sobota, 31 sierpnia 2013

6.

Godzina 09:53. Wysiada z samochodu rodziców, solennie ich zapewniając, że sama sobie poradzi z zakupami. Przemierza ruchliwe uliczki miasta. Patrzy na ludzi, którzy spieszą się gdzieś. Pragną być w zupełnie innym miejscu niżeli są. Ale ona jest we właściwym miejscu. Widzi szyld baru "Dziurawy Kocioł". Spogląda na zegarek. Godzina 09:57. To zabawne, stoi sobie przed budynkiem, który widzi tylko mała (a może nie tak mała?) liczba osób przechodzących obok. Czy ludzie ci zdają sobie sprawę, że w miejscu, w którym oni widzą jakąś tam kamienicę bez wejścia, istnieją magiczne wrota do zaczarowanego świata? Godzina 09:59. Czuje czyjąś obecność. Odwraca się i widzi niby tą samą piękną twarz przyjaciółki. A jednak dostrzega zmianę. Przede wszystkim schudła. Nigdy nie była gruba, a teraz wygląda jakby miała z dziesięć kilogramów niedowagi. Minę ma ponurą. Smutną. Oczy. Jej piękne, ciemnobrązowe, zazwyczaj ciepłe oczy były teraz lekko zapadnięte. Na pierwszy rzut oka widać, że ostatnie dni wiele czasu spędza na wylewaniu łez. Ten sztucznie przylepiony uśmiech, który zasadniczo wygląda jak coś pomiędzy grymasem a dziwnego typu deformacją twarzy. Podchodzi do drobniutkiej osóbki i obejmuje ją, przyciskając jej twarz do swego ramienia. Spodziewa się łez, lecz te nie nadchodzą. Dziewczyna odsuwa się.
-Miło cię znów zobaczyć, Lily. Wypiękniałaś przez to lato. Wygląd to raczej nie moja działka, ale sama Lucy z pewnością powiedziałaby ci, że powinnaś częściej rozpuszczać włosy. Wyglądają jak prawdziwe, rude płomienie- uśmiechnęła się blado do zielonookiej przyjaciółki.
-Mary, tak bardzo się martwiłam. Wyglądasz okropnie. Czy ty... Czy chcesz...
-Nie- łagodnie, acz stanowczo przerwała jej dziewczyna.- Ja już wszystko zrozumiałam sama. Nie mogę się poddawać, prawda? Muszę być silna. Dla nich. Bo inaczej, okazałoby się, że zginęli na marne. A wcale tak nie było. Opowiedz mi, co u ciebie? Jak ci mijają letnie wakacje? Czuję, że okropnie cię zaniedbałam. Musimy to nadrobić. Ty opowiadasz, ja słucham- orzekła tonem ostatecznie zamykającym sprawę. Powolnym krokiem ruszyły w kierunku pabu, aby tam przejść na ulicę Pokątną. W między czasie zielonooka zaczęła:
-U mnie- zaczęła nieco nieśmiałym tonem- no cóż, w sumie to nic ciekawego. Poznałam chłopaka Petunii, okropny snob, ale jej tego nie powiedziałam. Skoro go kocha, to nic mi do tego. Lucy i Rose pisały do mnie. Bardzo się o ciebie martwiły.
-Nie martw się, napisałam do nich również. Lucy od wczoraj jest u rodziców, wiesz, zabierają ich co weekend. Łaskawcy od siedmiu boleści. Zostawić dzieci u dziadków, a pozwalać im wstąpić do swojego domu raz w tygodniu- skrzywiła się nieco.- Rose jeszcze nie wróciła z Włoch. Fajną ma zabawę, wiesz, sztuka- przewróciła wymownie oczami- ale obie obiecały mi, że widzimy się na peronie w środę. Hej, czy to nie Huncwoci?

5.

