poniedziałek, 17 listopada 2014

74.

Piątek. Po wczorajszym burzliwym i pełnym emocji dniu Rose wciąż nie potrafiła dojść do siebie. Nie chciało jej się wierzyć, że tyle może się wydarzyć w ciągu jednej doby. Ani że człowiek jest zdolny do tylu sprzecznych emocji. Ani że włosy mogą jej tak bardzo sterczeć, chociaż użyła już tysiąca i dwóch sprawdzonych trików (opatentowanych przez spółkę Torres&Richardson).
Piątek. Przestała już liczyć, ile razy ziewnęła podczas dwóch lekcji zaklęć pod rząd. Dalej starała się słuchać profesora Flitwicka, jednak ciągle z zafascynowaniem zerkała na Mary, która chłonęła każde słowo nauczyciela, jednocześnie na przemian coś czytając i robiąc notatki, a kiedy przychodził czas na ćwiczenia praktyczne, nie miała sobie równych, jakby już wszystko to umiała. Mollins zbierała mnóstwo punktów dla Gryffindoru, pochwał prowadzącego oraz uczniów, a także, co dla sennej blondynki było chyba najważniejsze, wielokrotnie utarła nosa temu nadętemu głupkowi, Syriuszowi.
Ten dzień okropnie się dłużył, przynajmniej w przekonaniu Rose. Zgrzytała z irytacji zębami za każdym razem, gdy Black się puszył na transmutacji, a McGonagall rozpływała się nad jego talentem do nauczanego przez nią przedmiotu. I choć dziewczyny starały się, jak tylko mogły, zawsze udawało im się wykonać zadanie chwilę po Huncwotach. Nic więc dziwnego, że mając dość tej grupki chłopaków, szczególnie po tym, co wydarzyło się wczoraj, wszystkie postanowiły zjeść obiad jak najdalej od nich, na swoim dawnym miejscu. Bo, jak to trafnie skomentowała Lily: - Właściwie to do tej pory nie wiem, co nas skłoniło, by tyle czasu z nimi siedzieć.
Mogłoby się wydawać, że dziewczyny poczuły jakąś stratę, lecz wcale tak się nie stało. To Huncwoci od czasu do czasu zerkali w ich stronę, nigdy na odwrót. W radosnej atmosferze, pośród babskich pogaduszek, w których tym razem uczestniczyła także Mary, przerwa obiadowa minęła bardzo, bardzo szybko. - To co, łapiemy ładną pogodę i idziemy na błonia? - zaproponowała Lucy. - Jasne, rzadko ostatnio jest tak słonecznie - przytaknęła Lily, która tego dnia była pełna entuzjazmu.- Mary, idziesz z nami? - Wiecie, powinnam iść do biblioteki - brunetka zawahała się. - Ale pójdę z wami. Myślę, że mogę sobie zrobić jeden dzień przerwy. - No jasne! - wykrzyknęły chórem blondynki. - Ej, Rose, przecież ty masz teraz numerologię. - przypomniała jej Evans, na co Richarson niemal natychmiast posmutniała. - Taaak - powiedziała. - W dodatku siedzę na niej z Blackiem. Co mam robić? Przesiąść się? - A to nie będzie akt, hmm, no, tchórzostwa? - Torres wyzywająco na nią spojrzała. Jakby chciała jej powiedzieć: "No już! Podejmij wyzwanie. Jesteś silna. Dasz radę!", ale być może to tylko wyobraźnia podsunęła Rose taką wizję. - Lucy ma rację, Rosaline - przytaknęła Ruda. - Poza tym, siedząc z nim, możesz mu napsuć nieco krwi, co nie? W końcu jesteś od niego lepsza z numerologii, no nie? - Nie wiem. Do tej pory głównie pracowaliśmy razem, nie da się stwierdzić, kto jest lepszy. - Na pewno ty! Dziewczyny górą, szczególnie na zaklęciach! - Torres wyszczerzyła się do Mary. - Ale nie na transmutacji... - zamyśliła się Rose.
W tym momencie zabrzmiał dzwonek oznajmujący początek zajęć, więc dziewczyna szybko pozbierała swoje rzeczy, pospiesznie się pożegnała z koleżankami, na odchodnym życząc im udanego spaceru, i popędziła do klasy. "Żeby się nie spóźnić!" - powtarzała sobie w duchu. Lecz czasami tak jest, że im bardziej się czegoś pragnie, tym mniej możliwe się to staje. Tak więc nic dziwnego, że akurat tego dnia Irytek postanowił rzucać kałamarzami we wszystkich spieszących się uczniów, a im szybciej ktoś szedł, tym więcej razy oberwał.
