poniedziałek, 30 listopada 2015

76.

Serce tłukło w jego piersi niczym oszalałe . Czuł pod jakim wysokim ciśnieniem toczy się krew w jego ciele. Ten moment oczekiwania był najgorszy. To jak chwila zawieszenia między snem a jawą. Nie mógł siedzieć, nie mógł stać. Myśli plątały się w jego głowie. Czy może uniknąć tego spotkania? Uciec? Nie, to skończyłoby się jeszcze gorzej. Prychnął pod nosem. Czy może być jeszcze gorzej?  
W końcu korytarza rozległ się huk otwieranych drzwi. Ogromnych, dębowych drzwi. Całkiem jak te w Hogwarcie, z tą różnicą, że te tutaj były potężne także od  zła, którym zdążyły już przesiąknąć. 
  - Zapraszam. - rozległ się głęboki, ale jakże lodowaty głos.  
Żegnając się z życiem oderwał pierw prawą stopę od podłoża. Szło mu to bardzo mozolnie, albowiem strach paraliżował go coraz mocniej. Myśli szalały w jego głowie. Co teraz będzie? Szedł w stronę światła wydobywającego się z pomieszczenia. Słyszał stukot własnych kroków na posadzce, choć nie do końca kontrolował swoje ruchy. Czuł się, jakby był pod wpływem imperiusa. Przekroczył próg. Był już kiedyś w tym pomieszczeniu. Wyglądało dokładnie tak jak poprzednim razem. Ogromna sala z wysokim, ozdabianym sufitem. Ściany w kolorze smoły, piętrzące się aż do sufitu biblioteczki z książkami, których już same tytuły mroziły krew w żyłach. Na środku pomieszczenia ogromny skórzany fotel, odwrócony tyłem do drzwi. I rzecz bardzo osobliwa - brak okien. Jedynym źródłem światła były świece rozstawione dosłownie wszędzie - na meblach, podłodze, a także lewitujące. 
  - A więc, czym mnie dziś zaskoczysz? - głos niósł się po komnacie. Był to zimny syk. Owa postać w specyficzny sposób przeciągała literę “s”, co miało przypominać syczenie węża. Odchrząknął zanim zaczął mówić: 
  -  Wymyśliłem zaklęcie.  
  - Jak ono działa? 
- Okalecza. Zadaje rany cięte. Dość bolesne, co więcej, nie można ich zatamować standardowymi metodami. Zwykłe zaklęcia, ani uciskanie rany nie daje efektów. 
- Testowałeś je? 
- Tak. Na jeleniu.  
- Jesteś pewien, że na ludzi zadziała tak samo? - w powietrzu zawisła głucha cisza.  
 - T-tak - zająknął się. Czy aby dobrze czyni? Perspektywa wypróbowania swojego zaklęcia na człowieku była nieco przerażająca. 
  - Powinieneś to sprawdzić. Jeśli chcesz dołączyć do grona wyznawców naszego Pana to musisz zademonstrować swoje umiejętności na żywym człowieku. Do zobaczenia podczas następnej pełni, Severusie.  
Porywisty wiatr wypchnął go za drzwi. Upadł ocierając twarzą o posadzkę. Nie usłyszał żadnych śmiechów, takich, które usłyszałby z pewnością w Hogwarcie. Ludzie tutaj wiedzieli, że nie ma powodów do śmiechu. Za to tak bardzo ich cenił. Za chłód, determinację w osiąganiu własnych celów. Nie zwracali na siebie uwagi. Widywali się na korytarzach, ale nie miało to znaczenia. Każdy z innego powodu - każdy w jednym celu. Dołączyć do Śmierciożerców. 
   Mijał uczniów podobnych jemu - czekających na okazję do zaprezentowania swoich umiejętności. Wielu z nich okazywało swoje zdenerwowanie. Przebierali stopami. Wbijali paznokcie w swoje szaty. Inni zaś zachowywali lodowaty wręcz spokój.  Następny w kolejce czekał ktoś, kto całkiem przypadkiem był świadkiem eksperymentów Snape’a. Ktoś, kto podświadomie uratował więcej niż jedno istnienie.  
 