Peter siedział przy stole i spokojnie jadł pomarańczę. Wydawać by się mogło, że sprawia mu to przyjemność, jednak ból w jego oczach był czasami aż zbyt widoczny. Nie chciał jednak, by ktokolwiek to zauważył, dlatego bez wahania grał beztroskiego i w gruncie rzeczy zadowolonego z obecnego stanu rzeczy. Codziennie tak robił. I codziennie jego rodzice dawali się na to nabrać. Był to tylko ułamek jego wieloetapowego planu, który, do tej pory z sukcesem, wcielał w życie od pierwszego dnia wakacji. A wszystko dlatego, że po jego przyjeździe z Hogwartu, jego rodzice stwierdzili, że nie tak powinien wyglądać czarodziej czystej krwi. Ich zdaniem, Peter powinien znacznie schudnąć i zmienić swoje priorytety. Jednak chłopiec nie podzielał ich zapału- czekoladowe żaby, pieguskowe kociołki i inne magiczne łakocie były dla niego zbyt kuszące, by tak po prostu je porzucić i faktycznie pokochać zdrowe owocki i warzywa. A smykałka do interesów, a raczej- wyjątkowa zdolność załatwienia wszystkiego wszystkim (oczywiście za godziwe wynagrodzenie), była zbyt głęboko zakorzeniona w jego duszy, by móc ją porzucić na rzecz nudnych i wyjątkowo uczciwych zajęć, które proponowali mu rodzice...
Może dlatego tak bardzo się ucieszył, kiedy dostał sowę od Jamesa z zapytaniem, co robi w sobotę. Jego przyjaciele mieli zamiar zrobić zakupy na Pokątnej, a on będzie mógł przy okazji wreszcie pójść do sklepu i wybrać sobie tyle łakoci, ile dusza zapragnie (a jego dusza była pod tym względem bardzo, ale to bardzo wymagająca)... Dużo wakacyjnego czasu spędził na kombinowaniu, jak by tu na Pokątnej kupić zaopatrzenie do Hogwartu, tak, żeby mu starczyło przynajmniej do pierwszej wizyty w Hogsmeade. W końcu znalazł sposób, ach, te zaklęcia zmniejszająco- zwiększające, malutkie pudełeczko, mieszczące się w kieszeni, a w środku można schować mnóstwo, mnóstwo słodyczy! A rodzice nic nie będą podejrzewać- tak, czasami nawet on wpadał na genialne pomysły... Pudełeczko już czekało, a w nim były ukryte złote galeony, które ostatnio zarobił (o czym, rzecz jasna, jego rodzice nie wiedzieli), które tylko czekały na to, by je wydać... Sobota, sobota... Tak, to z pewnością będzie dobry dzień dla Petera Pettigrew.

4.

Głowa go bolała, tak jakby ktoś rozrywał ją na miliony malutkich kawałeczków. Niewiele pamiętał z wydarzeń dnia wczorajszego. No, może gniew państwa Potterów, bo o tym ciężko by było zapomnieć. Po ponad dwóch godzinach wykładów wychowawczych na temat ich lekkomyślności (w połowie udało mu się nawet zasnąć, ale prędko wybudziła go kolejna salwa krzyków skierowana w ich stronę) ruszyli ku swojemu pokojowi, gdzie mieli wreszcie wytrzeźwieć. Tego samego dnia, po południu mieli zacząć swoje pokuty. Pierwszym zadaniem miało być polerowanie podłóg (magia nie wchodziła w grę, bo przecież "ciężka praca kształtuje charakter!"). Aby uprzykrzyć chłopcom pracę, państwo Potter celowo przechadzali się w miejscach, w których właśnie co skończyli sprzątać.
-Zaraz mnie szlag jasny trafi! Jakby sądzili, że kac jest dla nas za małą karą- warknął Syriusz, gdy pan Potter zszedł im z pola widzenia.
-Hej, nie jest jeszcze tak źle. Bywało gorzej. Chociażby ta pamiętna impreza u Glizdka- skrzywił się Rogacz na samo wspomnienie. 
-Ta, po której obudziłeś się z bielizną Lupina na twarzy? Tak, to był genialny pomysł. Razem z Peterem daliśmy wam nauczkę. Nie moja wina, że z Remusem tak szybko odpadliście.
-Zemszczę się, Łapo! I to w takim momencie, kiedy będziesz się najmniej spodziewał- odbąknął James z szalonym błyskiem w oku.
-Tak, tak, tak. Rogaczu, robisz się coraz bardziej żałosny. Może ty już dojrzewasz?- zakpił Black.- Czyżby nadszedł czas by kupić ci organizer prac domowych i lipną odznakę prefekta? Choć jeśli chcesz, mogę dla ciebie podwędzić prawdziwą. Tę od Lunatyka. Chyba się nie obrazi, co nie?- Już James miał odpowiadać, gdy jego wzrok przykuła siedząca na zewnętrznym parapecie dobrze znana mu sowa.
-Hej, Łapo. To Roger! Nasz Luniaczek jednak nas kocha!- wpuścił sowę do środka i odebrał od niej list.- Pisze, że koszmarnie się czuje po pełni. Pyta też, kiedy widzimy się na Pokątnej. Co ty na to, Łapo?
-No wreszcie, pod tym pretekstem Peter chyba wyjdzie z domu. Już zaczynałem się martwić, że korzenie tam zapuści. 
-To może w sobotę? Sądzę, że moim do tego czasu już przejdzie- spojrzał wymownie w stronę schodów.
-Tak, sobota. Chyba znajdę dla was chwilę czasu. Nie żebym nie przepadał za waszym towarzystwem, ale ostatnio mój czas pochłania praca. Sam rozumiesz, szorowanie podłóg to bardzo odpowiedzialna funkcja. A godzinę niech Remus wybierze. On już pewnie rozpisuje wypracowania na wrzesień. Z samego rana najlepiej. Gdzieś koło trzynastej. Lubię robić wszystko zaraz po przebudzeniu. Mam potem więcej czasu na moją pasję- rzucił już całkowicie rozbawiony Black.
-Ależ Łapo, jaką pasję?
-No jak to, jaką?- spytał i szybko dosiadł swojego mopa, całkiem jakby to była miotła.- Ratuję świat od wszechobecnego brudu i bałaganu. Nikt nie poleruje podłogi lepiej niż SuperBlack!
-Hej, SuperBlack - dobiegł ich ze szczytu schodów głos pani Potter.- Podłoga w kuchni na ciebie czeka. Niech SuperPotter ci pomoże- uśmiechnęła się do nich rozbawiona i zeszła na dół.
-Dobra, SuperPotter, odpisuj SuperLupinowi i napisz do SuperPettigrew'a, a ja czekam na ciebie w świecie, który mnie potrzebuje. Kuchnio, SuperBlack leci cię poskromić!- i wciąż dosiadając swojego mopa, zbiegł do kuchni.

