niedziela, 26 stycznia 2014

68.

- Hahahahahaha, stary, to było epickie! Wpuszczenie chochlików kornwalijskich do pokoju Ślizgonów! Jeśli to nie jest geniusz, to już sam nie wiem, co to jest! Hahahahaha – Rogacz krztusił się własnym śmiechem, wchodząc do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. – Powiedz, jak na to wpadłeś, Łapo?
- I postaraj się przy tym nie pękać z dumy, ok?
- Ej, Luniaczku, czy ja kiedykolwiek pękałem z dumy?! Obrażasz mnie!
- Taa. Na przykład teraz, Łapciu.
- Remus, bez takich! To po prostu jest zasłużone pławienie się w chwale, a nie jakieś PĘKANIE Z DUMY! Prawda, Peter?
- Tak, tak, jak najbardziej!
- Właśnie. Widzicie? Jestem super! – Black triumfalnie uniósł jedną brew.
- Dalej nam nie powiedziałeś, jak zdobyłeś tajne hasło do komnaty Ślizgonów! – przypomniał z oburzeniem James.
- Wiesz, to wszystko zasługa wysokiego ilorazu inteligencji, nienagannych manier, sprytu i, oczywiście, uroku osobistego. – wyliczył Łapa, na co reszta Huncwotów parsknęła śmiechem.
- Wiem, wiem – machnął ręką Potter. – Chociaż przy mnie i tak nie masz szans. Przewyższam cię na każdym kroku.
Na te słowa Syriusz dostał ataku histerycznego śmiechu. Złapał się za brzuch, próbując się uspokoić, lecz na próżno – już po chwili wił się na dywanie i skręcał się ze śmiechu, czasami poszczekując, gdy w grę wchodziły liczne godziny spędzone w psiej postaci. Gdy wreszcie spazmatyczny śmiech ustąpił miejsca wesołemu chichotowi, a Łapa otarł łzy z oczu, zobaczył w odległości zaledwie metra od siebie jakąś smukłą postać, ubraną w zwiewną zieloną suknię. Zanim zdążył się opamiętać, podniósł się do pozycji półleżącej i ze zniewalającym uśmiechem powiedział:
- Hej, piękna.
A zaraz potem dorzucił głośne: „AUU!”, gdy dostał niedelikatnego kopniaka od swojego przyjaciela. Dopiero teraz uświadomił sobie, że tą zniewalającą osobą była Lily Evans. 


***


James zauważył ją chwilę wcześniej niż Syriusz. Uśmiechnął się, a gdy odpowiedziała tym samym, jego serce wykonało gwałtowny skok, jakby chciało się wyrwać z piersi. A gdy usłyszał Łapę, z tym jego banalnym tekstem, miał ochotę się na niego rzucić, jednak ograniczył się do niezbyt subtelnego kopniaka w plecy. Przeszedł obok przyjaciela, teraz jego i Rudą dzieliło zaledwie pół metra.
- Wyglądasz pięknie. – rzekł. Zabrzmiało to prosto, szczerze i odrobinkę zalotnie. Czyli idealnie.
- Och, dziękuję, James – powiedziała, z zawstydzeniem spuszczając wzrok.
- Nie ma za co, ślicznotko – przybliżył się o kolejne centymetry. Z zadowoleniem stwierdził, że Lily się nie cofnęła. To pewnie ten mój urok – pomyślał. – Idziesz na podwieczorek do Slughorna?
- Tak. A teraz wybacz, muszę iść. Collin na mnie czeka.
Rogacza na chwilę zatkało. Ale tylko na chwilę. W końcu jest tylko jeden wspaniały James Potter, nikt mu się nie oprze.
- Evans, a omówisz się ze mną?
- Spadaj, Potter – rzuciła przez ramię, wychodząc.
Został sam. Znowu. Chociaż nie. Nie był sam. Miał Huncwotów i chciał zrobić coś szalonego. Teraz.


