piątek, 26 grudnia 2014

75.

-Mary!
-Mary!
-Maaaaaaaaary!
Lily, Rose i Syriusz nawoływali. Dźwięk niósł się echem, jednakże nikt nań nie odpowiadał. Przez przerzedzone gałęzie drzew przedzierał się blady blask księżyca. Sowy pohukiwały co nadawały całej sytuacji jeszcze groźniejszy wydźwięk. Biegli przez las krzycząc na wszystkie strony. Lily była tak zawzięta, że niejednokrotnie wywracała się, jednakże zaraz szybko się podnosiła. Nie chciała zmarnować ani jednej minuty.   Zapuszczali się coraz głębiej w las i nie słyszeli nic prócz sów i wycia wilków. Mróz szczypał im policzki. Mimo, iż starali się chodzić wydeptanym terenem, to jednak wielkie zaspy śniegu były dla nich ogromnym problemem.
- Lily! Zawracamy. Mary na pewno nie poszła tak daleko na północ. Musimy szukać gdzieś indziej. - krzyknął Black. W myślach kołatała mu się tylko jedna myśl - gdyby tak mógł zmienić się w psa, od razu by ją wytropił. Nie mógł jednak tego zrobić. Lupin mógłby zaatakować Evans i Richardson. One nie wiedzą jak obchodzić się z wilkołakiem. To, czego uczą na lekcjach, to nic przy tym, jak jest naprawdę. Do kolejnego spotkania z tą postacią Lupina nie mógł dopuścić. Liczył jedynie na to, że James dostatecznie daleko odciągnął Remusa.
Obrali teraz kurs bardziej na południowy-wschód. Evans wciąż nawoływała przyjaciółkę. Wysilali wszystkie swoje zmysły, aby nie przegapić żadnego szelestu drzew, ani dźwięku łamanych gałęzi.
Rose podniosła wzrok. Przyglądała się migającym w górze gwiazdom. Na niebie nie było ani jednej chmury. Noc była taka piękna. W normalnych okolicznościach Richardson z pewnością zaczęłaby zachwycać się pięknem tego widoku, lecz nie dziś. Dziś mieli misję do wykonania. Dziś muszą uratować Mary. Ona jest w niebezpieczeństwie! A co jeśli ten wilkołak ją dopadnie? A co jeśli już jej więcej nie zobaczą? - Teraz już wiem, jak czują się wszyscy ludzie, tam, na wojnie. Istnieje tylko lęk. Nie ma czasu na subtelność i piękno.
Spuściła wzrok. Przypatrywała się swoim czarnym butom. Na ziemi odciśnięte były ślady kopyt centaurów i innych stworzeń. Były także ślady ludzkich stóp. To Lily. Szła na przodzie świecąc różdżką na wszystkie strony. Wołania Rudej niosły się po lesie. Zwierzyna leśna wystawiała swoje łebki. Ślepia podążały za roztrzęsioną Evans, która nie opadała z sił. Musiała znaleźć swoją przyjaciółkę. Wystrzeliła kolorowymi iskrami w  niebo. Nagle, w oddali coś zaczęło poruszać się między gałęziami. Było to jednak zbyt daleko, by móc to zidentyfikować. Po chwili napięcia z zarośli wybiegł przestraszony zając. Uciekł szybciej niż się pojawił. Szli wciąż naprzód, mając nadzieję, że zmierzają w odpowiednim kierunku. Każde z nich próbowało wszelkich znanych im zaklęć, aby dowiedzieć się, gdzie mogą znaleźć Mary. Stres zrobił swoje i wiele prostych  formuł po prostu nie wpadło im do głowy. Chwilę im zajęło, aż Lily wpadła na pomysł by wyczarować patronusa. Wypowiedziała głośno formułę i srebrzysta łania pruła już naprzód, między drzewami.