3.

To było okropne lato. Prawdopodobnie najgorsze jakie w życiu przeżyła. Takie puste, samotne, głuche. Od śmierci rodziców minęły już dwa miesiące. Czarne koperty przynoszone przez kruki są oznaką złych wieści, a takową drogą komunikacji została poinformowana o tragedii. Na tydzień przed przyjazdem do domu dowiedziała się o straszliwej śmierci jej matki i ojca. Tak wspaniałych, dobrych, serdecznych ludzi. Dlaczego właśnie oni? Dlaczego właśnie jej rodzice musieli zginąć z rąk najokrutniejszego człowieka, który stąpał po Ziemi? Zabił ich osobiście. Zbyt wiele wiedzieli na temat jego planów. Byli na tyle ważni, że zabił ich Voldemort we własnej osobie. Dwa słowa, rozbłysk zielonego i dwa istnienia mniej...
Teraz pomieszkiwała u swojego stryja, który na szczęście sam zbyt wiele z nią nie rozmawiał. Od razu, gdy tylko się dowiedział o śmierci brata, odebrał jego jedyną córkę z Hogwartu i zabrał do rodziny. Urządzono wytworny pogrzeb, wiele osób wygłaszało wyniosłe mowy, które właściwie przelatywały jej tylko między uszami. Puste słowa. Czym są słowa? Nimi nie można opisać bólu, który rozrywa człowieka na kawałeczki z każdą śmiercią, którą napotykamy na swojej drodze. Przy każdej osobie umierającej, zostawiamy skrawek swej duszy.
Nieuchronnie zbliżał się wrzesień, a razem z nim powrót do Hogwartu. Może to i lepiej? Wrócić do świata, w którym nie będzie miała czasu na myślenie nad własną boleścią duszy. Wróci do przyjaciół. Tęskniła za nimi. Zwłaszcza za dziewczynami z dormitorium. Pisały do niej przez całe lato, ale nigdy nie odpisywała. To takie egoistyczne, ale co miała im napisać? Że cierpi? Że płacze? Że chce umrzeć? Że pragnie w jakikolwiek sposób ukoić ból drzemiący w jej duszy? Z drugiej zaś strony, zasługiwały na szczerość. Powinna napisać. Powinna dać jakikolwiek znak życia. Lily z pewnością przywróciłaby ją do porządku, krzycząc, że zachowuje się dziecinnie. Tak, kochana Lil. Ona wiedziała, co jest dla ludzi dobre. Mary ufała jej, powierzała wszystkie myśli. Słuchała jej rad, bo jeszcze nigdy w życiu się na nich nie zawiodła. Podniosła się z łóżka i szybko zasiadła przed biurkiem. Wyciągnęła pergamin, chwyciła swoje pióro i zaczęła kreślić litery:

"Kochana Lily,
Wybacz, że przez całe wakacje nie pisałam, ale czułam się kompletnie bez życia. Za oknem jest bardzo słonecznie, a ja czuję jakby wokół mnie kłębił się co najmniej tuzin dementorów, wysysających całą tę pozytywną energię lata. Wiem, że muszę żyć dalej. Wiem, że muszę walczyć. Tak, to ja będę walczyć. To MY będziemy walczyć. Razem, bo sama powtarzasz, że razem możemy osiągnąć więcej niż pojmuje prymitywny ludzki umysł. Może faktycznie coś w tym jest. Chciałabym się z Tobą spotkać. Chciałabym móc wyrzucić z siebie ten cały okropny żal i z góry mówię, wybacz, że spada to na Ciebie... Po prostu wiem, że mnie zrozumiesz. Co powiesz na spotkanie na Pokątnej? W sobotę o 10:00 pod Dziurawym Kotłem? Czekam z utęsknieniem na Twoją odpowiedź, choć zrozumiem, jeśli postanowisz dać mi lekcję wychowania, nie odpisując podobnie jak ja to robiłam. 
Jeszcze raz przepraszam i całuję bardzo serdecznie,
Twoja Mary"

2.

Był późny wieczór, kilka dni po pełni, kiedy wyczerpany chłopak przystanął przed drzwiami swojego rodzinnego domu. Jego matka jeszcze krzątała się w kuchni, ale nie czekała na niego- z czasem nauczyła się podchodzić z dystansem do tragedii, która spotkała jej synka. Remus wiedział o tym, dlatego zawsze miotały nim sprzeczne uczucia, kiedy powracał do domu- nie był pewien, czy jest mu przykro, czy bardziej jest dumny ze swojej mamy, czy może wdzięczny, że traktuje go ona z miłością i troską, jakby wcale nie był potworem. Natomiast jego ojciec pewnie siedział teraz w salonie z książką w ręku, lecz wcale jej nie czytał. Jak zawsze, czekał na niego, myślał o nim i wypatrywał jego powrotu. Do tej pory sobie nie wybaczył, że jego syn został pogryziony, ciągle myślał, że to przez niego- Remus widział to w jego oczach. Chciałby, żeby ojciec kiedyś spojrzał na niego normalnie, ale przez te wszystkie lata dręczyły go wyrzuty sumienia i chłopak wątpił, by kiedykolwiek miało się to zmienić. To zabawne, bo on nigdy nie pomyślał, że to wina jego ojca. Owszem, zrobiłby wszystko, żeby być normalnym czarodziejem, ale nie obwiniał nikogo oprócz wilkołaka, który go pogryzł, o to, kim się stał. Ze swojego ojca też był dumny, że ten się nie poddał ani nie dał zastraszyć. Chociaż trochę szkoda, że tak wyszło...
Nie chciał już dłużej stać przed domem, więc z ciężkim sercem podniósł rękę i zapukał. Usłyszał pospieszne kroki i drzwi się otworzyły, a Remus zobaczył szczupłą kobietę, stojącą kilka kroków od drzwi. Miała nieco zmizerniałą twarz, która teraz rozjaśniła się na widok syna. Uśmiech odmładzał tę kobietę o kilka lat- wyglądała wtedy pięknie, z miłością wypisaną na twarzy. Chłopak też uśmiechnął się, ale przyszło mu to z trudem. Nie miał już energii, wędrówka do domu wyczerpała jego nadwątlone siły. Otworzył usta, by się przywitać, ale zakręciło mu się w głowie, a przed oczami pojawiła się ciemność. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, był jego ojciec wychodzący z salonu, spieszący, by zobaczyć swojego syna. A potem Remus osunął się na ziemię i stracił świadomość.

