Jechała na rowerze po wykładanych kostką ulicach Werony. W koszyku
miała szkicownik, z którym się nigdy nie rozstawała i swoje pudełko z
ołówkami. Długie, blond włosy powiewały jej na wietrze, choć na głowie
miała słomkowy kapelusz. Był piękny sierpień, a ona każdego ranka, już
od dwóch tygodni, przemierzała te uliczki, by zatrzymać się przy
fontannie i zacząć rysować. Rysowała wszystko- przechodzących ludzi,
spadające krople wody, przejeżdżające samochody, skutery i rowery-
słowem, cały ten mały świat, który już wkrótce miała opuścić. Wiedziała,
że będzie tęskniła za magią tego miejsca, choć nikt z jej
przyjaciół tego nie zrozumie. Tak, była czarownicą i od września miała
zacząć szósty rok nauki w Hogwacie, ale mimo tego podobał jej się świat
mugoli. Nie była fanką ich wynalazków, ale umiała z nich korzystać. To,
co ją tak fascynowało w tych niemagicznych ludziach, to sztuka, którą
tworzyli. Inni czarodzieje gardzili ich nieruchomymi zdjęciami i
obrazami, ich muzyką, wygrywaną przez martwe instrumenty, ale nie ona.
Ją zachwycało to, że potrafili tak coś uwiecznić, że choć wszystko
trwało w bezruchu, wydawało się takie żywe, czuć można było emocje
emanujące z ich dzieł. Dlatego i ona już od kilku lat uczyła się czegoś,
co mugole nazywali "sztuką". Najbardziej porywało ją malarstwo i
właśnie temu poświęcała prawie cały wolny czas przez wakacje. Co roku
wraz z rodziną wyjeżdżała w przeróżne zakątki świata i tam wtapiała się w
klimat danego miejsca, by dać się porwać swojej pasji. W Hogwarcie nie
malowała zbyt wiele- bała się, że inni wyśmieją jej zamiłowanie do
czegoś tak prymitywnego. Wiedziała, że dziewczyny pewnie by ją wsparły,
ale mimo tego rysowała tylko wtedy, kiedy była pewna, że nikogo nie ma w
pobliżu. Tu fragment zbroi, tam pióra na grzbiecie hipogryfa...
Dotarła już na miejsce. Usiadła tam gdzie zwykle i wyjęła swoje
przyrządy. Dziś postanowiła zacząć od kwiecistego wzoru na swojej
sukience- tak na rozgrzewkę. Rose usiłowała się skupić, ale wydawało jej
się, że czuje na sobie czyjś wzrok. Podniosła oczy, przekonana, że nic
nie zobaczy, ale kilka metrów od siebie ujrzała przystojnego Włocha,
który trzymał w rękach dziwne pudełko, ach, tak, aparat fotograficzny, i
uważnie jej się przyglądał. Kiedy zobaczył, że ona podniosła na niego
piękne, niebieskie oczy, uśmiechnął się do niej i pewnym krokiem ruszył w
jej kierunku. Rose trochę spanikowała- nie chciała tu jego towarzystwa,
wolała zostać sama. Ale on chyba nic sobie nie robił ze spłoszonych
spojrzeń, które mimowolnie rzucała w jego kierunku. Usiadł obok niej i
spojrzał przez ramię na jej rozpoczęty rysunek. Uniósł z aprobatą brwi,
aż w końcu odezwał sie do niej zadziwiająco płynną angielszczyzną:
-Masz talent.
W odpowiedzi Rose tylko spuściła głowę i uśmiechnęła się nieśmiało.
Nie lubiła, kiedy ktoś oglądał, a tym bardziej chwalił, jej prace.
Chłopak jednak nie dawał za wygraną.
-Spójrz na to. Wczoraj, kiedy rysowałaś, zrobiłem ci kilka zdjęć.
Zresztą nie tylko wczoraj. Przepraszam, że zrobiłem to bez twojej zgody,
ale niepozowane zdjęcia są najlepsze, a ty wyszłaś po prostu
niesamowicie! To dla ciebie.
Z tymi słowami położył jej na kolanach kilka zdjęć. Rose nie znała
się na fotografii, ale i tak musiała przyznać, że były świetne. Takie
naturalne, całkowicie niewymuszone. I żywe. Widziała na nich siebie, ale
nieco inną niż w lustrze. Siebie taką, jaką widział ją ten chłopak. To
było niewiarygodne- jego spostrzegawczość i przenikliwość... I w tym
momencie przyszła jej do głowy pewna myśl...
-Nauczyłbyś mnie robić takie dobre zdjęcia, jak te? Albo nawet lepsze?
-Lepszych już chyba nie umiem robić. Ale ty niewątpliwie masz
talent do malarstwa, więc pewnie i fotografia ci będzie wychodzić.
