niedziela, 19 października 2014

73.

            Cóż  to był za Sylwester! I Nowy Rok, który upłynął w osobliwym nastroju – no bo przecież kto się spodziewał takiego obrotu spraw? Co prawda, Rose wciąż za wszelką cenę unikała Łapy, ale czemuż tu się dziwić? Nie wliczając do tego, iż sama nie potrafiła odnaleźć się we własnych uczuciach, które do niego żywiła(za co notabene jego nie mogła winić – przecież o niczym nie pamiętał!). Rosalin wciąż nie potrafiła mu wybaczyć tych gorzkich i nieprawdziwych słów tamtego popołudnia, gdy w Pokoju Wspólnym rzucił jej te najbardziej bolesna dwa słowa: „Jesteś tchórzem!”. Rose Richardson należała do Gryffindoru i była z tego tytułu niesłychanie dumna.
             – Już ja mu udowodnię! – mruczała pod nosem.
            Do Hogwartu powrócili w niedzielne popołudnie 2 stycznia 1977r. Deszcz padał na przemian ze śniegiem. Każdy cieszył się tym, że taką pogodę ogląda tylko przez szybę. W Pokoju Wspólnym Gryffindoru  trzaskał wesoło ogień. Ciepło rozchodziło się po całym pomieszczeniu. Mary wraz z przyjaciółkami siedziała w kącie, przy kominku. Jakiś uczeń odłożył „Proroka codziennego” i zgodził się by i ona mogła przeczytać gazetę. Już na pierwszej stronie rzucał się w oczy nagłówek:

„Ile jeszcze osób zginie?”


- Spójrzcie! – krzyknęła przerażona.
W  nocy z 31. grudnia, na 1. stycznia odbyła się masakra w jednym z domów  na obrzeżach Londynu. Śmierciożercy wytropili ślad czarodzieja mugolskiego pochodzenie w domu jego przyjaciół. Zginęło 15 osób, w tym troje dzieci. Podejrzewa się, iż mugolscy przyjaciele ofiary nie zdawali sobie sprawy z jego magicznych zdolnośc(…).”

