam- próbowała protestować, ale widać było, że sama nie jest przekonana do swoich argumentów.- A ty nie znasz mnie...
Jej głos był coraz słabszy. Poddawała się. Syriusz odsunął się lekko od niej. W jej oczach pojawił się wyrzut do samej siebie, a Black wiedział, że już ją oczarował. 
-A czy to ważne- wymruczał jej do ucha i w tym momencie Alice rzuciła się na jego usta. Uniósł lekko kącik ust, zanim odwzajemnił pocałunek. Znowu wygrał.

26.

Transmutacja i zaklęcia minęły bez większych ekscytacji. Nauczyciele gadali, gadali i jeszcze raz gadali o tym, jak ważne są OWTMy i tak dalej, i tak dalej. Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali OPCM. Remus, James, Peter, Syriusz i Lucy zawarli zakład, które z nich szybciej wyprowadzi z równowagi nowego nauczyciela. Każdy obrał osobistą taktykę, stawka była standardowa. Zwycięzca bierze co tylko chce, a reszta i tak się bawi, bo czymże jest zabawa związana z "chrzczeniem" nowego nauczyciela w porównaniu do przegranej? Równo z dzwonkiem wszyscy wkroczyli do sali. Remus usiadł razem z Peterem, za nimi usadowili się James i Syriusz. Na lewo od nich siedziały Rose i Lucy, a ławkę przed nimi zajmowały Mary i Lily. Do dość sporego pomieszczenia, w którym odbywały się lekcje tego przedmiotu, wkroczył młody, czarnowłosy mężczyzna, z kilkudniowym zarostem i nieco źle dobraną szatą. Oświadczył, iż nazywa się profesor Arnold Greengarden i w tym właśnie momencie, realizację swojego planu zaczął James.
-Eee, panie ogródek- wciął się niegrzecznie Rogacz.- Czy miał pan kiedykolwiek styczność z młodzieżą?
-Przepraszam bardzo, co to za pytanie? Co za bezczelność!
-Też tak myślałem, więc zasadniczo jest pan kompletnie nieprzygotowany na możliwe zajścia czy, no nie wiem, powiedzmy... wypadki?
-Och, James, daj spokój- wtrącił się Łapa, zakrywając ręką twarz przyjaciela.- Nasz wielmożny profesor, hrabia, pan i władca, który panuje i włada terenami zielonych ogródków, nie ma ochoty oglądać twojej okropnej twarzy. Co więcej, nasz wspaniały i cudowny profesor z pewnością jest bardzo doświadczonym nauczycielem. Z pewnością od zaraz poskromiłby stado rozwścieczonych wampirów, odpędziłby dementorów swoim wspaniałym cielistym patronusem, i ujeżdżając jednorożca- tu wstał, postawił prawą stopę na krześle i uniósł wysoko pióro, mające na celu imitować miecz- pognałby ku zachodzącemu słońcu, w poszukiwaniu lekarstwa na twoją twarz.
-Och, Łapo, już nakarmiłeś swoje ego, czy jeszcze mam chwile czekać- bez zastanowienia szturchnął nogą krzesło i Łapa runął na podłogę jak długi.
-DOŚĆ TEGO. Chłopcze w okularach, proszę wyjść.
-TAK JEST! WYGRAŁEM, LESZCZE!
-ZA DRZWI, POWIEDZIAŁEM! KOLEGA MOŻE CI POTOWARZYSZYĆ. 
-UDAŁO MI SIĘ DOKONAĆ TEGO- spojrzał na zegarek- W NIECAŁE CZTERY MINUTY. TO CHYBA MÓJ OSOBISTY REKORD!- wykrzyczał James, śmiejąc się ile wlezie. Wygrał, jak zwykle wygrał.
I dwaj Huncwoci razem z nowo "ochrzczonym" nauczycielem OPCM wyszli z sali, ciesząc się ze swojej wygranej. Złamali go i to było genialne. 

25.

-Długo tu siedzisz?
-Łapo- odparł James z całkowicie otępiałą miną.- Przyszliśmy tutaj razem, nie pamiętasz?
-Ano, może. Umknęło mi to.
-Och, zostaw go, James- zaczęła Torres.- Może za jakieś pięć minut oprzytomnieje. 
Rozbawiała ją cała sytuacja, w której Syriusz i Rose grali główne role. On jej pragnął- widać to było na milę, a ona? Ona nie chciała się do nikogo zbliżać. Musiałby stać się cud, by tych dwoje się zeszło. Lucy odczytała z twarzy Jamesa, że myślał o tym samym. Nie zdążył nic powiedzieć, bo podeszła do nich McGonagall z listą zapisów na rozszerzenia potrzebne do OWTMów.
-Kogo my tu mamy- zerknęła na wszystkich.- Dobrze, to idziemy po kolei, Pettigrew, jakie przedmioty wybierasz?
-No, yy, ja chyba gdzieś to tu miałem zapisane- zaczął grzebać po kieszeniach spodni.- O! Mam. Transmutacja, zaklęcia, eliksiry, astronomia i jeszcze obrona przed czarną magią.
-Tak, twoje oceny pozwalają ci na kontynuację tych przedmiotów, następny jest pan Lupin. Remusie?
-No cóż, ja zdecydowałem się na transmutację, zaklęcia, obronę przed czarną magią, astronomię i opiekę nad magicznymi stworzeniami.
-Pan Potter?
-Ja, naturalnie, zdaję transmutację, zaklęcia, obronę przed czarną magią i jeszcze starożytne runy.
-Dobry wybór James. Przypominam ci jeszcze o Quidditchu. Scott zarządził spotkanie organizacyjne za dwa tygodnie, powinieneś dostać informacje w najbliższym czasie. Teraz panna Torres, co wybrałaś Lucy?
-Jak dla mnie to transmutacja, zaklęcia, obrona przed czarną magią, starożytne runy i astronomia.
-Lily Evans?
-Ja, pani profesor, wybieram transmutację, zaklęcia, eliksiry, obronę przed czarną magią i zielarstwo.
-Doskonale, to teraz czas na drugą stronę stolika. Na całe szczęście, jest was tylko dwóch. Rosalin, twoja kolej.
-Och, ja pragnę kontynuować transmutację, zaklęcia, zielarstwo, opiekę nad magicznymi stworzeniami, numerologię, a także obronę przed czarną magią.
-Dobrze, no i został nam jeszcze pan Black, Syriuszu?- skinęła na niego głową.
-Och, Minerwo- spojrzała na niego karcąco- to znaczy pani profesor- poprawił się szybko, przeciągając ręką po swoich włosach.- Naturalnie wybieram pani przedmiot. Moje życie straciłoby sens bez pani- co poniektórzy prychnęli cicho śmiechem- no i standardowo zaklęcia i obrona przed czarną magia. Zainteresowany jestem także starożytnymi runami i numerologią. Tak, sądzę, że to tyle.
-Dobrze, wasze oceny pozwalają wam na kontynuację przedmiotów przez was podanych, oto wasze plany lekcji- machnęła różdżką i podała im zwitki pergaminu, po czym odeszła w głąb Wielkiej Sali, ku następnym grupkom osób. 
-Hej, zauważyliście, ze wszyscy uczęszczamy na transmutację, zaklęcia i obronę przed czarną magią?- zagadnął Remus.
-To fantastycznie- uśmiechnęła się Rose.- Ciekawe, co wybrała Mary. Nie widziałam jej jeszcze dziś. Wie ktoś może co się z nią dzieje?
-Jest w bibliotece- powiedziała Lily.- Wiem, że jest drugi września- dodała, widząc miny reszty.- Z tego co wiem to Mary wybrała do OWTMów transmutację, zaklęcia, astronomię, eliksiry i obronę przed czarną magią, więc masz rację Remusie, na te trzy lekcje, które wymieniłeś, będziemy chodzić wszyscy razem.
-Więc może lepiej się już zbierajmy. Jest czwartek, a to oznacza transmutację, zaklęcia i dwie godziny obrony przed czarną magią- wyszczerzył się Syriusz z dzikim błyskiem w oku.
-Co się tak cieszysz, Black?-rzuciła Torres
-No wiesz, kolejny nowy nauczyciel. Trzeba go sprawdzić. Co powiecie na mały zakładzik, ile minut lekcji wytrzyma?
-Wchodzę w to!- krzyknął James, podając przyjacielowi dłoń.