- Lily! - rozszedł się krzyk w oddali nagłaśniany magicznym zaklęciem.
-Mary? Mary?! Gdzie jesteś?!
-Tutaj!
W niebo wystrzeliły czerwone iskry. Było to tuż za ogromnym dębem, oddalonym o paredziesiąt metrów.  Tam jest Mary! ZYJE! Cała trójka zerwała się do biegu.
Dobiegli do siebie gdzieś w połowie dystansu. Molins była blada. Miała potargane włosy i dziurawy płaszcz, przysłaniający poobdzierane rajstopy. Na policzkach i ustach były lekkie zadrapania, prawdopodobnie pochodzące od suchych gałęzi. Dłonie miała całe we krwi. Ciemnoczerwony płyn ściekał z jej drobnych dłoni prosto  na śnieg.
- Na Merlina! Mary! Musimy biec do Skrzydła Szpitalnego! Co ci się u licha stało?
Chwyciła przyjaciółkę za nadgarstek i ciągnęła w stronę powrotną. W głowie kołatały jej się myśli, na temat swojej nienawiści wobec wilkołaków! Tych wstrętnych, nieokrzesanych potworów! Jak coś takiego ma prawo do życia na tej planecie? Ale Mary żyje. Wyjdzie z tego. To nic aż tak groźnego. Jeszcze tylko wyjść z tego przeklętego lasu. Jeszcze tylko...
-Lily! Puść mnie! To nie moja krew! - wykrzyknęła Mary. Dopiero teraz dostrzeli, że cała drży. Oczy miała opuchnięte od łez. - Musicie...mi... pomóc. - dyszała ciężko - Ja nie-nie-nie potrafię! Żadne zaklęcie nie działa! Krew...on…. on zaraz umrze! - chlipała Molins. Chwilę później zerwała się do biegu. Wszyscy podążyli za nią. U podnóży dębu leżał zakrwawiony i nieprzytomny chłopiec. Całe szkolne ubranie było we krwi. Także prowizoryczne bandaże przygotowane przez szóstoklasistkę nie były dostatecznie chłonne. Co u licha on robił w Zakazanym Lesie o tej porze - zastanawiała się Ruda podchodząc powoli do chłopca. Uprzedził ją jednak Syriusz, który domyślał się, co zauważy, gdy spojrzy na twarz chłopca. To James.   Na ten widok Black przybrał barwę kartki papieru. Zdjął swój płaszcz i okrył Rogacza
- James, żyj, błagam, pomogę ci. ZYJ! - łkał głośno. Zdjął sweter i próbował nim uciskać rozległą ranę w lewym boku. Krew natychmiast przesiąknęła materiał. Następnie wydał dziewczętom rozkaz, aby przy pomocy zaklęcia prędko przeniosły go do zamku. Zaraz potem przywołał sowę siedzącą na gałęzi. W kieszeni spodni odnalazł czystą chusteczkę. Natychmiast wypisał na niej informację do Skrzydła Szpitalnego o rannym uczniu w Zakazanym Lesie.
- Ktoś wyjdzie po was. Biegnijcie. Nie ma czasu do stracenia. Tylko ostrożnie. Idźcie na południe. Niebawem zobaczycie zamek.
- Syriuszu, a ty dokąd?
- Muszę coś jeszcze sprawdzić. Rose, śpieszcie się.  
Mary  i Lily podniosły Jamesa tak, by leciał nieco nad ziemią. W myślach modliły się, aby zdążyć z rannym bezpiecznie i na czas do zamku.  