***


- Są u siebie w dormitorium? - po raz setny spytał James, kiedy cała czwórka stała ukryta pod peleryną niewidką na korytarzu wiodącym do pokoi dziewcząt.
- Nie wszystkie. Lily dalej u Slughorna... - zaczął Remus, na co okularnik mu przerwał:
- Pokaż! - wrzasnął, o ile wrzask był możliwy w takiej sytuacji, i wyrwał Lupinowi mapę. - No tak! Siedzi koło tego całego Collina. Fuj, aż chce się rzygać, ich kropki są obrzydliwie brzydko siebie!
- Rogacz, uspokój się i oddaj mapę Lunatykowi! Już - zażądał Syriusz, a Potter posłusznie spełnił jego rozkaz.
- No, jak już mówiłem, Evans nie ma - ponownie podjął temat Remus, niespokojnie zerkając na Jamesa, a gdy ten mu nie przerwał, kontynuował - Mary siedzi w bibliotece, więc tutaj są tylko Lucy i Rose.
- Tylko? Przecież to nie dziewczyny, to bestie! - rzucił Peter, na co reszta krzywo na niego spojrzała. - No co? Od razu się dowiedzą, że coś kombinujemy!
- Hmm, on ma rację - przyznał James.
- Ale, ale! Przecież mam pomysł! SuperBlack jest przecież kopalnią pomysłów!
- No, to posłuchajmy tej kopalni pomysłów - mruknął sarkastycznie Lunatyk, lecz Łapa najwyraźniej go nie usłyszał, bo ciągnął swój wywód:
- Jednym, na co Torres może się nabrać, jest jej chłopaczek, Scott. Mapa pokazuje, że jest w Pokoju Wspólnym. To wyślemy ją tam. A Rose... Hmm, przecież na pewno się spodziewa przeprosin ode mnie! Oczywiście, nie zamierzam jej przepraszać, przecież nie mam za co! Ale ona jest dość naiwna, więc pewnie wyjdzie.
- A nie uważasz, że to by było nieco... podłe, Łapo? - spytał ostrożnie Lupin.
- Skądże! Właśnie, ty, Remusie, najlepiej się do tego nadajesz. Jesteś taki prawy i w ogóle, że na pewno nie będą cię o nic podejrzewać, nie?
- Ale...
- Nie, nie ma żadnego "ale", Luniaczku. No, to ja będę czekał na końcu schodów, James i Peter pod peleryną, Remus, ty idziesz zapukać, mówisz do Lucy, gadasz chwilę z Rose, tak, żeby Torres w tym czasie zdążyła dotrzeć do Pokoju Wspólnego, potem mówisz blondynie, że na nią czekam, odprowadzasz ją do mnie, odchodzisz. Rogaczu, Glizdogonie, szybko wchodzicie, ale nie gwarantuję, że dam wam dużo czasu, zanim Richardson wejdzie z powrotem do dormitorium. Wiecie, jaka ona czasami bywa... Wszyscy zrozumieli? No, to zaczynamy! 


***

James czekał w napięciu, słuchał przytłumionego głosu Lupina, potem kroków Lucy. Zarówno jego oddech, jak i sapanie Petera wydawało mu się przeraźliwie głośne. Koszmar. Czekanie zawsze było dla niego największą męką, o wiele bardziej wolał działać. Więc kiedy usłyszał odgłos odchodzących Rose i Remusa, odetchnął z ulgą.
Weszli cicho do pokoju i zdjęli pelerynę niewidkę. Potter rozejrzał się po pokoju - nietrudno było znaleźć łóżko Lily, było schludnie zasłane, a jej rzeczy porządnie poukładane. Szybko podszedł do ściany i wyjął zwinięty plakat. Rozwinął go i z pomocą Glizdka zwinnie przymocował go do ściany zaklęciem Trwałego Przylepca. Nieco się oddalił, by podziwiać swoje dzieło - plakat umieścił w strategicznym miejscu, tak, by Evans z każdego miejsca mogła go podziwiać. Potem odwrócił się i wraz z Peterem opuścił dormitorium dziewcząt ukryty pod peleryną. 
Uśmiechał się pod nosem. Co przedstawiał ten plakat? To było zdjęcie, JEGO zdjęcie, zrobione przez Syriusza na taką właśnie okazję. James, rozparty na swoim łóżku, leniwie podpierał się lewą ręką, a prawą mierzwił sobie czuprynę. Oczywiście, Rogaś nie mógł się powstrzymać od własnoręcznie dopisanego tekstu: "Twoje miejsce jest obok mnie, Liluś".
Zachichotał pod nosem. Już jest moja. Evans po prostu padnie z wrażenia.

sobota, 18 stycznia 2014

67.

