sobota, 10 maja 2014

71.

            Cała okolica była spowita białym puchem. Od pamiętnego pocałunku z Lily Evans minął miesiąc. Miną także miesiąc od ostatniej rozmowy Syriusza Blacka z Rose Richardson. Od tamtego dnia Rose unikała Łapy, tak samo jak Lily uciekała przed spojrzeniami Rogacza. I być może gdyby nie okoliczności, siedzieli by w ich przedziale usilnie próbując je podrywać. Ale dziś, w dzień, w którym wszyscy siedzieli już w pociągu zmierzającym do Londynu, to nie miało najmniejszego znaczenia. Święta już nigdy nie będą takie same.
            Świat Jamesa Pottera obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni tego samego poranka, gdy siedząc ze swoimi przyjaciółmi przy śniadaniu, na jego ramieniu usiadł dostojny czarny kruk.  Po odpieczętowaniu listu cały jego świat runął. Jego rodzice nie żyją.
Z najwspanialszych ludzi na świecie uszło już życie. To wszystko stało się tak nagle. Nawet nie zauważył jak i kiedy znalazł się już w Hogwart Express. Jak widać jego przyjaciele zadbali o jego powrót. Był całkowicie otępiały. Przez jego mózg nie przepływały już żadne konkretne myśli. Jedynie wspomnienia rodziców. Tak wspaniałych czarodziejów jak właśnie jego rodzice. Jak jego mama, która kilkoma zaklęciami wysprzątała cały dom, ale i tak pokój Jamesa zawsze kazała mu sprzątać po mugolsku. A także i ojciec, który chętnie wysłuchiwał wszystkich opowieści syna – o żartach, które wycięli, o jego przygodach, czasem też o dziewczynach. Ojciec zawsze znalazł słuszną radę. A teraz nie usłyszy już żadnej. Nigdy.
 – James – szturchnął go Remus. – James, jak się trzymasz? Słuchaj, idą święta, nie możecie ich spędzić sami, ty i Syriusz. Moi rodzice z pewnością się ucieszą.
– To bardzo miłe z twojej strony, Remusie, ale wolałbym właśnie ten czas spędzić tylko z Syriuszem. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
            Jego bezbarwny ton był aż nienaturalnie skomponowany z dźwiękiem głosu Jamesa Pottera. Black również był dziś przygaszony. W końcu ostatnie lato spędził u Potterów. Przyjęli go jak rodzonego syna. I teraz, nagle wracają do pustego domu. Już nigdy pani Potter nie przywita ich z wałkiem kuchennym, gdy zbyt późno wrócą do domu. Już nigdy pan Potter nie podzieli się potajemnie z nimi Ognistą Whisky. To już nie wróci i teraz Syriusz i James musieli pojąć ten fakt, choć wciąż ta wiadomość była dla nich czymś niepojętym. Ludzie tak pełni życia, tacy szczęśliwi. Jakim cudem mogli odejść?
            W żałobnym nastroju przywitali Londyn.  Niczym cienie przemknęli przez magiczne wrota do świata mugoli. Nie pożegnali się nawet z Remusem i Peterem, ale wiedzieli, że przyjaciele zrozumieją. W milczeniu udali się na dobrze im znaną ulicę, przy której stał magiczny dom Potterów.
            Panowała śnieżna zamieć. Dwaj uczniowie Hogwartu przemierzali drogę tak samotną, jakby na świecie nie istnieli już inni ludzie. Oni, całkiem samotni, zapatrzeni przed siebie. Wiatr śpiewał smutne melodie i świat wokół stał się bardziej szary i ponury.    Stojąc w progu domu, który niegdyś tętnił życiem, James poczuł pętlę zaciskającą się wokół jego gardła. Oczy szczypały, a pięści mocno zacisnął. To miejsce bez rodziców jest martwe. Nie widział już żadnych perspektyw.
– Ja…  – zaczął słabo Rogacz – ja nie dam rady tam wejść. To miejsce umarło razem z nimi. Syriuszu, nie potrafię tam wejść.
 – Wiem co czujesz, bracie. Chodźmy stąd. Wiem dokąd pójdziemy.