środa, 18 września 2013

24.

Siedziała przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali, beznamiętnie wpatrując się w swoją owsiankę, która przybrała postać mdłej brei. Oczy same się jej zamykały, nie zbył tego uczucia nawet poranny prysznic. Chwyciła w prawą dłoń łyżkę i zastygła w tej pozie, gdyż ogarnęła ją kolejna fala senności. 
-Księżniczko, może cię pokarmić, zanim zapomnisz jak się je?- zapytał rozbawiony Black, siadając po jej lewej stronie. 
-Och, Syriuszu, nie zauważyłam kiedy przyszedłeś- odrzekła Rose, przeciągając swoją dłonią po włosach i tym samym wprowadzając je w jeszcze większy nieład.
-Uwaga, Kapitan Black prosi Wieżę Kontrolną o zezwolenie do lądowania. Richardson, halo, Richardson, czy mnie słyszysz?
Stymulując, że łyżka jest samolotem, Syriusz bawił się w karmienie Rose. Pierwsze próby wyszły mu mozolnie. Za pierwszym razem chybił i trafił ją w policzek, później zaś w nos, ale z każdym następnym "lotem" szło mu coraz lepiej. Próbowała mu powiedzieć, że sama zje, ale ten nawet nie chciał jej słuchać, twierdząc, że gdyby faktycznie miała sama sobie poradzić, to dawno już by zjadła całe śniadanie. Każda postronna osoba musiała ich brać za niezrównoważonych, albo też pijanych, a oni po prostu bawili się jak małe dzieci. Black to dobry kolega. Z pewnością ją rozbudził, no bo w końcu trudno zasnąć nieustannie się śmiejąc. 
Wyciągnęła z włosów kawałek owsianki. 
-No spójrz Syriuszu, co narobiłeś!- roześmiała się.- Jestem cała brudna. 
-Och, temu łatwo zaradzić- wyciągnął z tylnej kieszeni różdżkę i jednym zaklęciem sprawił, że owsianka zniknęła z jej włosów i ubrania.
-Ojej, dziękuję- obejrzała się, sprawdzając, czy nie widać nigdzie plam.
Podniosła do niego swoje błękitne oczy, które śmiały się. Tak, dosłownie się śmiały. Black pochwycił leżącą na stole serwetkę i przysunął się do niej. Przeciągnął serwetką po kąciku jej ust. 
-Jeszcze tylko tutaj- wręcz wymruczał Black swoim zmysłowym głosem.
Był stanowczo ZA blisko. Może nieco zbyt gwałtownie odsunęła się od niego i lekko odchrząknęła. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie może mu na to pozwolić. Nie może mu pozwolić zbliżyć się do niej. Ani jemu, ani komukolwiek. Już nigdy.

wtorek, 17 września 2013

23.

Leniwie przewróciła się na drugi bok. Otworzyła swoje ciężkie powieki i dostrzegła, że łóżko obok niej było puste. Rose pewnie była pod prysznicem. Późno wczoraj wróciły, a raczej wróciła, bo Richardson została przyniesiona przez Remusa. Biedaczka, zasnęła przed północą, oparta o łóżko Syriusza. Warto było jednak zostać tak długo u Huncwotów. Zamiast grać w butelkę, tak jak planowali, zaczęli rozmawiać. Każdy po kolei mówił coś o sobie. Zaczęło się od całkiem błahych spraw jak na przykład, tego, że Peter jest na diecie, Remus nie lubi sałaty, James potrafi zjeść trzy pudełka lodów waniliowych, kiedy najdzie go ochota, Syriusz kupuje mugolskie czasopisma o motocyklach, a Rose lubi podróżować. Później tematy robiły się coraz to poważniejsze. Dotyczyły one tego, ze Peter nie potrafi sprostać oczekiwaniom rodziców, Remus każdego dnia pisze listy do matki i ojca, by wiedzieć czy żyją, James jest taki niepoważny, gdyż wie, że jego dzieciństwo skończy się z chwilą opuszczenia Hogwartu, Syriusz martwi się, że przez to, że zostawił Regulusa samego, on może stać się tym samym co jego rodzice, a Rose często w nocy ponownie widzi ten sam obraz- jej młodszą, chorowitą siostrę, która umiera, i jedyne co mówi to "do zobaczenia".
Podniosła się z łóżka i opierając się na jednej z kolumn łóżka zwróciła się do rudowłosej dziewczyny:
-Rose jest w łazience?
-Tak. Skoro już wstałaś, to może ty mi powiesz co wczoraj....
-Och, Lily, daj spokój, przecież wiesz, że z nas nic nie wyciągniesz.
Zakryła dłonią lekkie ziewnięcie
-A gdzie Mary?
-Poszła bez nas na śniadanie. Mówiła, że musi jeszcze zajrzeć do biblioteki.
-Jest drugi września- rzuciła spojrzenia mające mówić:"chyba kogoś porąbało".
-Mi tego nie musisz mówić, Lucy. Może ona w ten sposób chce uciec?
-Hm, w lato pisała mi, że wie co powinna robić. Może po prostu jej zaufajmy.
-Tak, tak chyba będzie najlepiej. Nie naciskajmy- Rudowłosa już nie spojrzała na Lucy, gdyż wzrok utkwiła w nieokreślonym punkcie za oknem.
-Łazienka wolna, śpiochu!- zaśpiewała Rose, wymachując swoimi długimi, jeszcze lekko wilgotnymi blond włosami.
-No dzięki, Śpiąca Królewno- rzuciła z uśmiechem Torres, znikając za drzwiami łazienki.