Jak przez mgłę wycofała się z Wielkiej Sali i ruszyła pędem ku Wieży Gryffindoru. Nie słyszała głosów przyjaciół, wołających za nią, nie widziała twarzy mijanych ludzi, nie czuła nic, prócz palącej wściekłości, która rozsadzała ją od środka. Jak na złość, na trasie, którą sobie wybrała, nieustannie przelewał się tłum ludzi. Blondynka przystanęła na chwilę i aż warknęła z irytacji, kiedy sobie uświadomiła, jak długa i męcząca czeka ją droga. Zacisnęła zęby i poczęła przeciskać się przez rzeszę uczniów, w bardzo niedelikatny sposób torując sobie przejście przy pomocy łokci. Kiedy skutecznym ciosem ciężkiej, wypchanej książkami torby obezwładniła grupkę pierwszaków, ktoś pociągnął ją za łokieć. Z furią wypełniającą jej zazwyczaj łagodne, niebieskie oczy, odwróciła się, jednocześnie wyrywając rękę z czyjegoś stalowego uścisku i biorąc szeroki zamach torbą, która, jak już się zdążyła przekonać, stanowiła całkiem niezła broń. Jednak to, co ujrzała przed sobą, całkowicie wytrąciło ją z równowagi. Brązowa czupryna. Piękne, czekoladowe oczy, uśmiechające się do niej. Pełne usta, białe zęby. A potem usłyszała głos, który jednocześnie kochała i nienawidziła. Ale raczej to drugie.
- Hej, Rose, co ty dzisiaj taka wojownicza?
Zazgrzytała zębami ze złości. Jeszcze tego padalca tu brakowało - pomyślała i zanim zdążyła zastanowić się, co robi, zamaszyście go spoliczkowała. Następnie odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, od czasu do czasu zderzając się z ludźmi, którzy tarasowali jej drogę.
Jej gniew ani trochę nie zelżał, choć wyżywanie się na przypadkowych ludziach opóźniło wybuch na tyle, że zdołała dobiec do dormitorium i zatrzasnąć za sobą drzwi. Rzuciła torbę na biurko, by następnie wyciągnąć różdżkę. Patrzyła na nią przez chwilę. Odłożyła ją. Do oczy napłynęły jej łzy. Lecz tym razem nie były one spowodowane smutkiem. Były to łzy wściekłości.
- JAK ON MÓGŁ?
Chwyciła krzesło i cisnęła nim przez cały pokój. 
- JAK ŚMIAŁ?!
Tym razem jej ofiarą stała się lampka, która roztrzaskała się na ścianie tuż obok okna.
- WSTRĘTNY, PRZEBRZYDŁY...
Trrrrrrach, wszystkie książki spadły na ziemię.
- PODŁY!
Jednym ruchem zerwała zasłony z łóżka Lucy.
- A DZIEWCZYNY? ONE... ONE WIEDZIAŁY?
Zasłony z łóżek Lily i Mary były już wspomnieniem.
- CHOCIAŻ TO I TAK WINA BLACKA!
Ponownie rzuciła krzesłem, tym razem o ścianę. I tym razem połamało się w trzech miejscach.
- NIE CIERPIĘ GO!
Rozejrzała się dookoła, lecz w jej pobliżu nie zostało już nic, co mogłaby zbić, roztłuc, zniszczyć. Mamrocząc pod nosem obelgi skierowane w stronę Syriusza, przechodziła przez pokój, systematycznie dokonując Dzieła Zniszczenia. 
Aż wreszcie poczuła się zmęczona. Jej ciało było zmęczone, jej umysł także. Położyła się do łóżka, które przezornie pozostawiła nietknięte, zasłoniła zasłony wokół siebie i skuliła się, szczelnie przykrywając się kołdrą. Jednak jej ciałem wstrząsnęła fala gniewu, tak potężna, że aż w pierwszym odruchu zaparło jej dech. Potem jednak wyprostowała się i wydała z siebie najgłośniejszy okrzyk w swoim dotychczasowym życiu:
- NIENAWIDZĘ CIĘ, BLACKKK!!!!!!!!!!!!!
Bezsilna, opadła na poduszki. Tuż przed zaśnięciem przypomniał jej się zaskoczony wyraz twarzy Chrisa, a na niej czerwone ślady pozostawione przez jej smukłe dłonie. Poczuła nagły przypływ satysfakcji. O tak, coś takiego powinna była zrobić już dawno. A potem pogrążyła się w głębokim śnie bez marzeń.