            Dziewczęta całą drogę rozmawiały.  Opowiadały o planach na święta, o tym co kupiły swym najbliższym, a także o tym, jak bardzo będą za sobą tęsknić. Starały się nie poruszać tematów rodziny. Wszyscy wiedzieli, że dla Mary będą to bardzo przykre święta. Pierwsze święta bez rodziny. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że nie tylko ona ten na pozór radosny czas, spędzi w żałobnym nastroju.
            Torres natomiast siedziała i słuchała. Rano zauważyła dziwne nastroje wśród huncwotów i uwzięła sobie za punkt honoru, ażeby dowiedzieć się co się stało. Tworzyła w głowie tysiące wersji wydarzeń. Już dawno przestała się łudzić, że chodziło o jej przyjaciółki. Ten wątek odpadł na samym początku. Przecież to był typ ludzi bez uczuć. Raz ta, zaraz potem następna. I tak bez końca. Jeśli któraś się opiera, to tym bardziej trzeba ją zdobyć. Nienawidziła ich za tę cechę osobowości. Tak głęboko została zraniona Rose przez Łapę. I Lily też skrywała swoją rozbieżność uczuć wobec Jamesa.  Ale dziewczyny były silne. Tak, Lucy była z nich bardzo dumna. Miały siłę by walczyć. Lily kilka razy jeszcze spotkała się z Collinem. Prefekt zachowywał się nienagannie. Wykazywał się dobrymi manierami i inteligencją. I choć Lily często trapił fakt, iż jest to człowiek, który nie ma  w sobie chociaż odrobinki poczucia humoru, to nie chciała narzekać, choć przyjaciółki wiedziały, że Collinowi brakuje tego, czego Evans szukała, ale za nic w świecie nie chciała tego powiedzieć głośno.
             Po wyjściu z pociągu Lily prędko pobiegła pomóc pierwszakom, jak to prefekt w obowiązkach miała m. in. pomoc tym niezdarnym dzieciakom. Lucy prędko rozejrzała się  za znajomymi jej twarzami kolegów z rocznika. Przebili się przez tłum tak szybko, że ledwo co zauważyła sterczące włosy Jamesa. Nie odwrócili się ani razu. Nie pławili się w chwale, jak mieli to w zwyczaju robić. Nie rozglądali się za dziewczętami. Po prostu szli. To było bardzo podejrzane.
– Lucy, kogo tak wyglądasz? Scott jest przy ostatnim wagonie. – zagadnęła ją Rose, próbując dostrzec obiekt obserwacji przyjaciółki.   
– Rose, czy tylko  mi się wydaje, czy SuperBanda zachowuje się dziś nieco inaczej?
            SuperBanda – po ostatnich wybrykach Blacka stało się to wręcz popularniejszym określeniem niżeli „Huncwoci”. Działo się to za sprawą lotu Łapy na miotle po Pokoju Wspólnej, krzycząc: „Super Black nadchodzi! Ludzkość nie widziała wcześniej tak wspaniałego czyściciela łazienek”. Szlabany u Filcha źle na niego działały. Powodowało to coraz głupsze pomysły.  – No nie wiem, Remus zachowuje się tak jak zawsze – solennie. A Peter może faktycznie je mniej niż zawsze, a czemu pytasz?
– Wiesz, chodziło mi raczej o Jamesa i Syriusza.
– Ach, o nich. Nie, nie zauważyłam ich jakoś ostatnio. Mam ciekawsze sprawy na głowie.
        Rose usilnie ignorowała Blacka, a jako że Łapa i Rogacz byli papużkami-nierozłączkami to nie zwracała swej uwagi również na niewinnego Jamesa. Ten jednak chyba nie ubolewał nad tym. Nigdy jakoś dobrze się nie dogadywali. Bazowali raczej na neutralnych relacjach i było to dobre. Od ponad miesiąca nie uraczyła Blacka nawet spojrzeniem. Ten podły typ nawet nie próbował jej przeprosić za to, iż nazwał ją tchórzem! Dziewczynę, która czuje się gryfonką w stu procentach!  Myśli o Syriuszu wywołały w niej oburzenie, które wytrąciło ją z równowagi. Z podobną reakcją Lucy spotkała się przy rozmowie z Lily. Remus także nie chciał nic mówić, twierdząc, że są to sprawy prywatne i nie powinna się mieszać. Tak więc coś jest na rzeczy! Wiedziała! A Black nie ma spraw prywatnych. Bynajmniej nie takich, o których ona nie wie. Przecież to nie do pomyślenia, żeby jej przyjaciel z lat wczesnego dzieciństwa miał przed nią tajemnice. Ta nagła zmiana nie mogła się wziąć znikąd i ona, Lucy Torres, musiała odkryć co się dzieje.  Jedyne co jej w takim razie pozostało, to podjęcie śledztwa na własną rękę. Syriusz nic nie ukryje. Nie przed nią.
            Pożegnawszy się szybko ruszyła przed siebie. Postawiła kołnierz, który miał ją chronić przed wiatrem, otuliła się szczelniej szalikiem. Wiedziała gdzie powinna iść. Może to kobieca intuicja, a może tylko przypadek, ale Lucy Torres zmierzała dokładnie w miejsce, w którym święta mieli spędzić James Potter i Syriusz Black.




Lydia Land of Grafic