22.

Wstał z łóżka w podłym humorze. Rozsunął zasłony i rozejrzał się po dormitorium- żaden z jego współlokatorów jeszcze nie wstał, choć przez firanki w oknie wpadały strumienie delikatnego, porannego światła. Spojrzał na nie przybity i ruszył w stronę łazienki. Z kamienną twarzą stanął przez lustrem, opierając dłonie o krawędzie umywalki. Patrzył na swoje odbicie i co widział? Szesnastoletniego chłopaka o brązowych włosach i miodowych oczach, które teraz spoglądały na niego bez życia. Sam nie wiedział, skąd mu się wziął ten wisielczy humor, skoro wczoraj wszystko szło dobrze. Dzisiaj miał zacząć naukę w najlepszej szkole pod słońcem, a on już od jakiegoś czasu tkwił bez ruchu, bezmyślnie gapiąc się na swoje odbicie. Nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd tu wszedł, ale to nie miało już znaczenia, ponieważ dobiegło go wściekłe walenie pięścią w drzwi, a po chwili Remus usłyszał głos Blacka:
-Lunatyku, wyłaź! Za godzinę śniadanie, nie zdążę się naszykować!
-Łapo, daj mi pięć minut!- odkrzyknął i pospiesznie zajął się codziennymi czynnościami. Opróżnić pęcherz, umyć ręce, twarz, zęby, jeszcze raz twarz, wytrzeć się ręcznikiem- gotowe.Sięgnął ku klamce i wszedł do pokoju, a Syriusz bezczelnie wparował do toalety, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Norma. U nich zasada była prosta- chciałeś mieć rano łazienkę tylko dla siebie- musiałeś wstać przed czarnowłosym chłopakiem, który budził się godzinę przed śniadaniem i później prawie cały czas spędzał w łazience. Albo to, albo czekałeś, aż skończy się szykować. Czyli kilkanaście minut przed rozpoczęciem posiłku. Wprawdzie wychodził z łazienki po dwudziestu minutach, ale zawsze czegoś zapominał i ciągle się tam wracał- nieważne, czy była wolna, czy zajęta. Z tego powodu Remus zawsze wstawał najwcześniej, a Peter mył się na szybko, bo bardzo nie chciał się spóźnić na śniadanie. Tylko Jamesowi nie przeszkadzała obecność Syriusza, no ale oni byli nie tylko jak najlepsi przyjaciele, oni byli jak bracia. Bracia z wyboru, bracia dusz. Lupin uśmiechnął się. To było COŚ.
Podszedł do swojego łóżka i wyciągnął swoje ubrania. Powoli zakładał bieliznę, potem skarpetki, czarne spodnie, buty, biała koszula, krawat w barwach Gryffindoru, szata, a na niej odznaka prefekta... Remus spojrzał na szafkę nocną, gdzie zawsze ją kładł, ale tam nic nie było. Westchnął, ale i uśmiechnął się pod nosem- myślał, że kiedyś mi przejdzie, ale nie, James, Syriusz i Peter nadal uważali to za świetną zabawę.
-Brakuje ci czegoś, Luniaczku?- wyszczerzył zęby Potter.
-Może pomóc ci szukać?- zawtórował mu Glizdek.
Ale Remus nie przejmował się nimi. Wyciągnął rękę po różdżkę, by przywołać swoją odznakę, i zamarł. Różdżki też nie było. Trójka Huncwotów, bo Syriusz na chwilę też wyjrzał z łazienki, ryknęła śmiechem. Po chwili Remus też się dołączył. Zaskoczyli go pomysłowością, choć nie powinien się temu dziwić. W końcu to byli jego przyjaciele. Po nich można się spodziewać wszystkiego. James sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął stamtąd ukradzione przedmioty. Odznakę rzucił w kierunku bruneta, a różdżkę wcisnął mu do ręki.
-Witaj w domu, stary- Rogacz uśmiechnął się huncwocko.- To co, idziemy na śniadanie? Głodny już jestem.
Wyglądało na to, że jednak to nie Lunatyk dzisiaj wstał pierwszy- dopiero teraz zauważył, że okularnik i blondyn są już gotowi do wyjścia. Już miał ruszyć w kierunku drzwi, ale dobiegł go przerażony krzyk Blacka, który w samych bokserkach biegał po całym dormitorium:
-Nie! Nie jestem jeszcze gotowy! Gdzie są moje ubrania?!
W tym momencie przystanął i oskarżycielko wycelował palcem w Pottera:
-TY!
Pozostała trójka zwijała się ze śmiechu, podczas gdy wściekły Syriusz miotał w każdego z nich poduszkami i przekleństwami, choć sam z trudem powstrzymywał się od ryknięcia niekontrolowanym śmiechem.
Remusowi momentalnie poprawił się zły humor- nareszcie był w domu... A potem oberwał poduszką w twarz.

21.