***

Leżała na łóżku, kiedy zauważyła, ze przyszedł. Stał przy sąsiednim łóżku i się jej przypatrywał. Wstała z łóżka i podeszła do niego. Miała taką ochotę go uderzyć, kazać mu się wynosić, wrzeszczeć, że go nienawidzi, lecz wszelkie jej plany rozwiały się w chwili zetknięcia ich warg. Jego usta płonęły. Były tak gorące. I o dziwo, aż pragnęła więcej tego ciepła. Tym razem ona obdarowała go nieśmiałym pocałunkiem. Wszelkie troski gdzieś się rozmyły. Wydawało jej się, że zapomniała o okropnościach tego dnia. Byli tylko oni. Chłopak zaczął składać coraz to bardziej namiętne pocałunki. Chwilami wręcz brakowało jej oddechu, a wtedy on schodził nieco niżej, ku jej szyi. Czuła się jak w niebie, gdy ponownie ich usta się zetknęły. Rose oblała fala gorąca. Ktoś składał jej pocałunki, dokładnie takie, jakie pamiętała. Wszystko było tak samo. Silne dłonie, krążące wzdłuż jej talii. Mocne ciało, przylegające do jej ciała. Nie chciała już dłużej czekać. Chwyciła dłońmi jego głowę i przyciągnęła ją tak, żeby wreszcie ich wargi się spotkały. Po tak długim czasie, pocałunki smakowały jeszcze lepiej. Nie przerywając tej chwili, pomyślała, że dostała od życia drugą szansę, że tym razem musi się lepiej postarać. Może kiedyś nie była wystarczająco dobra. Całując swojego kochanka, dostrzegła, że jego włosy wcale nie są kruczoczarne. Odrobinę się od niego oddalając spostrzegła, ze to wcale nie jest Syriusz! Przed nią stał jej był chłopak - Chris! Zmarszczyła nieco brwi. Choć myślała o drugiej szansie, nie myślała o nim. To był zamknięty rozdział w jej życiu, nie chciała do niego wracać. Kiedy sobie to uświadomiła, natychmiast od niego odskoczyła, a on tylko wyjął dłoń i pogłaskał ją po policzku. Odtrąciła jego rękę, jakby jego dotyk parzył jej skórę, po czym otarła usta, próbując zapomnieć, co się wydarzyło. Zauważyła, że chłopak otwiera usta, jakby chciał jej coś powiedzieć, ale uprzedziła go:
- Zostaw mnie! Wyjdź stąd! Niczego od ciebie nie chcę! Odejdź! - krzyczała, lecz on ciągle stał i patrzył na nią tymi zielonymi oczami, w których można było dostrzec drobne, brązowe plamki. A potem ponownie zaczerpnął tchu, a Rose zakryła uszy, nie chcąc usłyszeć tego głosu.


***


-Obudź się, Rose. - odparł Chris nie swoim głosem. To był głos Lucy. Otwarła oczy i dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo realistyczny sen jej się przyśnił. 
Jej najlepsza przyjaciółka szturchała jej ramię, czekając aż się wybudzi. 
- Och, Rose - wybuchnęła - nie bądź zła na nas. Przez przypadek to odkryłyśmy, ale nie chciałyśmy ci tego odbierać. A...a Black, no to jest kretyn, wiesz jak to jest z chłopakami, szybciej robią niż myślą, taka ich wada. I, och, Rose, proszę, nie bądź zła na nas.
- W porządku. Przepraszam, że wam nie powiedziałam. Jest mi tak głupio...
- Och, nie gadajmy o tym! Lily ma newsa! 
- Jakiego newsa? 
- Otóż, Lily właśnie została zaproszona na podwieczorek do Slughorna... przez Collina Fanninga
- Tego uroczego blondyna? Prefekta naczelnego? 
- Dokładnie! A żebyś widziała minę Jamesa. 
- Jamesa? On to zrobił przy JAMESIE? - Rose wytrzeszczyła oczy, nie wierząc własnym uszom. 
