niedziela, 23 marca 2014

70.

- JAK ON MÓGŁ JĄ POCAŁOWAĆ?!
Całkowicie wzburzony James chodził po pokoju, co chwilę zrzucając z szafki
jakieś drobne przedmioty.
- To jakiś kompletny zboczeniec. Dziś buziak w policzek, a jutro...
- James, uspokój się. - Lunatyk siedział na swoim łóżku. Zamknął z niemałym
hukiem opasły tom książki uzupełniającej wiedzę z dziedziny transmutacji.
- Mam się uspokoić? Ja? Przecież ja jestem spokojny! No proszę cię. Ty
chyba niespokojnych ludzi nie widziałeś, Luniaczku.
- JĘZLEP! Wybacz, Rogasiu, ale już cię słuchać nie mogę. - Syriusz
rozwalił się na łóżku i napawał panującą ciszą.
- Och, Łapo, czy ty wszystkie problemy musisz rozwiązywać czarami?
- Oj Luniaczku. Nie udawaj, że Ci się to nie podoba. Taka cisza, spokój
i... ała! James, zgłupiałeś! To bolało! Luniaaczkuuuuu! Zrób coś z tym! Nie
mogę mieć siniaka na środku czoła przez tego idiotę!
Potter rzucał się jak oszalały, usiłował wydać z siebie jakikolwiek odgłos,
lecz na próżno. Syriusz stał przed lustrem i skakał z nogi na nogę, wciąż
rozpaczając nad tym, że na jego twarzy pojawi się paskudny ślad po
wściekłości Jamesa. Lupin usiłował uspokoić Jamesa i Syriusza, lecz obaj
chłopcy byli zbyt zajęci swym losem. Peter siedział w kącie i wesoło
rechotał, bo cóż innego mu pozostało? Sytuacja sama w sobie wyglądała
komicznie. Nikt nawet nie zwrócił uwagi na rudowłosa piękność, która wkurzona do poziomu zenitu wparowała do męskiego dormitorium. Dopiero, gdy krzyknęła "Cisza", zwróciła na siebie wszystkie cztery pary oczu. Wtem podeszła do Pottera i obdarowała go siarczystym policzkiem.
- Czemu ty zawsze musisz wszystkie zepsuć?! Czemu musisz wciąż ingerować w moje życie?! Czy nie możesz mnie zostawić w spokoju? Co to w ogóle miał być za pomysł? Jak sądziłeś, co to wniesie? No odpowiedź, gdy do ciebie mówię. Zawsze taki wygadany, pewny siebie, a teraz to co? Milczysz? Ha! Dobre.
- Lily, ale James...
- Milcz Remusie. - przerwała mu w pół zdania. Była wściekła. - No powiedz coś, Jamesie Potterze. Wytłumacz się. Masz minutę, inaczej nie odezwę się do ciebie już ani słowem. Nigdy!
Wzrok Pottera prędko powędrował na twarz Łapy. To od niego teraz wszystko zależało.  Jednak jego przyjaciel nic sobie z tego nie robił. Jego spojrzenie tkwiło w lustrzanym odbiciu.
- O nie, stary. Zapomnij. Nie licz na to. Spójrz jak ja wyglądam!
Orzechowe oczy Jamesa wręcz błagały go o zlitowanie się.
- Trzydzieści sekund. - przypomniała o sobie Lily.
Rogaś nerwowo potrząsnął przyjacielem. Przecież jeśli nie cofnie zaklęcia... To Lily się już do niego nie odezwie. To nie jest typ dziewczyny,która rzuca słowa na wiatr.
- Łapo! - upomniał Remus.
- Nie, zapomnij.
- A jeśli uleczę twojego guza? - spytał Lupin
- Jak tak, to okay.
Prefekt już podnosił różdżkę, gdy nagle:
- Koniec czasu, Potter. Nie  wiem w ogóle po co tu przyszłam.
Obróciła się na pięcie. Tuż przy drzwiach James znalazł sposobność i zgrabnym ruchem złapał ją i przyciągnął do siebie. Spojrzał jej głęboko w oczy. Te piękne, zielone oczy. Które aż kipiały od złości skierowanej wobec niego, ale jednak...wciąż piękne.
- Żegnaj, Potter! - wycedziła przez zęby. Wyrwała dłoń i szybko wybiegła z dormitorium chłopców, pozostawiając oniemiałego Rogacza w drzwiach.
W między czasie Lupin rzucił na Blacka zaklęcie, dzięki któremu siniak z jego czoła błyskawicznie zniknął. Nie mógł się jednak tym długo cieszyć. Osłupienie Pottera zmieniło się w szaloną furię i nie panując nad sobą uderzył przyjaciela lampką.
- James! Uspokój się! Jeszcze mu krzywdę wyrządzisz. - skarcił go Remus.