Blade promienie wrześniowego słońca wpadały przez szparę w jej zasłonach przy łóżku. Chyba zapomniała je zaciągnąć, kiedy kładła się spać. A tak właściwie, to kiedy wróciła do pokoju? Przetarła lekko oczy rękoma i usiadła na łóżku, rozglądając się wokół. Lucy jeszcze spała, ona również się nie zasłoniła. Wstała z łóżka, lekko się przeciągając.
-Późno wczoraj wróciłyście.
Zlękła się na dźwięk głosu Lily.
-Och, Lily, już nie śpisz.
-Nie śpię. I nie spałam wczoraj, czekając na was. Świetnie się bawiłyście, jak widziałam. Tak świetnie, że musieli cię przynosić na rękach.
W głosie Evans można było wyczuć dezaprobatę. Ale właściwie o co ona się czepia? To, że sama nigdy nigdzie nie wychodziła, że wolała zaraz po lekcjach zamykać się w dormitorium czy też bibliotece, to, że nie lubiła czasem spędzić inaczej czas, niżeli na nauce czy innych nudnych czynnościach, wcale nie oznaczało, że ona czy Lucy nie mogły sobie pozwolić na wieczór w gronie Huncwotów, zwłaszcza w pierwszy dzień po przyjeździe.
-Nie wiem o czym mówisz, Lily.
-Rose, Remus cię przyniósł do dormitorium.
-Zasnęłam, byłam zmęczona. To chyba ładnie z jego strony, że zachował się jak przyjaciel.
-Wciąż nie wiem, jak im się udaje złamać zabezpieczenia przeciw chłopcom w żeńskich dormitoriach.
-Ja też nie, ale przecież to Huncwoci. Pozwolisz, że teraz pójdę się umyć. Wolę zrobić to przed Lucy.
Przeszła skocznym krokiem odległość dzielącą ją od toaletki i zniknęła za drzwiami. Oparta o drzwi odetchnęła z ulgą. Chciała uniknąć tych karcących spojrzeń Evans. Więc Remus ją przyniósł do dormitorium. Zasnęła. Co się działo? Gadali, dłuugo gadali. Warto było zasnąć w pokoju Huncwotów, warto było teraz ukrywać się przed Evans, by dowiedzieć się TAKICH rzeczy. Delikatnie przygryzła dolną wargę.
-Oby piątkowa impreza wypaliła- pomyślała, szykując się do kąpieli.

poniedziałek, 16 września 2013

20.