- Och, tak. I teraz musicie mi z Lucy pomóc. Chcę wyglądać olśniewająco - wtrąciła Evans. Była cała w skowronkach. Może to z powodu zaproszenia ją przez jednego z najprzystojniejszych chłopców szkoły na bal, a może ze względu na to, że świadkiem tego wszystkiego był James Potter - człowiek wychodzący z założenia, że nikt mu się nie oprze.
W między czasie Lucy już zdążyła ustawić na środku pokoju krzesło, na którym usadowiła się Evans. 
- Spotkałam dziś Chrisa. - rzuciła Richardson 
- Chrisa? Chrisa Walkera?! CO ON TU ROBIŁ? - wrzasnęła z przejęciem Torres
- Nie wiem. Ale mu przywaliłam. 
- Mam nadzieję, że mocno. Jak on śmie w ogóle się tu pokazywać? Ej, Rose, głowa do góry. 
Lucy objęła swoją przyjaciółkę ramieniem. 
- Nie, jest w porządku.  Nie gadajmy o nim. To zwykły palant. 
- Tsaa, lepiej zajmijmy się rudziątkiem. 
- Ej, bez takich - zaperzyła się Lily, obdarzając Torres wściekłym spojrzeniem.
W odpowiedzi blondynki wyszczerzyły się w uśmiechach, a potem, kazawszy Rudej wziąć szybki prysznic, zaczęły się przemienianiem dormitorium w salon urody. Kto jak to, ale one znały się na rzeczy. Były wręcz mistrzami makijażu, fryzur i właściwego dobierania ubrań. Już po chwili pokój zmienił się całkowicie. Elementem najbardziej rzucającym się w oczy była toaletka, z ogromnym lustrem, na której stało mnóstwo przyborów do makijażu, a także różnych specyfików do włosów, skóry i paznokci. Tylko Lucy i Rose wiedziały, skąd się to wszystko wzięło w Hogwarcie i nikt poza nimi w to nie wnikał. A może to i lepiej? To jednak nie była pora, by się nad tym zastanawiać, bowiem teraz miały zająć się upiększaniem Lily. Wyszłam właśnie z łazienki, opatulona szlafrokiem, z mokrymi włosami, których jeszcze kapały stróżki wody. Uśmiechnęła się do nich delikatnie i usiadła na krześle. Lucy zatarła ręce:
- No, to suszymy ci włosy i do dzieła!
Rose w tym samym czasie już wyciągnęła różdżkę i skierowała podmuch gorącego powietrza wprost na głowę Evans. Ta pisnęła cicho, ale zaraz cała trójka parsknęła śmiechem, bo wysuszone włosy sterczały Lily w różnych kierunkach i miały nieco dziwną fakturę.
- Ups, chyba nieco przesadziłam z temperaturą - przyznała się blondynka, lecz bynajmniej nie tonem, który miałby zawierać choć odrobinę skruchy. Potem jednak obie dziewczyny zakasały rękawy i zabrały się do pracy, nieustannie się między sobą kłócąc, w czym ich przyjaciółka wyglądałaby ładniej. Jednak zawsze potem szybko się godziły i jednomyślnie stwierdzały, że wybrały najlepszą opcję. Jednym minusem tej sytuacji mógłby być fakt, że sama upiększana miała najmniej do powiedzenia w tej kwestii, bo zwykle dziewczyny nie zgadzały się z jej zdaniem i zbywały ją machnięciem ręki. Jednak zawsze robiły to z uśmiechem, więc Lily nawet na myśl nie przyszło, żeby poczuć choć cień urazy. 
W końcu, bo dwóch godzinach ciężkiej pracy, Rose i Lucy odsunęły się i uważnym spojrzeniem zmierzyły Lily.
- No, myślę, że to wszystko. - powiedziała Torres.
- Wyglądasz oszałamiająco, Lil.
- Potter po prostu padnie. - dodały chórem.
- I nie tylko Potter, bo przecież Collin też - Ruda nie potrafiła ukryć uśmiechu. I nawet nie zamierzała. Mam najlepsze przyjaciółki pod słońcem.