Kiedy Rosaline weszła do klasy, jej szata była nasiąknięta atramentem, przez co także końcówka jej warkocza przybrała niebieską barwę. Dziewczyna próbowała wyczyścić te plamy przed wejściem na zajęcia, lecz osiągnęła tylko tyle, że nie pozostawiała mokrych plam na posadzce. - Przepraszam za spóźnienie. I za mój wygląd - blondynka spuściła wzrok. - Irytek. - Dobrze, siadaj, młoda damo! Gryffindor traci przez ciebie 5 punktów! - Nauczycielka numerologii była surowa, ale sprawiedliwa. W innych okolicznościach pewnie odjęłaby znaczenie więcej punktów Domowi Lwa, może nawet zatrzymałaby uczennicę po lekcjach.
Rose starała się iść przed siebie z uniesioną głową, nie okazując zażenowania i udając, że nie zauważa, jak pozostali uczniowie się na nią gapią. Kiedy dotarła do swojej ławki, napotkała rozbawione spojrzenie Syriusza. - Nawet cała w atramencie wyglądasz pięknie. Mówił ci to ktoś? - Wal się, Black. Jeszcze nigdy nie byłam cała uwalona atramentem! - Irytek? Zapomniałaś już, co ci mówiłem jakiś miesiąc temu? Jak się postępuje w takich sytuacjach? - pokręcił głową z przesadną troską, a w głosie można było dosłyszeć nutkę rozbawienia. Rose naturalnie pamiętała, jak Black opowiadał jej o sposobach, na poskromienie poltergeista, ale któż by myślał o tym spiesząc się na lekcje? - A może, Rose, chcesz aby przypomnieć ci zaklęcia - wymruczał wręcz Black. -Bynajmniej. Zajmij się wreszcie lekcją Black! -Skąd u ciebie tyle złości? Może chcesz udać się do mnie na prywatną terapię? Zapewniam, że moje ramiona są zawsze gotowe, by się na nich wypłakać. -Spadaj. -Och, Rose. Nikt nas tu nie widzi. Muffliato. Nikt nas nie słyszy. - Co to za zaklęcie? -Ono tylko sprawia, że nikt nas nie podsłucha. A więc, co cię trapi? Mi możesz powiedzieć. Przez chwilę się wahała. A może Syriusz będzie wiedział? -Bo wiesz… - zaczęła - Martwię się o Remusa. Dziś w ogóle nawet na mnie nie spojrzał. Wygląda, jakby był chory. I tak właściwie często jest. Dostrzegłam to. I te rany. Ledwo się zabliźnią i od razu pojawiają się nowe. To mój przyjaciel, ale nic mi nie mówi. Nie wiem czy ktoś się nad nim znęca, czy o co chodzi, ale bardzo się martwię. - Black cicho zaśmiał się pod nosem. - A więc ona nie wie. -Rose, on nie jest na ciebie zły. Nawet tak nie myśl. Luniaczkowi po prostu...doskwiera pewna dolegliwość. Ale James, Peter i ja wspieramy go i nie opuszczamy. Musisz mi zaufać, wiem co mówię. - uśmiechnął się do niej serdecznie, ale i z nutą nonszalancji, na co Richardson zareagowała jedynie prychnięciem. Odczarował ludzi na sali, żeby Rose mogła się włączyć w dyskusję. On sam pogrążył się w głębokiej zadumie. - Dziś pełnia. Znów pójdziemy do Wrzeszczącej Chaty, znów spędzimy całą noc wędrówkach po lesie. Aż wstyd się przyznać, ale to lubię. Chociaż Rose ma rację. Lunatyk wyglądał ostatnio coraz gorzej. Dziś wyglądał najgorzej. Że też jego musiało takie przekleństwo spotkać. On na to nie zasługuje! Ale z drugiej strony… Rose się tak o niego martwi. Ugh! Nie, stop! Przecież to mój przyjaciel! Ale ze mnie palant! Ej, nie! To też odwołuję. Jestem cudowny. A Rose...phi. Jak nie chce, to nie. Bez łaski. Ja mam się uganiać za jedną dziewczyną? Nigdy w życiu! Ja mogę mieć każdą. Chociaż… żadna nigdy nie dorówna Rosalin…. Nie! Dziewczyna jak każda inna. Miła, ładna i tyle. Wcale się w niej nie zakochałem, o nie! Ja jestem przecież Syriusz Black! To dziewczyny zakochują się we mnie. W sumie to im się nawet nie dziwię. Sam bym się w sobie zakochał. Jestem przystojny, zabawny, błyskotliwy. Mam się czym