No, to co teraz robimy?- spytał James pół godziny później, tuż po tym, jak oddali Evans jej rzeczy. Darła się, że zrobili to o kwadrans za późno i wlepiła im kolejny szlaban, ale co z tego? Syriusz nie krył radości- pobił wszystkich, dostając trzy szlabany pierwszego dnia szkoły- i teraz zamierzał to jakoś uczcić. Ich pierwszym sukcesem było nakłonienie Lucy i Rose, by zostały u nich jeszcze na chwilę. Teraz przyszedł czas na zrobienie czegoś szalonego...
-Ja idę się myć- oznajmił Peter i zamknął się w łazience.
Rose podeszła do Remusa i zajęła miejsce obok niego. Widać było, że była już zmęczona, bo oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła oczy. Wyglądała, jakby za chwilę miała zasnąć. Rogacz spojrzał na Syriusza, który miał nietęgą minę. Widać było, że główkuje, co by tu zrobić, żeby rozbudzić blondynkę i równocześnie oderwać ją od Lunatyka... Ale to Lucy pierwsza się odezwała:
-A może byśmy zagrali w butelkę?
-Dobry pomysł, Torres. Tylko że nie mamy żadnej opróżnionej butelki- skrzywił się James.- Zaczekajcie chwilę. 
Podszedł do swojego kufra, pogrzebał tam chwilę i wyciągnął butelkę kremowego piwa.
-Stary, przywiozłeś tu kremowe piwo?!- zaśmiał się Łapa.- Nie Ognistą, nie miód pitny, ale piwo?
-Taa. Przecież nie chcemy się upijać pierwszego dnia szkoły- stwierdził rozsądnie Potter.- Mamy teraz coś lepszego do zrobienia- uniósł jedną brew, spoglądając na dziewczyny, a jego twarz rozjaśnił huncwocki uśmiech.
-Luniaczku, grasz z nami?- spytała zielonooka blondynka, a ten skinął głową.- A ty, Rose?- ale dziewczyna ani drgnęła. Remus pochylił się nad nią.
-Śpi- powiedział.
-Serio?- Syriusz był wyraźnie zawiedziony.
-Spokojnie, przecież są na to sposoby. Lucy, gdzie ona ma łaskotki?
-Hmm... Najbardziej to chyba na brzuchu. Ale uprzedzam- nie lubi, jak się ją budzi w ten sposób.
-Zaryzykujemy- stwierdzili chórem James i Syriusz.
Nie kryjąc iście dziecięcej radości, podbiegli do niej i nachylili się nad śpiącą dziewczyną. Byli już tak dobrze zgrani, że nie musieli ustalać żadnych znaków. Raz- pomyślał James i skinął głową.- Dwa- Syriusz uniósł ręce.- Trzy- trójka Huncwotów już miała zacząć łaskotać Rose, kiedy ta nagle otworzyła oczy. Ujrzała chłopców zaledwie kilka centymetrów od niej i, przestraszona, krzyknęła. W oddali Lucy zwijała się ze śmiechu, a Rogacz, Łapa i Lunatyk... Nie wiedzieli, co zrobić. Po krótkiej chwili przyłączyli się do dziewczyn, które dalej się śmiały. 
James nie mógł uwierzyć w to, co się stało- niewiarygodna była ta Rose! Dziwne, że wcześniej żaden z nich tego nie zauważył, chociaż gościła u nich dość często. Może przez wakacje tak się zmieniła? Jednego był pewien- Łapa miał wspaniały gust do dziewczyn.
-To co, gramy?- Syriusz pomachał Rogaczowi przed nosem butelką po kremowym piwie. Okularnik zmarszczył czoło- była pusta.
-Ej, gdzie moje piwo?
-Twoje?- jego przyjaciel zrobił niewinną minę.
-Oj no, cicho. Jeśli tak bardzo chce wam się piwa, możecie skoczyć do kuchni, prawda?- Remus postanowił się wtrącić.
-Nie. Nikomu nie chce się pić. Gramy- oświadczyła Lucy zdecydowanym tonem. Chłopcy spojrzeli na nią rozbawieni.- No co?
-Nic. Po prostu nie widziałem, że tak ci do tego spieszno, Torres- Rogacz uniósł jedną brew. Krótkowłosa dziewczyna nie odpowiedziała, bo w tym czasie Rose zeszła z łóżka i oznajmiła:
-Zimno mi trochę.
A zrobiła to w tak uroczy i niewinny sposób, że nikomu nawet przez myśl nie przeszło, żeby spytać ją, dlaczego się nie przebrała, kiedy była u siebie w dormitorium. A może po prostu odpowiedź dla każdego była oczywista- każdy chciał uciec jak najszybciej od gniewnej Evans. Tak więc, kiedy tam stała w letniej sukience, obejmując się rękami i próbując się rozgrzać, każdy pomyślał coś innego.
Lucy upewniła się w przekonaniu, że tą dziewczynę będzie chronić za wszelką cenę, by nikt jej nie skrzywdził.
James nie mógł uwierzyć, że nie była najpiękniejszą i najbardziej rozchwytywaną dziewczyną w szkole. A może była, tylko żaden z Huncwotów jeszcze tego nie zauważył.
Remus patrzył na nią z braterską miłością i wiedział, że zrobi wszystko, by nigdy nie widzieć jej łez. Uśmiechał się do niej delikatnie, bo była jego wspaniałą, najukochańszą przyjaciółką.
Syriuszowi po raz pierwszy w życiu przez głowę przemknęła myśl (której zresztą szybko się pozbył), że może na nią nie zasługiwać. A potem stwierdził, że rozszarpie tego, kto złamał jej serce, bo jak można zrobić coś takiego tak idealnej dziewczynie? Szybko jednak się opamiętał, bo ona tam stała, żywa i nieco zmarznięta, więc szybko do niej doskoczył i delikatnie ją objął, żeby ją nagrzać. Poczuł jak zadrżała i się spięła, i zrobiło mu się przykro.
-Przepraszam- uśmiechnął się do niej najdelikatniej, jak tylko potrafił.
-Przecież nie masz za co- wyjąkała cicho.
-Chcesz wracać do siebie czy może pożyczyć ci jakieś ubrania, żebyś mogła się w nie przebrać? Bo ta sukienka chyba nie jest najcieplejsza, nie?
-Och, to bardzo miło z twojej strony, Syriuszu. Jeśli to nie problem, to chciałabym zostać. 
-Ależ cała przyjemność po naszej stronie- Łapa uśmiechnął się olśniewająco.
-Remusie, mogłabym coś od ciebie pożyczyć?- blondynka zwróciła się do swojego przyjaciela, a Blackowi zrzedła mina.
-Och, ależ oczywiście, Rose- Lunatyk podszedł do niej, a czarnowłosy chłopak się odsunął. Nie potrafił ukryć rozczarowania. Rogacz spojrzał na przyjaciela ze współczuciem, ale ten nawet tego nie zauważył. Obserwował, jak blondynka z dziecięcą radością grzebie w kufrze Lupina, by wyciągnąć z niego jakieś czarne, dresowe spodnie, bluzkę bez rękawów i koszulę. Potem sprężystym krokiem, wręcz można by powiedzieć, że w podskokach, ruszyła ku łóżku Remusa, weszła na nie, zaciągnęła zasłony wokół niego i zniknęła wszystkim z oczu. Syriusz spojrzał na Lunatyka- z rozbawieniem, ale i pobłażliwością kręcił głową, patrząc w miejsce, w których zniknęła Rose. A potem dziewczyna się wyłoniła i Łapa nie potrafił ukryć uśmiechu. Wyglądała... Nie, tego się nie da określić. Wszystko było na nią za duże. Spodnie podciągnęła aż do swojej talii, wpuściła w nie bluzkę, by jej nie spadły, ale i tak musiała bardzo mocno zawiązać sznurki od dresu. Koszulę zapięła pod szyję aż po ostatni guzik, rękawy podwinęła, żeby sięgały jej do nadgarstków, i zawiązała tak dół tego okrycia, żeby kończyło się tuż nad pasem spodni. Prawie każda dziewczyna wyglądałaby w tym idiotycznie i ona właściwie też, gdyby nie coś, co miała wewnątrz. Może była to godność, która sprawiała, że teraz wysoko unosiła głowę i uśmiechała się promiennie. 
Zanim Łapa zdążył zareagować, Remus zwrócił się do niej:
-Wyglądasz świetnie- zaśmiał się, po czym, ku ogromnemu oburzeniu Syriusza, objął ją ramieniem, pocałował w czoło i zaprowadził na środek dormitorium, gdzie już siedzieli James i Lucy.
-Hahahahahahaha, Rose, wyglądasz śmiesznie!- wybuchnęła Torres, kiedy blondynka koło niej usiadła.
-Wiem- Rose też się zaśmiała.
-To co, gramy?- Syriusz z radością zatarł ręce. Miał kilka pytań, a okazja była idealna.
-W co gramy?- spytał Peter, który właśnie wyszedł z łazienki. Miał na sobie flanelową piżamę w paski, norma.
-W butelkę. Dołączysz?
-Ee, w butelkę mi się nie chce.
-Dlaczego?- zdziwili się wszyscy.
-No bo... Nie widzieliśmy się jakieś dwa miesiące, a teraz, zamiast najzwyczajniej w świecie pogadać, chcecie grać w butelkę?
-Tylko że rozmawianie jest takie nudne...- Rogacz demonstracyjnie ziewnął.
-Ej, wcale nie musi takie być- ożywiła się niebieskooka blondynka.- Mam pewien pomysł...

19.