czwartek, 2 stycznia 2014

66.

            Postanowieniem tak Lily, jak i Rose było teraz granie na uczuciach chłopców. I choć Syriusz od niedawna spotykał się z pewną czarnowłosą piątoklasistka imieniem Amber, to nie zmieniało jego reakcji na uprzejmości i zalotne spojrzenia ze strony Rose. James również dał się złapać w pułapkę. Kilka dni po zwycięskim meczu, Evans rozkręciła się na dobre. Pięknego czwartkowego poranka przy śniadaniu, jak zwykle ostatnimi czasy, Lily usiadła tuż obok Pottera.       
            – James, czy mógłbyś być tak miły i podać mi dżem?
            Uśmiechnęła się do niego zalotnie i odgarnęła swoje lekko falujące włosy na prawe ramie, dzięki czemu chłopak spoglądał na jej nagą szyje.
            Od tego pamiętnego dnia, w którym postanowiła być silną i niezależna kobietą, o wiele większą wagę przykładała do swojego wyglądu. Rose i Lucy często praktykowały różne fryzury, podkreślały jej wdzięki różnymi trikami, co sprawiło, że nie tylko Rogacz wpatrywał się w nią jak na obrazek.
            – Cała przyjemność po mojej stronie.
            Podczas gdy chłopiec podawał jej słoik z konfitura, Ruda, niby przypadkiem, chwyciła naczynie wraz z dłonią Pottera. Niemal od razu wyczuła, że wszystkie mięśnie automatycznie się napięły.
             – Och, przepraszam.
            Ciche chichoty, nieśmiałe spojrzenia, przypadkowe zbliżenia. To wszystko było nieodłącznym elementem każdego dnia. Co zabawne, Evans nawet nie podejrzewała, że z taką łatwością odnajdzie się w tej roli.
            Skrzyżowały się spojrzenia dwójki gryfonów, gdy przerwał im piskliwy głosik jednego z pierwszoklasistów, który łagodnie szarpał Lily za szatę.
             Lilian Evans. Z pozdrowieniami, przesyła profesor Slughorn.
             – Och, dziękuję.
Dzieciak czym prędzej odbiegał, a Ruda zajęła się odpakowywaniem koperty.
              Profesor zaprasza dziś na podwieczorek. To takie miłe.   spojrzała na resztę.
       I mogę kogoś ze sobą zabrać. To dziwne, zazwyczaj na podwieczorek bożonarodzeniowy możemy przyprowadzać osoby towarzyszące. Hej, Mary, a ty nie dostałaś zaproszenia?
            – Nie. Mniejsza, ja się zbieram i biegnę do biblioteki. Profesor
Flitwick chce że mną potrenować kilka zaklęć. Wspaniałe, prawda? Do zobaczenia potem. Pa.
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedz pobiegła wzdłuż stołu, ku wyjściu z Wielkiej Sali.
              Chyba też już powinniśmy się zbierać. – odparł Remus  – Trzeba odkleić Lucy od Wilsona. Odkąd się tak pokłócili, to nie można ich zobaczyć osobno.
            Rzucił wymowne spojrzenie w kierunku Syriusza, a ten jedynie zaczął swój wywód na temat tęgo, że to dzięki niemu ponownie się zeszli, ale o tym to już nikt nie pamięta.
Transmutacja, zaklęcia mijały na opanowywaniu dość ciężkich partii materiału, dlatego też z wielką ochotą udali się na lubiany przez uczniów przedmiot. 
            Na lekcji Obrony Przed Czarna Magią, profesor Greengarden rozpoczął z nimi temat dotyczący wyczarowywania patronusów.
              Patronus to jest rodzaj obrońcy. Sztuka opanowania tego zaklęcia nie jest łatwa. Podstawowym elementem jest wspomnienie. To musi być bardzo wyraźne i bardzo szczęśliwe wspomnienie. Najszczęśliwsze jakie posiadacie. Przypomnijcie je sobie bardzo dobrze. Niech was wypełni. Myślcie i nim cały czas, aż nie będzie nic prócz tego wspaniałego uśmiechu na twarzy, gdy w waszych umysłach będzie widnieć tylko ta jedna, wspaniała chwila. Gdy będziecie czuć się już maksymalnie szczęśliwi i gdy całe wspomnienie będzie nieustannie w waszych mózgach, wypowiedzcie zaklęcie: "Expecto Patronum". Głośno, wyraźnie i przede wszystkim pewnie. Bądźcie pewni, że przeciwmoc na działanie dementorów jest silna. Silniejsza nic oni i ich parszywa moc wysysania z człowieka wszystkiego co wspaniałe. Bo wiedzcie, że nie ma na świecie bardziej obrzydliwych i pasożytniczych stworzeń niż dementorzy. Pilnują oni Azkabanu. Za wielkie przewinienia obowiązuje wyrok pocałunku dementora, czyli proces wyssania całej duszy człowiekowi. Przestaje on wtedy czuć na płaszczyźnie emocjonalnej. Czasami myślę, że nawet więźniowie nie zasługują na taki los. Czasami myślę, że lepiej jest już umrzeć. No, ale nie o tym dziś. Powtarzacie za mną: Expecto Patronum.
            Cała klasą zagrzmiała wyrazami zaklęcia.
             Doskonale. A teraz trudniejsza cześć zadania. Przypomnijcie sobie najwspanialszy dzień w swoim życiu. Pozwólcie się zatracić w tym wspomnieniu. Niech nie istnieje nic innego.