Rose natomiast pobiegła za Syriuszem. Nikt nie może zostać w lesie sam. Nie dziś! - myślała. Oczywiście, nie zdawała sobie ona wówczas sprawy, że Black zdążył się przetransmutować na ogromnego, czarnego psa, dzięki czemu mógł biec wprost do Wrzeszczącej Chaty, by sprawdzić czy Lupin grzecznie wyczekuje tam nadejścia świtu, czy może też grasuje gdzieś po lesie i stwarza niebezpieczeństwo. Cóż, pewien był, że nie biega w rejonach zamku, więc ze spokojem mógł puścić dziewczęta same z Potterem. Nie, tam żyją jednorożce. Ludziom, a zwłaszcza dziewczętom, jednorożce krzywdy nie robią, a wilkołacza natura Lupina odtrąca go od tych stworzeń. Mają zbyt magiczną aurę, która chroni je od tych stworzeń. Mógł być więc o nie spokojny. Był spokojny, ponieważ nie wiedział, że biedna, kochająca Rose pobiegła za nim, martwiąc się, że spotka go ten sam los co Jamesa. Blond-włosa piękność błąkała się samotnie. Ogarnięta niemałym strachem stawiała kolejne kroki, wprost to smoczej jamy.
- S-s-s-Syriuszu! - krzyczała. - Syriuszu, gdzie jesteś?
Głos się jej łamał, bynajmniej nie z zimna, bo już go nawet nie odczuwała. Postanowiła iść za śladem Lily i wyczarowała pięknego srebrzystego motyla. Syriusz jednak wciąż nie dawał znaku życia. Pocieszała się tym, że przecież usłyszałaby jego krzyk, gdyby stało się coś złego, przecież nie mógł odejść daleko. Prawda była jednak taka, że mógł. Kiedy Rose siedziała skulona pod drzewem i raz po raz wyczarowywała patronusy, licząc na to, że za którymś razem Syriusz odpowie jej swoim, on już wchodził do Wrzeszczącej Chaty. Pod postacią psa dotarł do pokoju, w którym zawsze dochodziło do przemiany. Siedział tam Peter. Powróciwszy do ludzkiej postaci, Łapa spytał:
- Gdzie jest Remus? Co tam się stało? Znalazłem Jamesa w lesie. On umiera!
- Co? James? Dopadł go? Na Merlina! - chłopiec zerwał się na równe nogi.
- Siadaj. Co się stało potem? Opowiadaj, Peter.
- Nie wiem co się działo, James zrzucił mnie z grzbietu, gdy biegł. Remus go gonił. Ale po chwili zaczął uciekać w drugą stronę, jakby się czegoś przestraszył. Myślałem, że James zdążył uciec. Dlatego już pod ludzką postacią starałem się zobaczyć, dokąd pobiegnie Luniaczek. Zmierzał w tę stronę, ale w chacie go nie było. Dopiero co tu przyszedłem. Usiadłem, bo widziałem przez okno, że biegniesz. Musimy znaleźć Remusa i go tu ściągnąć!
- Słusznie. Koniec zabawy na dziś. Ty tu zostań Peter. Jak zjawi się tu Remus, to przytrzymaj go tutaj. Wypuścisz czerwone iskry. Zobaczę je nawet z lasu.
- Dobrze, Łapo. Znajdź go.
Wybiegł z Chaty. Znów w swojej psiej postaci przemierzał las w nadziei, że prędko odnajdzie Lupina i będzie mógł biec do Hogwartu, by dowiedzieć się co z Rogaczem. Biegł i biegł przez las. Nawet nie liczył, którą to już godzinę spędza w tym miejscu. Futro na szczęście chroniła go przed zimnem. Gdzież to jest ten Lupin? Wytężał wszystkie zmysły, aby dostrzec każdy ruch między gałęziami, aby usłyszeć dźwięk każdej złamanej gałęzi, jednak wciąż towarzyszyła mu cisza. Nawet ptaki zamilkły. Przystanął na chwilę, by rozejrzeć się, czy przypadkiem i Lunatyk nie leży gdzieś ranny, potrzebujący pomocy. Nic takiego nie dostrzegł. Usłyszał jednak głos. Piękny głos, a jednak taki słaby. Jego psi słuch wyłapywał dźwięki. Podążał za nimi. Zbliżał się do źródła. Melodia była coraz to wyraźniejsza, coraz to bardziej znana. W końcu był w stanie zrozumieć słowa śpiewanej piosenki.
„(...)Did they get you to trade