Ale, Łapo, o czym ty gadasz? Mówże trochę wolniej i we w miarę zrozumiałym języku, bo nie wiem, o co ci chodzi. Zacznij się jeszcze drapać po nosie, a pomyślę, że opętały cię trolle. 
Chłopiec o dość długich włosach i szarych oczach westchnął, przewracając oczami.
-Muszę się dowiedzieć, kto był z Rose w zeszłym roku. Lunatyku, do cholery, kumplujesz się z nią! Jak możesz nie wiedzieć, kto złamał jej serce!
-Łapo, uspokój się- wtrącił się James, kładąc dłoń na ramieniu Blacka.
-No właśnie, Syriuszu, uspokój się. Nie wiem, kto jej złamał serce, bo nie pytałem o to. Wiem, jak się sytuacja miała, ale nic więcej. Nie wypadało mi pytać o dokładne nazwiska. Poza tym wtedy mi nawet przez myśl nie przeszło, że będziesz potrzebował takiej wiedzy.
-Przestańcie. Łapo, uspokój się. Remus i tak dużo ci pomógł, powinieneś być mu wdzięcznym- wtrącił się James, czując że za chwilę jego przyjaciel może wybuchnąć.
-Ja idę pod prysznic- rzucił rozdrażniony już Syriusz, znikając w drzwiach toaletki. 
-Przejdzie mu- zapewniał Rogacz, chociaż już nikt nie chciał go słuchać.
-To przejściowe, słuchajcie, musimy mu pomóc. Zrozumcie. On tego potrzebuje.
-Ale Rogaczu- zaczął Glizdek wiercący się na łóżku- czemu naszym kosztem? Jest pierwszy dzień w Hogwarcie, a on już nam nie daje spokoju. 
Potter westchnął, zdając sobie sprawę z racji słów Petera.
-Po prostu przetrzymajmy te kilka dni, aż się uspokoi. 
Przetarł rękoma swoją zmęczoną twarz. Byli na dobrej drodze do uspokojenia sumienia Syriusza. Muszą się poświęcić. 
Rose spadła mu jak z nieba. Dosłownie.
-Rose? Lucy? Co wy tu, do cholery, robicie? 
-Cóż- zaczęła niebieskooka- zasadniczo to zostałam zmuszona to bycia przynętą. 
-Och, zamknij się Rose, wcale tak nie było. Gdzie Black? 
-W łazience, a co?- odparł Rogacz.
-Bo potrzebujemy kogoś, na kim będziemy trenować zaklęcie zapomnienia- rzuciła sarkastycznie Torres, wymownie przewracając oczami. 
-To wy tu róbcie, co macie robić, a ja biorę się za swoje- przecierając ręce, zbliżył się do kufra stojącego przy łóżku Glizdogona. Zwinnie go otworzył i wyciągną ze środka...
-Stanik? Ale Peter, po co ci stanik?- spytała Lucy z nutką rozbawienia i zdziwienia.
-Och, błagam. To kufer Evans. A z tego -pomachał jej przed nosem biustonoszem- będzie świetna proca. 
"Załadował" procę koszulą nocną, wystrzelił, a jego ładunek niefortunnie wylądował na czyjejś głowie.
-Rogaczu, do cholery, co tu się dzieje? Nie wziąłem swojej piżamy i...- urwał Syriusz, orientując się, iż w ich dormitorium jest nieco więcej osób niż przypuszczał.- Kogo moje oczy widzą. Panny Torres i Richardson. Moje uszanowanie- skłonił się teatralnie.- Co was do nas sprowadza?
-Syriuszu- zaczęła delikatnie Rose, nie spoglądając na niego- czy mógłbyś się najpierw ubrać?
-Onieśmielam Cię, Rosalin?- uniósł jedną brew.- W porządku. W to?- podniósł koszulę nocną, którą oberwał od Rogacza. Nikt nie zdążył zareagować, kiedy Black zniknął za drzwiami toaletki. Po krótkiej chwili wyszedł, ubrany w zieloną koszulę nocną, która była na niego nieco za krótka. Nikt, nawet sam Black, nie krył rozbawienia. Wszyscy zgodnie ryknęli śmiechem, nie mogąc się opanować przez długie minuty. Następnie James zaczął eksperymentować z różnymi częściami garderoby Rudej, ale chyba najbardziej rajcowały go rajstopy, które naciągnął sobie na włosy. Razem z Syriuszem urządzili sobie mały pojedynek strzelania z "procy". Każde chybienie miało kosztować utratę jakiejś części garderoby. Syriusz okazał się lepszy, gdyż stał prawie kompletnie ubrany (w koszulę nocną Evans). Musiał jedynie ściągnąć kapcie. Potter natomiast stał już bez koszuli, w luźnym podkoszulku, staniku Evans i spodniach od kompletu szkolnego. 
-Teraz strzelamy za okno. Gotowy, Rogaczu?
-Gotowy!
W chwili kiedy puścili zapięcia biustonosza, ktoś z hukiem wparował do pokoju.
-POTTER!- rozniósł się po pokoju wrzask Lily.- CZY, CZY, CZY TO JEST MOJA KOSZULA? CZY TO SĄ MOJE BIUSTONOSZE? NA MERLINA, JA WAS CHYBA ZARAZ ROZSZARPIĘ. ZDEJMUJCIE TO NATYCHMIAST! 
-Lily, jesteś pewna, że mam to zdjąć, tu i teraz?
Syriusz wyglądał na całkowicie rozbawionego obecną sytuacją. 
-Boże, Black- chwyciła się za głowę.- Chcę widzieć MOJE rzeczy, wszystkie, za kwadrans w MOIM dormitorium.- Odwróciła się na pięcie, aby już wyjść z pokoju, kiedy nagle zatrzymała się i dodała- Syriuszu, zielony to nie twój kolor. Chyba będziesz musiał o tym napisać razem z Potterem na szlabanie, który właśnie ode mnie otrzymujecie- i zatrzasnęła za sobą drzwi. 
-Wiesz, Syriuszu- zaczęła delikatnie Rose, udając, że się nad czymś zastanawia.- Faktycznie paskudnie ci w zielonym. Chyba to był jeden z powodów, dla którego Tiara Przydziału nie przydzieliła cię do Slytherinu- uśmiechnęła się do niego promiennie,a ten odwzajemnił się jej tym samym. Rogacz zauważył, że jest to jeden z tych szczerych, radosnych uśmiechów. Wszystko wracało do normy. Znów byli w domu. 

sobota, 14 września 2013

18.