 
*** 


  Nim Syriusz odnalazł Remusa nastał już ranek. Ten fakt przynajmniej ułatwił mu kolejną podróż do Hogwaru. Pod postacią człowieka wniósł nieprzytomnego Lupina do Skrzydła Szpitalnego i ułożył jego ciało na łóżku obok Jamesa. Wyglądał strasznie - pogrążony we śnie, obandażowany, z drobnymi ranami na twarzy. Kiedy pani Pomfrey zajmowała się Remusem, Black przysiadł na łóżku Pottera. Był taki zmęczony - powieki ciążyły mu niczym z ołowiu. 
- Wyglądasz na zmęczonego, powinieneś iść się położyć spać, Syriuszu. - zwróciła się doń królowa sal szpitalnych.  
- Tak, ma pani rację, jestem padnięty. Chwilkę tylko jeszcze z nim posiedzę i pójdę. Wiadomo już co mu się stało? 
- Och, to bardzo poufne Syriuszu. - obniżyła znacząco głos - Ktoś rzucił zaklęcie. Nigdy wcześniej się z nim nie spotkałam. Był tutaj nawet profesor Dumbledore i dla niego również było to nieznane zaklęcie. Jego rany wyglądają całkiem jakby jakiś niewidzialny sztylet ciął jego skórę.  Gdyby Mary go tak szybko nie znalazła i gdyby nie próbowała tamować krwawienia, to z pewnością nie byłoby go już wśród żywych.  
Zimny dreszcz przebiegł po ciele Syriusza. Twarz przybrała koloru kredy. Było mu słabo na samą myśl, że mógłby stracić Jamesa. 
- James był tak bliski śmierci. Zabiję gnojka, który chciał mu wyrządzić krzywdę. ZABIJĘ! Jak mogłem zostawić go samego? Ach, kto mógł... przecież...James był pod postacią jelenia...co za kretyn atakuje jelenie? Po co? Czyżby jakiś test? Nic nie zabrał, nic nie zrobił, jedynie zaatakował. Po co? 
- Syriuszu - wyrwał go z zamyśleń kobiecy głos - połóż się tutaj spać. Widzę po tobie, że przytomny to ty nie dotrzesz do dormitorium.  
- Dziękuję pani bardzo, chętnie skorzystam.  
Plan zamordowania sprawcy, który dokonał krzywdy na Jamesie musiał poczekać. Zasnął od razu, gdy tylko przyłożył twarz do poduszki.  
 