Zresztą od razu widać, że jesteś prawdziwą artystką- powiedział ze
śmiechem.- A tak w ogóle to jestem Francesco.
-Rose.
-To kiedy zaczynamy, droga Rose?
-Teraz?
Uśmiechnął się do niej, a tym razem ona odpowiedziała tym samym...
I tak mijały kolejne dni. Już na pierwszej lekcji odkryła, że fotografia staje się jej kolejną pasją i że jest w tym naprawdę niezła. Bawiła się tym, uczyła się spoglądać na świat w nieznany dotąd sposób i dzięki temu miała wrażenie, że na nowo odżyła. To było coś fantastycznego, najlepsza rzecz, jaka jej się przytrafiła od bardzo, bardzo dawna. Kiedy powiedziała o tym rodzicom, jej matka wyglądała na zachwyconą, a jej ojciec przynajmniej nie protestował. Następnego dnia zabrał ją do mugolskiego sklepu, gdzie kupił jej najlepszy aparat, jaki tylko był dostępny. Rose była przeszczęśliwa i nawet ojciec, który całą drogę mruczał pod nosem: "Fotografia! A mógłby to był quidditch, albo chociażby magiczne szachy!", nie mógł zepsuć jej humoru. Następnego dnia udała się na wyznaczone miejsce spotkań, ale tam znalazła tylko małą karteczkę, na której Francesco napisał: "Już niczego więcej Cię nie nauczę. Nie znoszę pożegnań, chcę Cię zapamiętać taką, jaka byłaś wczoraj i przedwczoraj, i jeszcze wcześniej. Trzymaj się, Rose. Francesco.". Dziewczyna dopisała tam tylko: "Dziękuję za wszystko! Rose" . Pognała szukać miejsc, by już sama zagłębiać się w świat kolorów, kadrów i obiektywów. Tego dnia jeździła po całej Weronie, fotografowała wszystkie miejsca, z którymi wiązały ją jakieś wspomnienia, a także takie, które były po prostu piękne. Do domu przyjechała padnięta, ale przynajmniej czuła się spełniona. Francesco nauczył ją czegoś pięknego, wiedziała, że nigdy mu tego nie zapomni.
I tak mijały kolejne dni. Już na pierwszej lekcji odkryła, że fotografia staje się jej kolejną pasją i że jest w tym naprawdę niezła. Bawiła się tym, uczyła się spoglądać na świat w nieznany dotąd sposób i dzięki temu miała wrażenie, że na nowo odżyła. To było coś fantastycznego, najlepsza rzecz, jaka jej się przytrafiła od bardzo, bardzo dawna. Kiedy powiedziała o tym rodzicom, jej matka wyglądała na zachwyconą, a jej ojciec przynajmniej nie protestował. Następnego dnia zabrał ją do mugolskiego sklepu, gdzie kupił jej najlepszy aparat, jaki tylko był dostępny. Rose była przeszczęśliwa i nawet ojciec, który całą drogę mruczał pod nosem: "Fotografia! A mógłby to był quidditch, albo chociażby magiczne szachy!", nie mógł zepsuć jej humoru. Następnego dnia udała się na wyznaczone miejsce spotkań, ale tam znalazła tylko małą karteczkę, na której Francesco napisał: "Już niczego więcej Cię nie nauczę. Nie znoszę pożegnań, chcę Cię zapamiętać taką, jaka byłaś wczoraj i przedwczoraj, i jeszcze wcześniej. Trzymaj się, Rose. Francesco.". Dziewczyna dopisała tam tylko: "Dziękuję za wszystko! Rose" . Pognała szukać miejsc, by już sama zagłębiać się w świat kolorów, kadrów i obiektywów. Tego dnia jeździła po całej Weronie, fotografowała wszystkie miejsca, z którymi wiązały ją jakieś wspomnienia, a także takie, które były po prostu piękne. Do domu przyjechała padnięta, ale przynajmniej czuła się spełniona. Francesco nauczył ją czegoś pięknego, wiedziała, że nigdy mu tego nie zapomni.
Następnego dnia wyjechała i wiedziała, że już nigdy tu nie wróci.
Miała jednak ze sobą wspaniałą pamiątkę, zapis wszystkich szczęśliwych
chwil spędzonych w tym niesamowitym miejscu. Z lekkim sercem wracała do
Anglii, choć zostały jej zaledwie dwa dni do rozpoczęcia szkoły. Dwa dni
swobodnego fotografowania.
Świetny rozdział. Czekam na następne! ;)
OdpowiedzUsuńFajowy blog!! czekam na nastepne notki
OdpowiedzUsuń:D
Jest i Rose. Chyba ją polubię :>
OdpowiedzUsuń<3333
OdpowiedzUsuń