Stała w progu. Wszystko wyglądało tak jak rok temu, i jeszcze rok wcześniej, i jeszcze, i jeszcze. Unosił się specyficzny zapach Hogwartu, bo przecież każde miejsce pachnie inaczej. W każdym miejscu na ziemi pościel jest inaczej miękka, okna są z innym widokiem. W każdym miejscu na Ziemi jest inna atmosfera, a w tym dormitorium co roku czuła, że jest tam, gdzie powinna być. Idealnie wysprzątany pokój, ach, gdyby to mogło trwać wiecznie!  Na prawo od wejścia stały dwa łóżka, należące do Rose i Lucy, a po przeciwnej stronie pokoju, tuż obok drzwi do toaletki, były łóżka Mary i Lily. Środek pokoju był pusty, ale to tylko chwilowe. Torres i Richardson szybko przepełnią tą przestrzeń jakimiś gratami. Jak zawsze.
-Wspaniały, co nie Mary?- usłyszała głos Lucy.
-Tak, szkoda by było, gdyby ktoś tu nabałaganił- wyszczerzyła się Rosaline, rzucając się na łóżko. Ona była wręcz niesamowita, z jednej strony delikatna, subtelna, a z drugiej bałaganiara, skora do wygłupów. Żeby móc odnaleźć taką stronę Rose, należało spędzić z nią wiele czasu, bo ta część jej samej, która chciała się bawić, niczym mała dziewczynka, była ukryta bardzo głęboko w jej wnętrzu. Kiedy Mollins doczłapała się do swojego łóżka, zauważyła, że Rose już leżała z głową zawieszoną w dół i zwinnie rozplatała swojego warkocza. Lucy, która miała łóżko tuż obok drugiej blondynki, leżała na brzuchu, patrząc w kierunku swojej przyjaciółki, a także i wyjścia, i wesoło wymachiwała nogami. Także i Lily zwinnie wślizgnęła się do pokoju, kładąc się na plecach obok Torres. 
-Rose- zaczęła Ruda- co to za akcja z Blackiem?
-Och, Lil, daruj mu ten szlaban. To moja wina- rzuciła nieco bardziej rozbawiona, niż wymagała tego sytuacja.- Ja po prostu zapomniałam swojej szaty w pociągu, a skoro był i tak mi coś winien, to poprosiłam go o szatę. Wiem, że było to bardzo egoistyczne, ale no w końcu to Black- skwitowała niebieskooka, jakby stwierdzenie "przecież to Black" miało tłumaczyć wszystko. 
-Czy ty się właśnie wstawiłaś za Blackiem? 
-Tak, a bo co? Przecież jest niewinny. Nic do niego nie mam, jest bardzo sympatyczny.
Lily przewróciła się na brzuch, by móc spojrzeć na przyjaciółkę.
-Rose, on cię podrywa!
Richardson podniosła jedną brew, i choć, gdy jej twarz była do góry nogami, wyglądało to nieco zabawnie, przekaz był jasny.
-Czy ty naprawdę sądzisz, że jestem taka naiwna? Czy sądzisz, że tego nie widzę? Przecież wiem, że mnie podrywa. Ale wiem też, że jemu serca nie złamię, będąc dla niego miłą- skrzywiła się.
-Rose, Lily po prostu nie chce, byś znów cierpiała- wtrąciła się łagodnie Mary.- I ja ją w pełni popieram. Martwimy się.
-Niepotrzebnie. Wiecie co, w sumie to jestem ciekawa, co Huncwoci mogą robić w pierwszy wieczór po przyjeździe.
Torres wstała ze swojego miejsca, rzucając niebieskookiej wyzywające spojrzenie.
-Chcesz to sprawdzić?

17.

-Syriuszu, przepraszam. Kurczę, tak mi głupio...
-Nie ma o czym mówić, Rose. Co to dla mnie? Szlaban? Poważnie myślisz, że dojdzie do skutku?- uśmiechnął się, z typowym dla nich, Huncwotów, błyskiem w oku. Tak piękna dziewczyna specjalnie za nim pobiegła i złapała go w Pokoju Wspólnym i jeszcze go przepraszała za to, że przez ponad cały wieczór ubrana była w jego szatę. Czego więcej można chcieć?
-Pogadam z Rudą, poproszę ją, by unieważniła ten szlaban. To moja wina...- spuściła smutnie głowę.
-Heej- Syriusz ujął jej podbródek, zmuszając ją tym, by na niego spojrzała. W jej błękitnych oczach odbijały się wyrzuty sumienia.- Ja się nie gniewam. Dzięki temu historia mnie zapamięta. Najszybciej zarobiony szlaban, poza tym....- ujął jej dłoń i poczuł jak mięśnie Rose znacznie się napinają.- Jak mógłbym się na ciebie gniewać?
Delikatnie próbowała wyszarpnąć dłoń z jego uścisku, jednakże był on zbyt stanowczy.
-Obiecasz, że nie będziesz się obwiniać?- wiedział, jak ją podejść.
-Syriuszu....
-Obiecasz?- powiedział wciąż swym łagodnym tonem.
-Obiecuję.
Z tymi słowami poczuła jak jego uścisk robi się coraz bardziej delikatny. Odczekała, aż ostatni raz muśnie swymi dłońmi po jej skórze i w końcu się odsunie. W odległości w jakiej obecnie stali, mógł spokojnie obserwować całokształt dziewczyny. Warkocz, który już nie był taki idealny, bo coraz to więcej kosmyków wymykało się spod upięcia. Sukienka, która była pognieciona przez stanowczo na nią za dużą szatę. Jej twarz, nieco wzburzona, prawdopodobnie jego zachowaniem. Z nią nie będzie tak jak z innymi. Pogłoski mówiły o tym, że jest po okropnych przejściach sercowych. Może to ten mugol? Nie, to było wcześniej, to było tutaj, w Hogwarcie. Musi dowiedzieć się, kto złamał serce Rose, musi wiedzieć, kto sprawił, że tak wspaniała dziewczyna wzdryga się na uczucie jego dotyku. Już wiedział, że plan zdobycia Rose staje się drugorzędną sprawą. Przede wszystkim musi znaleźć tego gnojka, przez którego Rosalin tak bardzo cierpi. Wciąż i wciąż...

piątek, 13 września 2013

16.