 ***
 
Ciemność. Chłód. Biegnie przez las. - Och, Boże! Jak ja siebie nienawidzę! - ta myśl nie pierwszy raz przewinęła się przez mózg jednego z najzdolniejszych uczniów Hogwartu. Przyłożył swoje poranione dłonie do twarzy, która również była przeorana bliznami i nowymi ranami - kolekcja godna pożałowania.  
- Muszę napisać do rodziców. Matka zapewne bardzo się martwi. - Przetarł energicznie twarz. Nagle usłyszał głos.  
-Serwus Luniaczku! - zagaił wesoło. 
Remus drgnął na dźwięk jego głosu. Jego przyjaciel przyglądał się jego świeżym bliznom.  
-Już nie śpisz? Jak się czujesz James? Słuchaj, czy to ja… 
-Nie, to nie ty mnie zaatakowałeś.  
-To kto to zrobił? 
-Nie wiem. Nie pamiętam. Mam dziurę w pamięci.  
-Jak to? - zaskoczony Remus podniósł się na łokciu. - To może jednak byłem ja? 
-Nie, Remusie, to ślady po zaklęciu, nie po wilkołaku. No i wykasowano mi pamięć. To musiał być człowiek.  
-No tak, racja. Masz jakieś podejrzenia?  
-Cóż, pewnym jest, że znałem tę osobę. Ze szkoły, może z gazet… 
-Z gazet? James, czy ty sugerujesz… 
-Tak, Luniaczku. Przecież obaj wiemy co się dzieje. Jest wojna.  
-Ale Dumbledore… 
-Dlatego sądzę, że to ktoś stąd. A to oznacza, że wśród nas są Śmierciożercy. W sumie to mnie to nie dziwi. Mało mamy tu dziwaków? Choćby sam Slytherin. Ciekaw jestem ilu ich tu jest. Przecież Sniwelus marzy, aby dostąpić zaszczytu i wstąpić w grono Śmierciuchów. Pamiętasz? 
-Pamiętam, ale… no nie wiem. To było naprawdę straszne zaklęcie. Myślisz że mógłby… 
-W sumie racja - jest na to za głupi. Z resztą, teraz nie będę sobie tym zawracał głowy. - skrzyżował ręce z tyłu głowy. - Myślisz, że Evans przyjdzie mnie odwiedzić?  
-Co? - Remus poczuł się całkowicie zdezorientowany.  
-No, pewnie niebawem rozejdzie się plotka po szkole o moim pobycie tutaj! Każda by chciała ocierać kropelki potu z mojej twarzy.  - odparł iście teatralnym tonem Rogacz. 
-Ach! James! Ciebie nic nigdy nie zmieni! - zaśmiał się Lupin. 
-Humory dopisują? To świetnie! - dziarskim krokiem maszerowała między łóżkami pani Pomfrey. Nawet nie zauważyli, kiedy weszła do sali. - Żeście się umówili, chłopcy. Trzech huncwotów w jednym czasie zawitało do Skrzydła Szpitalnego. 
-Trzech? - krzyknęli chórem Potter i Lupin. 
-No tak, obok Remusa śpi pan Black, który... 
-C-co mu się stało? - wyjąkał Lunatyk całkiem blady. 
-Ach, nic. Po prostu śpi, czuwał nad wami.  
Huncwoci zorientowali się, że na moment wstrzymali powietrze.  Kobieta czym prędzej zajęła się pacjentami. Podała ohydne lekarstwo na wzmocnienie Jamesowi, a także zmieniła opatrunek Remusowi. Potter próbował wstać z łóżka, by zajrzeć czy faktycznie Syriuszowi nic nie jest, ale natychmiast został odesłany do łóżka pod groźbą, że zostanie do niego przywiązany.   I dobrze, bo w eliksirze, który podała mu pani Pomfrej zawarty był środek nasenny. Już po chwili był pogrążony we śnie- śnie dość osobliwym. Była tam kobieta - niezwykle smutna. Nie miała sprecyzowanej twarzy. Bardzo się bała. Płakała, błagała, ale on nie  mógł nic zrobić. Leżał bez ruchu i czekał. Czekał? Na co? Ze snu wyrwał go jej przeraźliwy krzyk. Gwałtownie otworzył oczy. Ujrzał Syriusza. Faktycznie był cały. Siedział zaczytany jakąś książką, nie dostrzegł jej tytułu. Jednak przyjaciel szybko się zorientował, że James się rozbudził. Spojrzał na niego przerażonym wzrokiem. 
- James... 
- To był człowiek - wypalił Rogacz. 
- Tak. Też to podejrzewałem. Sądzę, że to ktoś ze szkoły. Nie, wróć. Ja jestem pewien, że to ktoś ze szkoły.  
- Brałem to pod uwagę.  
- Jak się dowiedziałem, że wykasowano ci pamięć... 
- Tak, ale to musiał być ktoś dobry. Pierwszy lepszy uczeń by tego nie uczynił, zwłaszcza z takim skutkiem. Syriuszu... 
- Hm? 
- Dobrze, że tobie nic się nie stało. - rzucił z uśmiechem okularnik. 
- Odpocznij, stary. Wpadnę do ciebie jutro. Zaraz i tak mnie stąd wywalą, jest już grubo po północy. Zwinąłem Twoją pelerynę. - obaj wyszczerzyli do siebie zęby, na znak zrozumienia. 
Black odczekał, aż jego najlepszy przyjaciel ponownie zapadnie w sen, co, o dziwo, nie trwało długo. Schowawszy się pod peleryną powędrował ku Wierzy Gryffindoru. Korytarze były puste. Postacie na obrazach spały w ramach swojej egzystencji, nie zdając sobie sprawy z tego, że koło nich ktokolwiek przechodzi. Czując się nieco samotnym przekroczył dziurę za portretem Grubej Damy(była na tyle rozdrażniona wyrwaniem jej ze snu, że nawet nie zauważyła, że otwiera przejście człowiekowi-widmo). Zrzucił okrycie w Pokoju Wspólnym. Jeszcze tylko pokonać schody. Parę stopni i uda się na zasłużony odpoczynek. 
- Syriuszu! - dobiegł go głos, którego się nie spodziewał.  
- Rose? Czemu nie śpisz? - odparł nieco zaspanym tonem.  
- Musiałam wiele spraw przemyśleć. Chciałam jeszcze raz ci podziękować. Tym razem twojej ludzkiej postaci. 
- O czym ty...? 
- Syriuszu... ja... odkryłam wasz sekret.  




Lydia Land of Grafic