pochwalić. Każde się we mnie podkochują. Gryfonki, Krukonki, Puchonki, a nawet Ślizgonki. O zgrozo! Te to są najbardziej seksowne. Ach… Pewnie Regulus ma branie przez to, że jest moim bratem. Chcociaż... w sumie nigdy go nie wiedziałem z dziewczyną. Ale za to ze stadem chłopaków. NIE! Mój brat nie jest gejem! Absolutnie. Ale...ciekawe co u niego. Biedaczysko, wygląda strasznie. Ta, nawet mnie nie zauważa. Co ta wiedźma mu zrobiła. Jak mu się coś stanie przez ten jej fanatyzm to ją normalnie cruciatusem potraktuję! Dobra, Syriusz, opanuj się! Myśl o czymś przyjemnym. O, może o jakimś kawale dla Smarka. Chciałbym widzieć jak smaruje tymi kłakami kible! Oooo taaak! Albo gdyby tak przywiązać go do krzesła i wykorzystać te wszystkie triki kosmetyczne Torres. Jemu i tak by nic nie pomogło. Kretyn. Ciekawe kiedy ta lekcja się kończy? Zaraz muszę lecieć się umyć. Szybko się ściemnia. W zimie jest najgorzej. Długie noce. Zbyt długie dla Luniaczka. Rose idzie dziś do Hagrida. Niedobrze. A co jeśli nas zobaczy? Hm...to pewnie stwierdzi, że jestem niesamowicie pociągający. A nie, ona już tak twierdzi. Z Rose i tak jest łatwiej niż z Evans. O losie, co to z nią James ma! Wykończy się chłopak przez nią. Ona jest jakaś niestabilna emocjonalnie. Wariatka! No ale w sumie to ma ładne nogi. Mmmm… Nie! To panienka Jamesa. Ale chyba się nieco do niego przekonuje. Jakby tu ich popchnąć ku sobie… hm...a może by tak…
-Syriuszu! - wyrwała go z rozmyśleń Rose - Wychodzimy. Lekcja się skończyła.
-Co? Ach, tak! Dzięki Rose.
Zebrał szybko swoje rzeczy. - Muszę pędzić. Ale może by tak… króciutka pogawędka? Chłopcy poczekają.
-Rose, co dziś robisz? Weekend. Nareszcie.
-Och,wybieram się do Hagrida na herbatkę.
-Wiem. Podsłuchiwaliśmy was przy śniadaniu. - wyszczerzył się Łapa.
-To niezbyt miłe, Syriuszu. Ale dzięki tobie nauczyłam się nowego zaklęcia. Będę pamiętać, by codziennie przy śniadaniu was nim traktować.
-Cholera-przeklął w myślach. - Och, Rose, nie! Nie rób mi tego. Jak inaczej będę wiedział z kim się umawiasz? - zaśmiał się i teatralnym gestem zasłonił oczy.
Rozstali się w Pokoju Wspólnym. Każde poszło w swoją stronę. Black czym prędzej pobiegł do dormitorium. Szybko się umył(bo jak to tak, miałby przemieniać się w zwierzę nieumyty. On nawet zwierzęciem musi być boskim!) i popędził w stronę bijącej wierzby. Przyjaciele już na niego czekali. Przetransmutował się w psa i oczekiwali. Kilka chwil później przybył Remus. No, nie do końca Remus. Raczej wilkołakowata postać Remusa. Znienawidzona przez samego Lupina postać, którą musiał przybierać każdej pełni. Po oswojeniu Remusa(musieli robić to za każdym razem. W swojej drugiej odsłonie nie pamiętał kim oni są) wyprowadzili go drugim wyjściem. Nie tym prowadzącym do Bijącej Wierzby, a tym, które prowadziło wprost do Zakazanego Lasu. Uwielbiali tam przebywać. Wolni. Biegali między drzewami, odkrywali coraz to dalsze zakamarki Hogwartu. James swoimi rogami potrząsał gałęziami, przez co śnieg spadał wprost na głowy przyjaciół. I jedna taka sterta spadła na Remusa. Wściekł się. Jego druga natura odebrała to jako atak. Instynktownie animagowie wycofali się nieco, by sprawdzić jak się zachowa. Remus wpadł w furię. Zaczęli uciekać, mając nadzieję, że zmęczą go tym, przez co sobie odpuści. Ale katastrofa miała się dopiero zacząć. Potter i Black rozdzielili się. Lupin pobiegł za jeleniem, w końcu to on był winowajcą. Chwilę później słuchać było przeraźliwy pisk, ryk wilkołaka i krzyk Hagrida: -Rose, uciekaj do zamku! Uciekaj, holibka!