Rudowłosa dziewczyna weszła do odświętnie udekorowanej Wielkiej Sali i skierowała się ku stołowi Gryfonów. Jej włosy były perfekcyjnie spięte, szata idealnie wyprasowana, a na piersi błyszczała wypolerowana odznaka prefekta. Wyszukała wzrokiem swoje przyjaciółki- tak, siedziały prawie na końcu stołu, ale zaraz... Czy między nimi nie znajdowali się Huncwoci? Black, Potter, Pettigrew i Lupin, którego tu niedawno odesłała- to z pewnością była czwórka najgorszych chłopaków, jakich miał kiedykolwiek Hogwart. Za grosz wyczucia, przyzwoitości i powagi, za to talentu sporo...
Lily już doszła do swojego stołu i zajęła miejsce obok Mary. Przywitała się serdecznie z dziewczynami, jednak chłopców nie zaszczyciła nawet spojrzeniem.
-Co, Evans, stęskniłaś się za nami? A przede wszystkim za mną?- uwodzicielsko wyszeptał jej do ucha James. Nawet nie zauważyła, kiedy się do niej przysiadł i była z tego powodu bardzo zła na siebie.
-Nie ma za czym tęsknić, Potter- wycedziła tak chłodno, jak tylko umiała.- A teraz stąd zjeżdżaj.
Oczywiście, uśmiechnął się bezczelnie i wcale jej nie posłuchał. Ruda poczuła, że zaraz wybuchnie, więc odwróciła się od niego i jej spojrzenie padło na Syriusza, który żarliwie mówił coś do Rose. Potem machnął różdżką i już trzymał w dłoni jedną, białą różę, którą skierował ku blondynce, mówiąc coś, z czego Lily dosłyszała tylko słowo "przepraszam". To było dziwne- przecież typy takie jak Black nigdy nikogo nie przepraszają... Evans postanowiła, że spyta o to którąś ze swoich koleżanek, ale odpowiedź sama do niej pospieszyła.
-Niesamowite, nie? Łapa jest świetny, potrafi wyczuć każdą dziewczynę- powiedział zachwycony Potter.- Nawet taką, która jest dla niego tylko koleżanką.
Lily zmarszczyła brwi, bo to nie wyglądało tak, jak próbował jej wmówić okularnik. Syriusz zdecydowanie nachylał się w kierunku jej przyjaciółki, pożerał ją wzrokiem i widać było jak na dłoni, co on planuje. Na szczęście Rose się nie dawała- traktowała go jak każdego innego chłopaka- życzliwie, ale z dystansem. Ruda nie wiedziała, dlaczego, bo blondynka nigdy nie chciała o tym rozmawiać, ale jej mottem przewodnim było: "Nigdy więcej chłopców!" i zawsze świetnie się tego trzymała. Rose była krucha i delikatna, ale Lily nie wątpiła, że wytrwa w swoim postanowieniu do końca. 
W tym momencie coś przykuło uwagę Evans. Coś, co było widoczne od początku, ale czego wcześniej nie zakodowała- Syriusz nie miał na sobie szaty! Uśmiechnęła się z satysfakcją i wykrzyknęła w jego kierunku:
-Black! W Hogwarcie obowiązuje noszenie szaty! Żadna wymówka nie jest w stanie cię usprawiedliwić- masz szlaban.
Chłopak jednak uśmiechnął się huncwocko i powiedział:
-Swoją szatę pożyczyłem Rose. Zapomniała się przebrać.
Lily spojrzała na swoją przyjaciółkę- faktycznie, była ubrana w coś, co było na nią stanowczo za duże. Nie dawała jednak za wygraną:
-Jesteś taki dobry z transmutacji, Black- zaczęła słodkim tonem.- Trzeba było przetransmutować swoją koszulę albo ubranie Rose w szatę. Proste- tu wzruszyła ramionami.- Ale skoro nie myślisz, czeka cię szlaban.
Syriusza zatkało. Najwyraźniej wcześniej to mu w ogóle nie przyszło do głowy. Wyjął różdżkę i po chwili już miał na sobie szatę ucznia Hogwartu. Już chciał się zacząć spierać z Lily, ale mu się to nie udało, bo w tej chwili do sali weszła profesor McGonagall, prowadząc za sobą przestraszonych pierwszaków. Jak zwykle, Tiara Przydziału zaczęła śpiewać, jak zwykle, McGonagall wszystko im najpierw wyjaśniła, jak zwykle, czytała listę, a przestraszone jedenastolatki siadały na stołku, a Tiara wykrzykiwała nazwę jednego z czterech domów Hogwartu- Gryffindoru, Slytherinu, Ravenclawu albo Hufflepuffu- a nowi uczniowie siadali przy odpowiednim stole, witani wiwatami. Jak zwykle, niektórzy byli uradowani, a inni rozczarowani swoim przydziałem. Jak zwykle...
Potem Dumbledore wstał i powiedział:
-Witam wszystkich nowych i starych uczniów. Mam wam przypomnieć, że macie zakaz zbliżania się do lasu oraz wychodzenia w nocy ze swoich dormitoriów lub Pokojów Wspólnych. Ponadto uczniowie trzeciej klasy i wyższych mogą odwiedzać Hogsmeade w wyznaczonych terminach. No, to chyba wszystko. A teraz wsuwajcie.
Na stołach pojawiły się wspaniałe potrawy i każdy zajął się napełnianiem brzuchów. Lily obserwowała nowych uczniów- wydawali się być zafascynowali jedzeniem i podekscytowani rozpoczęciem nauki w szkole magii. W tym roku do jej domu trafiło dość dużo młodych czarodziejów- niby to dobrze, ale Evans wiedziała, że im więcej dzieciaków, tym trudniej jej będzie utrzymać porządek. Westchnęła i zabrała się za jedzenie. Ludzie wokół niej rozmawiali i się śmiali, ale ona była już zmęczona. Miała dzisiaj dużo pracy i marzyła tylko o tym, by ta uczta się wreszcie skończyła, a ona mogła pójść do swojego ukochanego dormitorium, które zajmowała już szósty rok. Czekała ją bezsenna noc, jak zawsze po powrocie do szkoły i, chociaż padała już z nóg, nie mogła się doczekać tych nocnych pogaduszek z dziewczynami.
Wreszcie wszyscy się najedli, potrawy zniknęły, a dyrektor życzył wszystkim dobrej nocy, Lil ruszyła z przyjaciółkami (tak, w tym roku pierwszakami zajmowali się prefekci z piątej klasy!) do wieży Gryffindoru. Uśmiechnęła się do dziewczyn, a one odwzajemniły ten gest i Ruda już wiedziała, że wszystkie czekają na to samo, co ona. Na wielką i rytualną Noc Zwierzeń. Przynajmniej tak jej się wydawało...
Lydia Land of Grafic