            Wszyscy spoglądali na nauczyciela. Z zamkniętymi oczyma podniósł różdżkę wysoki w górę.
             – Expecto Patronum!
Z końca różdżki wystrzelił wielki niedźwiedź. Skacząc tuż przy sklepieniu zrobił koło i wyskoczył przez okno.
            – Cielisty Patronus przybiera różne formy. W zależności jakim kto jest człowiekiem. Wszystko zależy od charakteru. U mnie to jest niedźwiedź. Patronusem mojej siostry jest lwica, a szwagra lew. No cóż, moją rodzina śmieje się, że jest to oznaką tego, że do siebie pasują. Mniejsza. Teraz wy przećwiczcie. Będę starał się pomóc, ale nie liczcie na to, że za pierwszym razem się uda. To całkiem normalne. No ale mamy dziś dwie godziny, tak więc do dzieła.
            Ławki ustawiły się pod ścianą, dzięki czemu powstało dużo miejsca na trenowanie. Gdzieniegdzie z różdżek wystrzeliwały błękitne obłoczki.
Remus Lupin, który jak na razie tkwił pod ścianą, przegrzebywał swoją pamięć.
             – Najwspanialsze wspomnienie? Ależ oczywiście!
Przypomniał sobie dzień w którym jego przyjaciele dowiedzieli się, że jest wilkołakiem. Przypomniał sobie o tym, że go nie zostawili. Było mu tak lekko na sercu.
             – Expecto Patronum.
Z końca różdżki wybiegło zwierzę, trochę podobne do wilka, choć miało w sobie coś z człowieka. Przerażony spoglądał jak stworzenie rozpływa się w powietrzu. Czy ktoś to widział? Chyba wszyscy. Czy ktoś rozpoznał istotę? Chyba nie. Byli zbyt podekscytowani tym, że jest to jedna wykonalne.
            – Brawo, Remuse. Trzymaj tak dalej. Możesz pomóc tym, ci sobie nie radzą.
            – Hej, Luniaczku! – krzyknął James. – No moje gratulacje. Patrz teraz na mnie.
Wypiął dumnie pierś, na co Remus, ale i Syriusz z Peterm zareagowali śmiechem.
W głowie Pottera powstał obraz jego, razem z przyjaciółmi, siedzącego na trawie, będą żadnych zmartwień na temat panującej wojny. Ze świadomością, że jego rodzinie nic nie grozi. Może to i nie wspomnienie, a bardziej najszczęśliwsze pragnienie, ale z chwilą wypowiedzenia formułki, z końca różdżki wystrzelił dostojny jeleń. Dumnie biegł przed siebie. Zniknął w miejscu, w którym zniknęła również piękna łania.
Łapa, Lunatyk i Glizdogon wymienili że sobą spojrzenia, następnie wzrok przenieśli na Lily, której twarz zrobiła się dziwnie czerwona, i Jamesa, który chyba nie do końca jeszcze rozumiał co się stało, a później na zwijające się śmiechu dziewczyny. Jak widać Rose, Lucy i Mary pomyślały dokładnie o tym samym. Chłopcy wybuchnęli śmiechem. Po kilku dłuższych chwilach, Remus, który otrząsnął się najszybciej, podszedł do Rogacza i Rudej.
             – No,no. Pasujecie do siebie. Rogacz i łania.
            – No, James, to kiedy ślub. Ja chcę być świadkiem! Nie ma, jestem pierwszy.
I ponownie wszyscy ryknęli śmiechem. Tym razem łącznie z Lily i Jamesem. Uspokajać ich musiał profesor Greengarden, który był pod wrażeniem tego, że każdemu z nich udało się wyczarować patronusa i to za pierwszym razem!
            – W życiu się z czymś takim nie spotkałem! – wtrącił nauczyciel spoglądając na wielkiego psa Syriusza – Jesteście niesłychanie uzdolnieni. 10 punktów dla Gryffindoru, za każdego z Was. Łącznie 80 punktów!
            – Ciekawe są te patronusy. – zaczęła Lucy – Chodzi mi o formy. No bo ja mam małpkę, Syriusz ma psa, Remus wilka(Na szczęście Lucy nie zauważyła jak Lupin wypuszcza powietrze), James jelenia, Lily łanie, Rose ma motyla, Mary ma sowę, a Peter szczura.
            – Lucy, twój patronus idealnie odzwierciedla twoja osobowość. –  wciął się Syriusz, robiąc unik przed leżącym w jego stronę zeszytem.
Od ataku że strony Torres uratował go rozbrzmiewający dzwonek, ogłaszający przerwę. Black zbierał swoją torbę, kiedy przypadkowo tracił nią pewną dziewczynę. Wypuściła ona wnet swój kałamarz i sterta papierów wylądowała na podłodze.
            – Ależ że mnie niezdara. – krzyknęła Rose zabierając się do zbierania makulatury z podłogi.
            – Pomogę ci.
Blondynka natychmiast odmówiła i chwilę później Syriusz już wiedział dlaczego.
            – Uau. Niezłe. Ale czemu są wywołane w mugolski sposób?
            – Nieważne. Oddaj mi je, proszę.
            – Czemu miałbym to zrobić. Przecież też jestem na tych zdjęciach. Nawet nie wnikam kiedy je zrobiłaś.
            – Syriuszu!
W jej oczach pojawiły się łzy, ale nie spłynęły one po jej policzkach.
            – Rose, co jest? Ej, ja nie chciałem cię urazić.
Podszedł do niej by ją uścisnąć, lecz ona się wycofała.
            – Oddaj mi moje zdjęcia. Natychmiast.