Syriusz niewiele się zastanawiając pobiegł w miejsce dobiegających krzyków. Hagrid walczył swoim parasolem z wilkołakiem, który coraz agresywniej na niego łypał swymi zabójczymi ślepiami. Wilczur rzucił się na Lupina powalając go na stertę nieco zlodowaciałego śniegu. To dało czas Rogaczowi, by wypędził Hagrida z miejsca zdarzenia. To były sekundy. I znów kolejna myśl jakby ze spóźnionym refleksem pojawiła się w głowie Blacka: ROSE! Błyskawicznie wymienił z Potterem spojrzenia i obaj już wiedzieli co mają robić. James swoją ogromną posturą przytrzymywał wilkołaka na dystans, zaś Syriusz pobiegł w kierunku zamku. Biedna Rose. Wybiegł z lasu. Jest! Zauważył jak ucieka. Podbiegł jak tylko szybko potrafił. Był już tak blisko. Krzyknął. Z jego krtani wydobyło się szczekanie psa! Cholera! Zapomniał, że wciąż jest psem. Dziewczyna odwróciła się. Była roztrzęsiona. Twarz była wręcz zalana łzami. Ujrzawszy psa jeszcze bardziej się wystraszyła i zaczęła biec szybciej. Nie gonił jej. Poczekał aż bezpiecznie przekroczy mury zamku. Tak, tam jej nic nie grozi. Upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, powrócił do swojej ludzkiej postaci. Popędził w kierunku wieży Gryffindoru. Miał zamiar zabrać z dormitorium słynną Mapę Huncwotów, by poszukać dziewczyny. Jednak zwitek pergaminu nie był potrzebny. Dziewczyna skulona siedziała w kącie. Aż zadziwiło go, że nikt jej nie zauważył. Przykucnął przy niej i pogładził ją po ramieniu. Podniosła na niego swoje soczyście błękitne oczy. -Syriuszu, och, Syriuszu! - rzuciła mu się prosto w ramiona. Schowała twarz w jego piersi. - Tak bardzo się bałam. To… to było straszne. -Rose, już spokojnie. Spokojnie. Jestem przy tobie.
Otulił ją ramieniem. Co dziwne, nie chodziło mu już wcale o podryw. Zdawał sobie sprawę z tego, jaki przerażający jest Remus w swojej niepożądanej postaci. Zwłaszcza, jeśli nie wie się, jak wspaniałym człowiekiem jest ten wilkołak. Ten widok musiał być drastyczny, zwłaszcza dla tak delikatnej dziewczyny jak Rose. I co miał teraz jej powiedzieć? Ze ten potwór, którego się tak bardzo przeraziła, to tak naprawdę jej przyjaciel - Remus Lupin. Wspaniały czarodziej, przyjaciel. Człowiek tak dobry, jak nikt inny. Człowiek, którego spotkało tak ogromne nieszczęście. Przyszło mu zapłacić za to, że jego ojciec postąpił słusznie, odmawiając współpracy ze Śmierciożercami? Jakże on cierpiał z tego powodu, a sam nic nie zawinił. Był po prostu dzieckiem. Niewinnym dzieckiem. -BLACK! Skończ już obściskiwać się tam w rogu - krzyknęła rudowłosa pani prefekt. Stanęła tuż za nim. On odwrócił się do niej, dzięki czemu mogła dostrzec, kogo tuli do swej piersi Łapa. -Rose, kochana, co się stało? Black, coś ty jej zrobił?! -To nie moja wina! - warknął. -Lily, w Zakazanym Lesie był wilkołak - wyjąkała Rose, zalewając się kolejną falą łez.
Ruda pobladła. Oczy jej zrobiły się ogromne ze strachu. Po chwili się otrząsnęła i pochwyciła płaszcz leżący na fotelu. Musiała ledwo wrócić, albo szykowała się do wyjścia już wcześniej. -Lily, dokąd biegniesz? -Do Lasu. Tam jest Mary!
Lydia Land of Grafic