Your heroes for ghosts?

Hot ashes for trees?

Hot air for a cool breeze?

And cold comfort for change?

Did you exchange

A walk on part in the war,

For a lead role in a cage?”*
Uwielbiał ten mugolski utwór, który usłyszał po raz pierwszy ostatniego lata, w knajpie, kiedy to wymknęli się z Jamesem na szklankę whisky. Na urodziny dostał całą płytę tego zespołu od Lucy i Rose. I na jednej z imprez w Hogwarcie Rosalin wyznała mu, że również bardzo lubi ten zespół. Ile od tamtego czasu się zmieniło? Kto by pomyślał, że całe ich życie wywróci się do góry nogami? A utwór wciąż jest, niezmienny, piękny. Są rzeczy, do których warto się przywiązywać, bo się nie zmieniają. Muzyka, książki. To są jedne z tych rzeczy, które za każdym razem są takie same. To w nich jest najpiękniejsze.
Rose siedziała zmarznięta pod drzewem otulając się swoimi ramionami. Z ust buchała jej biała mgiełka. Nos i policzki miała czerwone od zimna. Syriusz był tak zajęty wsłuchiwaniem się w jej głos, że zapomniał, że wciąż jest psem. Chciał się wycofać, uciec, ale było za późno. Zauważyła go. Przestraszona drgnęła. Próbowała wstać, lecz była tak zmarznięta, że nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Łapa spokojnie stał w miejscu. Przecież nie chciał, by się go bała. Starał się jej przekazać, że nie zrobi jej krzywdy. Wpatrywali się sobie w oczy. Podchodził powoli, powolutku, aż znalazł się tuż przy niej. Łbem podnosił jej ręce.
- Cześć! Znów się spotykamy. - powiedziała Rose, drapiąc psa za uchem. Drżała z zimna.
-Nie zrobisz mi krzywdy? - spytała. Syriusz jedynie potrząsnął twierdząco swoją głową. Dalej podnosił jej ręce. Liczył, że go zrozumie. Zaczął wskazywać nosem w kierunku zamku, to znaczy miejsca, w którym powinni się kierować, aby do tego zamku dotrzeć.
- Tam, na południu, jest Hogwart. Znasz Hogwart?
Pokiwał na znak, że wie o czym mówi.
- Chcesz tam iść?
- Tak, Rose! No wdrap się na mnie. - myślał.
- Czy chcesz mnie tam zanieść?
Radośnie potrząsnął głową. Podrapała go za uchem. Ciężko było jej się ruszać. Łapa położył się na ziemi, ułatwiając w ten sposób Rosalin wdrapanie się na jego grzbiet.
- Jejku, jaki ty jesteś przyjemnie gorący. - przytuliła się do niego.
- Oj, ja zawsze jestem gorący. - myślał Black. Czuł jak jej drobne dłonie obejmują jego szyję.
Z początku wolno przemieszczali się między drzewami. Blask księżyca oświetlał im drogę. Kiedy w końcu, pod wpływem ciepła Blacka, Richardson trochę się ogrzała, wiedziała, że powinna ścisnąć go nieco mocniej, dzięki czemu był on zdolny do biegu. Już po chwili znajdywali się na wyciągnięcie ręki od zamku. Nie zwalniał tempa. Wbiegł do zamku. Zmierzał wprost do Skrzydła Szpitalnego. Tam zostawił Rose. Pielęgniarka, Mary i Lily z otwartymi oczyma przyglądały się, jak Rose schodzi z psiego grzbietu. Ściska kark swojego wybawcy. Szepcze do jego ucha. Łapa spogląda na nią ze zdziwieniem. Spogląda na łóżko za nią. Odchodzi. - James żyje. - myślał biegnąc znów w stronę lasu. - Żyje. Teraz muszę znaleźć Luniaczka. Jemu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Zaraz będzie świt, a przecież to nie on zaatakował Rogacza. Widziałem go. Widziałem Jamesa. To nie wilkołak go zaatakował. To coś znacznie gorszego. To człowiek.
*Pink Floyd - Wish You Were Here.
Lydia Land of Grafic