            – Rose, co się dzieje? Chyba się nie wstydzisz? Naprawdę, nie chciałem ci sprawić przykrości i jeśli to zrobiłem, to przepraszam.
Ponownie zbliżył się do dziewczyny i ponownie ona odeszła kilka kroków w głąb sali.
            – Dziewczyny nie wiedzą, prawda? Rose, spójrz na mnie. Pogadajmy. Przecież i tak wiesz, że cię teraz stąd nie wypuszczę, więc ułatw sprawę.
            – Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać!
            – Rose... Rose – przybliżył się, tym razem nie aż tak gwałtownie. – Rose przepraszam cię. Ja chce dla ciebie jak najlepiej.
            – To mnie zostaw. Syriuszu, proszę cię, zostaw mnie. W tym roku jest jakoś inaczej miedzy nami i to nie jest dobre. I teraz to ty ułatw sprawę i po prostu zostaw mnie w spokoju. Zajmij się swoją dziewczyną.
            – Jaką dziewczyną? Rose, czy ty jesteś...no wiesz...zazdrosna.
            – Nie, ale przebywanie sam na sam z inna dziewczyną jest bynajmniej nieodpowiednie.
            – Nie dla mnie. –  był tak blisko, że nawet jakby chciała, to nie mogłaby już zareagować.  – Rose, jedno twoje słowo, a będę cały twój. – szeptał jej do ucha i o mały włos nie dałaby się ponieść emocjom. Wspomniała sobie jednak Lily. Wspięła się na palce i równie zmysłowym tonem odparła:
            – Więc zachowaj dla siebie to co dziś odkryłeś i zostaw mnie w spokoju.
Zgrabnym ruchem go wyminęła. Łapa nawet nie zauważył kiedy wyciągnęła mu z dłoni wszystkie zdjęcia.
            W chwili, w której wyszedł z ogólnego zaskoczenia, wiedział już co musi zrobić. Udał się wprost do Wielkiej Sali. Syriusz dziarskim krokiem podszedł do stolika, przy którym siedzieli wszyscy jego najlepsi znajomi. Wszyscy oprócz Rose. Łapa rozejrzał się dookoła niczym detektyw unosząc jedną brew, po czym z głośnym hukiem opadł na najbliższe krzesło. Popatrzył na swoich towarzyszy. Dziewczęta z gracją jadły swój posiłek, zaś reszta Huncwotów najwyraźniej urządzała zawody, który szybciej zje swojego kotleta. Nim Black zdążył coś powiedzieć, Rogacz z triumfalnym okrzykiem poderwał się z miejsca i, nie zważając na jedzenie wciąż wypełniające jego usta, wykrzyknął:
              HA! Wygrałem, frajerzy!
Dziewczyny spojrzały na nich z obrzydzeniem, lekko parskając śmiechem pod nosem, potem zaś wróciły do przerwanej rozmowy. Czarnowłosy chłopak pokręcił głową z niedowierzaniem, a potem odchrząknął. Udało mu się skupić na sobie uwagę zebranych, więc przemówił:
             – Jestem geniuszem!
            – No co ty! –  parsknęła Lucy i ponownie chciała się skupić na obiedzie, ale Syriusz jej nie pozwolił:
            – Tak! Odkryłem dzisiaj przerażającą tajemnicę, która może sprawić, że cały wasz obecny świat runie w gruzach. Potworny sekret, skrywany przez kogoś, kto wydawał wam się przyjacielem, lecz okaże się, że tak naprawdę go nie znaliście! Kiedy już go usłyszycie, zwątpicie we wszystko, w co dotąd wierzyliście, bowiem nic nie będzie już takie samo!
                – Łapo, skończ już bredzić. –  powiedział James znudzonym tonem. – O co ci chodzi?
            – Zniszczyłeś napięcie, które budowałem! Ba! Więcej! Zniszczyłeś całą przemowę, którą szykowałem, kiedy do was szedłem! Jak mogłeś mnie tak zranić, Rogaczu? –  zawył teatralnie Syriusz.
            – To o co chodzi? –  dopytywała Lucy. Znała Blacka na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odgrywałby tego przedstawienia, gdyby to nie było faktycznie coś ISTOTNEGO.
            – Uwaga. Wytężcie swój słuch. Tadadada!
             – BLACK!
            – Dobra, już dobra. Jesteście okrutni... Ale powiem wam, o co chodzi, znajcie moje dobre serce. Odkryłem, że, UWAGA!, Rose (słuchacie mnie?) zajmuje się fotografią. Już drugi raz widziałem u niej zdjęcia. MUGOLSKIE zdjęcia.
            – Yyy, ja ci to powiedzieć, Łapo?  zaczęła Lucy ironicznym tonem. – My – pokazała na siebie, Lily i Mary – domyślamy się, że Rose zajmuje się sztuką już od jakiejś, hmm, września?
             – Cooooooo?! –  Syriusz był tak zdezorientowany, że tylko raz za razem otwierał i zamykał usta. Wreszcie doszedł do siebie na tyle, żeby spytać –  Ja wam mówię, że wasza przyjaciółka zajmuje się jakimiś mugolskimi BZDURAMI,  a wy nie reagujecie? Mówię do dziewczyn, nie do was, chłopaki – dodał, bowiem trójka Huncwotów miała niesamowicie zdumione miny. – Co? Czemu wszyscy tak na mnie patrzycie? Ej, powiedzcie coś! – Kiedy odpowiedziała mu cisza i dziwne spojrzenia ponad jego głową, w umyśle chłopaka zakiełkowało pewne straszliwe podejrzenie. – Ona stoi za mną, prawda?
Lydia Land of Grafic