Obudził się w swoim łóżku przykryty po uszy kołdrą, która pachniała domem. Nie otwierając oczu, przewrócił się na plecy i poczuł, że boli go każdy mięsień, choć i tak najgorsza była głowa. Z każda myślą tępe łupanie się pogłębiało, a przecież Remus nie potrafił nie myśleć! Za bardzo go wszystko bolało, by spróbować ponownie zasnąć albo wstać, nawet nie potrafił się zmusić do poruszenia palcem. To była do niego najgorsza pełnia od... Od miesiąca właściwie. Ale w roku szkolnym wszystko było łatwiejsze- bo przecież wtedy mógł się zaszyć we Wrzeszczącej Chacie, a nie- wędrować kilka dni (w dodatku pieszo, bo magia odpadała, a mugole tam się nie zapuszczali, więc ich sposoby przemieszczania się też na nic by się nie zdały) do jakiejś opuszczonej dziury, żeby nikogo nie spotkać, nikogo nie skrzywdzić. Kiedy był w Hogwarcie, mógł liczyć na wsparcie trójki przyjaciół, z nimi nawet zamiana w wilkołaka bywała zabawna. Niby proponowali, że do niego przyjadą, ale się nie zgodził. Co powiedzieliby swoim rodzinom? A co gdyby im się coś stało? Nie mógł na to pozwolić. Więc na wszystkie listy od Rogacza odpisywał stanowcze: "NIE".
Teraz bardzo za nimi tęsknił. I właśnie ta tęsknota kazała mu wstać, więc pomimo nieznośnego bólu podniósł się i ruszył w stronę biurka. Usiadł tam, wyciągnął swoje piękne pióro, atrament i arkusz pergaminu. Przez chwile siedział z ręką zastygłą nad papierem, by zebrać myśli, które nadal chaotycznie mu wirowały. Pochylił się nad biurkiem i zaczął stawiać swoje perfekcyjnie nieidealne literki. 

"Rogaczu! Łapo!
Już po pełni. Kiepsko było...Ale, ale: kiedy się widzimy na Pokątnej? Proponuje dopiero w przyszłym tygodniu- rodzice nie wypuszczą mnie z domu zbyt prędko- skończyły się nam magiczne preparaty na rany, a tych mam dość sporo... Wiecie, jak to jest...Napiszcie jeszcze do Petera, a potem dajcie mi znać, co postanowiliście. 
Lunatyk"

Remus popatrzył na swój list i pokręcił z niezadowoleniem głowa. Był niewiarygodnie krótki. Poza tym ręka drżała mu tak mocno, że po raz pierwszy od kilku lat na pergaminie widniały dwa kleksy, a litery były bardzo nierówne. Wiedział jednak, że w najbliższym czasie nic lepszego nie wymyśli, więc zwinął pergamin, po czym podszedł do swojego dumnego puchacza, Rogera. Otworzył klatkę i delikatnie pogłaskał go po główce. W zamian ptak leki uszczypnął go w palec, dokładając się w ten sposób do palety ran i ranek widniejących na dłoniach nastolatka. Z biegiem czasu chłopak nauczył się, że w ten sposób puchacz okazuje swoją tęsknotę za właścicielem. Lupin uśmiechnął się pod nosem i przywiązał mu wiadomość do nóżki.

-To do Jamesa. Wiesz, gdzie lecieć, Rogerze- wyszeptał, po czym wziął ptaka na ręce i chwiejnym krokiem podszedł do okna. Otworzył je, a ptak odleciał. Lunatyk długo jeszcze stał w oknie, śledząc wzrokiem oddającego się puchacza i myśląc o swoich przyjaciołach.

1.

"So, so you think you can tell
Heaven from Hell,
Blue skies from pain.
Can you tell a green field
From a cold steel rail?
A smile from a veil?
Do you think you can tell?"