- To okropne! Jak oni tak mogą! To są niewinni ludzie. –  Rose była wstrząśnięta tym co przeczytała.
 – Wiesz, Rose, dla Śmierciożerców mugole i mugolaki to nie są ludzie.
   – Ale Lily, przecież ty pochodzisz z mugolskiej rodziny i nie ma drugiej tak wspaniałej i inteligentnej osoby jak ty!
– Och, kochana Rose, dziękuję ci za te słowa, choć uważam że nazbyt przeceniasz mnie. Ale nie o tym tu. Chodzi mi o to, że świat stanął na głowie! I dziwi mnie to, że tak można postępować. Z dnia na dzień Śmierciożerców jest coraz więcej.  Już teraz, w Hogwarcie, wśród uczniów z pewnością znajdują się tacy, którzy marzą o tym, by wstąpić w ich szeregi. To tworzenie chorej propagandy! I tylko  ci naiwni, czystej krwi czarodzieje wierzą, że śmierć mugolaków oczyści rasę czarodziejów. Nic bardziej mylnego. Co z tego, że zrobią to dziś, jeśli jutro świat znów zacznie się zmieniać. Ten, którego imienia nie wolno wymawiać myśli, że na świecie nie ma potężniejszego czarodzieja na świecie. Ale jest! Albus Dumbledore! I sądzę, że na świecie może już jest, a może dopiero narodzi się czarodziej, który swoim dobrem odwróci i zniweluje tę ciemnotę. Tę propagandę plugawienia krwi czarodziejów, poprzez związki z mugolami.  Bo Śmierciożercy nie wiedzą czym jest prawdziwa miłość. A prawdziwa miłość jest silniejsza od zła czy nawet śmierci.
– Oo! Evans, cóż to za przemówienie. Przyznaję, słyszałem tylko kwestię o miłości. Coś mnie ominęło? – Spadaj, Potter! To nie czas na żarty.
                James dostrzegł leżącą gazetę między dziewczętami. Szybko ją przechwycił i przeczytał krótki artykuł. Później usiadł na fotelu naprzeciwko.
 – To straszne co się dzieje.  Ale sądzę, że można z tym walczyć. Przepraszam, poprawka, z tym trzeba walczyć!
 – Mówi to czarodziej, który nie ma w swoim rodzie mugoli?
-  Oj, Lily, czy ty naprawdę myślisz, że przywiązuję wagę do pochodzenia? Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, to odpowiadam: nie, nie przywiązuję. Gdybym zakochał się w pięknej i interesującej mugolskiej dziewczynie, to z pewnością  próbowałbym z nią szczęścia.  Spójrzmy choćby na Syriusza: jego rodzina to fanatycy, a on sam przeciwstawił się temu. Albo Lucy! Lucy, przecież twoi rodzice też popierają Voldemorta. Ja nie boję się tego imienia. To on powinien bać się mojego nazwiska! James Potter. Jego zguba.
 – No, bohaterze, porywasz się z motyką na słońce. – wtrąciła się Lucy.
   – Nie, właśnie nie.  Zasłyszałem kiedyś o tym, że Dumbledore chce utworzy tajną organizację, która miałaby przeciwdziałać ideologii Voldemorta.
– Skoro jest taka tajna, to skąd o niej wiesz?
  - Oj, Lily, Lily. A czy ty o niej wiedziałaś? Nie. Ja wiem, bo Dubledore wie, że będę chciał wstąpić w szeregi.
– A o czym się tutaj rozmawia, co? – Syriusz Black. Wspaniały, zawsze olśniewający Syriusz Black. Stał za kanapą, na której siedziały dziewczyny i w bezbłędny sposób uśmiechał się. James pokrótce opowiedział mu o artykule i o temacie rozmowy. Black był w swoim żywiole. Natychmiast wpakował się na kanapę siadając Evans na kolanach.
 – Słonko, wybaczę ci sylwestra jeśli pozwolisz mi tu siedzieć. No, chyba, że wolisz zamienić się miejscami.  Moje kolana chętnie użyczą ci miejsca.
James odchrząknął głośno. Black natychmiast zrozumiał, że ma się ogarnąć. Chcąc nie chcąc, przysunął sobie fotel , na którym chciał usiąść jakiś pierwszak.  Rose natychmiast się zreflektowała i jednym zaklęciem odesłała fotem do pierwszoklasisty. 
- Gdyby spojrzenie mogło zabijać, sądzę że byłbyś już martwy, Łapo.  Rose, skąd u Ciebie tyle złości? – zaśmiał się Rogacz.
                Richardson i jego obdarzyła piorunującym spojrzeniem, po czym wyszła z Pokoju Wspólnego.  Lucy już się zerwała, żeby pobiec za przyjaciółką, jednak Mary była szybsza.  Nie było ich kwadrans. Nikt nie wiedział o czym rozmawiały, ale wróciły. To było najważniejsze.
                 Po ich powrocie dyskusja się wznowiła. Dołączył się Remus, Scott, a później jeszcze wielu, wielu uczniów.  Wymiana zdań trwała długie godziny.  Nawiązała się miedzy nimi pewna więź. Każdy z nich, młodych czarodziejów, chciał walczyć.  Chcieli zmienić świat. Dziewczyny musiały przyznać się, każda przed samą sobą, że źle oceniły huncwotów. Po dłuższej rozmowie należało im przyznać, że inteligencji i zapału im nie brak. Są ludźmi, którzy trafili do odpowiedniego domu. 
 – Hej, a wiecie że Smarkeus chce wstąpić w szeregi Voldemorta? – zadrwił Syriusz.  Na dźwięk tego przezwiska Lily nadstawiła uszu.
 – Skąd ten pomysł, Łapo? Śmierciuchy nie są aż tak głupie, by przyjmować takiego niedorajdę.
  – Widziałem go z Bellatrix. A ona jest wręcz chora na punkcie Śmierciuchów. To obsesja! No, jak to w mojej rodzinie typowe.
                Na twarzy Blacka na krótki moment pojawił się grymas. James od razu to dostrzegł. W końcu byli prawie braćmi. Znali swoje nastroje na wylot.  To przeznaczenie. Takie przyjaźnie zdarzają się tylko raz w życiu. Taka zgodność charakterów. To nie mógł być przypadek. Bo życiem nie rządzą przypadki. Każdy rodzi się w określonym celu i w określonym celu spotyka na swojej drodze dane osoby.  I z pewnością ta przyjaźń między nimi miała ich zaprowadzić daleko. I oby jak najdalej, byle razem.
 – Moi drodzy. Ja rozumiem, że święta to emocjonująca sprawa, ale jest druga w nocy! Do łóżek, natychmiast!  - zagrzmiała profesor McGonagall.  Rozmawiało się tak dobrze, że nikt nie zauważył tego, która nastała godzina.   James wpatrywał się w znikającą falę kasztanowo rudych włosów. A i w głowie Lily narodziła się myśl, że James Potter wydoroślał. Jeszcze nie wiedzieli, co ich spotkać. A następnego ranka miała się wydarzyć rzecz, która odmieni ich życie. 
Lydia Land of Grafic