-Wspaniałe! Niesamowite! Jestem zlany jak w cholerę, ale, kurczę, Rogaczu! Jesteś genialny. Niesamowity...
-Spokojnie, spokojnie... Bo jeszcze się zarumienię- rzucił wysoki okularnik, wpatrując się w nieokreślony punkt z rozbawieniem.
-Chyba powinniśmy się zbierać. Twoja mama dostanie apopleksji na samą myśl, że byliśmy w środku nocy wśród mugoli, a co dopiero myśleć o tym jak wyglądasz.
-Co ma do tego mój wygląd?- zaperzył się Rogacz
-Wiesz, ja nawet będąc pijanym, wyglądam bardzo przystojnie. O tobie niestety nie można tego powiedzieć- powiedziawszy to, ruszył się ze stołka, lecz po chwili ponownie na niego opadł. -Stanowczo za dużo wypiliśmy- pomyślał chłopiec o kruczoczarnych, długich, jak na mężczyznę, włosach. Poczuł, jak jego lewe ramię unosi się w górę, a potem nieco brutalnie opada na czyjąś szyję. Powieki miał dziwnie ciężkie, jednakże siłą woli podniósł je, spoglądając na przystojnego okularnika, który zmagał się z ciężarem jego ciała, by potem powoli wyprowadzić go z knajpy. Jeśli to nie jest przyjaźń, to co to jest? Jest kompletnie otumaniony alkoholem, nie jest w stanie samodzielnie przemierzyć krótkiej trasy do domku państwa Potterów, mieszkał już nawet przez wakacje z tym samym człowiekiem, z którym w szkole nie rozstaje się niemal na krok. Powinien ten dzień dopisać do listy osiągnięć życiowych Syriusza Blacka i Jamesa Pottera. Rzucić hasło: "Ej, Rogaczu, nudzi mi się", a w odpowiedzi usłyszeć: "No to zbieraj się, pójdziemy odwiedzić mugolski bar". Tak, to stanowczo była dziwna fantazja. Bo kto by chciał pić tak ohydną whisky? Smakowało to okropne. Zamawiając trunek sugerowali się tym, iż w magicznym świecie również spożywa się whisky, ale smakuje ona o wiele lepiej. I głowa tak nie boli.
-Na Merlina, niech te komary tak głośno nie latają. Zaraz zwariuję.
-Zamknij się, Łapo. Po prostu się zamknij i wymyśl, jak dostaniemy się do pokoju bez zwracania na siebie niczyjej uwagi.
-Nie wziąłeś niewidki?
-Jak miałem ją wziąć, skoro ojciec skonfiskował mi ją na letni czas? Nie wiem o co oni nas podejrzewają- oburzył się Rogacz.
-Hm, no nie wiem. Może o powroty tuż nad ranem, nas, kompletnie pijanych szesnastoletnich czarodziejów?- spytał lekko sarkastycznie Syriusz.
-Nie, to z pewnością nie o to chodzi. Hej, ciekawe jak się miewa nasz Luniaczek. Pisałem do niego z propozycją, że wpadniemy, ale odmówił, cytuję: "Nie, nie i jeszcze raz nie, James. Nie możecie mnie odwiedzić". 
Pierwsza noc po pełni księżyca. Ciekawe jak się czuje.
-Wnioskuję, że odrobinę odfutrzony- odrzekł całkiem spokojnym tonem, na co jego towarzysz parsknął śmiechem. Szybko mu ten uśmiech zniknął z twarzy, gdyż tuż za zakrętem ukazała im się postać, stojąca na schodach prowadzących do skromnego domku państwa Potterów. Drobna postura kobiety, jej włosy zawinięte w wałki, szlafrok z podkasanymi rękawami, nie minimalizowało, a także nie odwracało uwagi od miny żądnego krwi drapieżnika. Obaj otwierali już usta, by cokolwiek powiedzieć, lecz przerwał im krzyk wypełniony niemal furią:
-Jamesie Potterze! Coś ty sobie wyobrażał? Czy zdajesz sobie sprawę która jest godzina? Dochodzi czwarta! RANO! Marsz do salonu, czekamy tam na was z ojcem. Chyba musimy sobie porozmawiać!- odwróciła się na pięcie i weszła do domu. Kilka chwil później, wspólnymi siłami przyjaciele wtoczyli się do domu. Już w holu słychać było zdenerwowaną panią Potter.
-Mamy przechlapane- orzekł James z huncwockim błyskiem w oku. Był całkowicie rozbawiony tą sytuacją. Syriusz również krótko się zaśmiał. W obecnej chwili, gdy państwo Potter w każdej chwili mogli wybuchnąć niczym bomba atomowa, lepiej ich było nie prowokować swoją postawą.
-Całkiem jak w Hogwarcie- pomyślał Łapa- brakuje tylko jeszcze stałej formułki "Black, Potter, macie
szlaban!"
Coraz głośniej dochodziły do niego głosy na przemian Pani i Pana Pottera, a później jakieś bełkoty Jamesa, próbującego obrócić całą sytuację w żart. Po co oni się tak wydzierają?- zapytał się w myślach.- Przecież my i tak jesteśmy zlani, więc co im po tych reprymendach wychowawczych?

Pochodzenie szablonu

Nasz piękny szablon pochodzi z rewelacyjnej stronki: and-of-grafic.blogspot.com
Polecamy gorąco, L&L
Lydia Land of Grafic