Nie dbał o to. W tej chwili Potter pragnął jedynie znów mówić.Na szczęście Łapa go zrozumiał. Nie chcąc zarobić kolejnych sińców machnął szybko różdżką, cofając rzucone wcześniej zaklęcie. Następnie Black położył się na łóżku, pozwalając Luniaczkowi zająć się sobą.
James jednak nie tracił czasu. Szybko się zebrał i pobiegł do pewnej rudowłosej piękności. Pokonanie tej odległości zajęło mu zaskakująco niewiele czasu. Już po chwili był pod drzwiami dormitorium dziewcząt.  Z rozmachem otworzył drzwi.
- Dziewczęta, czy mógłbym was wyprosić? Tylko na chwilkę. - ze wzrokiem wlepionym w plecy tej jedynej mówił tak spokojnym, tajemniczym tonem. Ku jego zaskoczeniu Mary, Lucy i Rose wykonały jego prośbę. Pospiesznie przemknęły pod jego ramionami pozostawiając go sam na sam z Lily Evans.
- Teraz nie mam ochoty cię wysłuchiwać. Możesz już stąd wyjść. - jej głos był wyniosły. Chciała, by brzmiał pewnie, lecz tak nie było. Tak naprawdę chciała go wysłuchać.
- Och, Lily. Nie mogłem ci przed chwilą tego wyjaśnij. Black potraktował mnie zaklęciem.
- Nie obchodzi mnie to James.
Nie chciała nawet na niego spojrzeć. Podchodził do niej bardzo powoli. Podłoga nieco skrzypiała pod jego nogami, dlatego starał się robić to delikatnie.
- Ten, jak mu tam, pocałował cię. Nie wyglądałaś na zbyt zachwyconą.
- Czyżbyś mnie śledził, Potter? Otóż mylisz się.
- Nie patrzyłaś na niego tak...jak na mnie.
- To niedorzeczne!
- Ależ skąd. To bardzo prawdziwe. Nie patrzyłaś mu w oczy. Dlaczego?
- Skąd niby możesz to wiedzieć? Byłeś zbyt daleko.
- Nie zaprzeczasz.
Był już tak blisko. Delikatnie położył dłoń na jej talii. Poczuł ten delikatny dreszcz.
- Podoba ci się niespodzianka? - szeptał już do jej ucha. Jej oddech stał się nieco szybszy niż zazwyczaj.
- Nie.
- Nie kłam, Evans.
Odwróciła się do niego. Byli tak blisko. Za blisko. Odsunęła się na krok, lecz przeszkodą stała się mała toaletka. Huncwot wykorzystał to, podchodząc do niej o jeszcze jeden krok bliżej.
- Odsuń się, James.
- Och, Evans, mówisz to tak bez przekonania.
Przybliżył swoje wargi do jej ucha. Delikatnie je ugryzł.
- James. - to nie był ton, który miałby go przywrócić do porządku, wręcz przeciwnie.
Zjechał nieco niżej. Oddychała tak szybko. Zachęcało go to do dalszych pocałunków.
- James. - i znów ten sam ton.
Zbliżył się do jej ust. Czuł jej oddech. Już mieli się zetknąć wargami, gdy poczuł silny ból w stopie.
- Wyjdź stąd prędko. Dziewczyny idą.
- Nie wejdą. Zaryglowałem drzwi. Nie musisz się obawiać, że coś zobaczą. - wymruczał jej do ucha.
- Ale ja nie chcę. Idź stąd James.
- Przed prefekcikiem się tak nie wzbraniałaś.
- Bo nie chciałam. Wyjdź stąd.
- Teraz też tego pragnęłaś. Widzę to.
- Wyjdź stąd.
- Chciałbym kiedyś dokończyć ten pocałunek. Może teraz?
- NIE!
Dotknął dłonią jej policzka. Walczyła sama ze sobą. Z tym czego chciała i z tym czego powinna chcieć. Strąciła jego dłoń.
- Nie chcę cię tu widzieć, Potter.
Chwycił ją za biodra i mocno trzymał przez dłuższą chwilę. Myślała, że ją pocałuje, lecz nie. Tylko przez chwilę trzymał. Przez te kilka sekund Lily poczuła intensywny zapach. To nie był zapach perfum czy mydła. Był to specyficzny zapach Pottera. Podobał jej się. A jego włosy - wydawały się być miękkie. Już chciała to sprawdzić, gdy ten odsunął się od niej. Cofnął o dwa kroki. Przyglądał się jej.
- Dobranoc, Lily. Słodkich snów.
Patrzył na nią takimi słodkimi oczyma. Takie ciepłe i czułe. Całkowicie odmienne od jego charakteru.
- Dobranoc James. - ten głos, który to powiedział - jakby nie należał do Lily. Taki słodki.
Nawet nie zauważyła, kiedy wargi jej i Pottera złączyły się.
- Dobranoc, Lily. Słodkich snów. - powtórzył się.
Szeptał jej do ucha najbardziej czułym głosem jaki kiedykolwiek słyszała. Ciepły. Pełen uczuć
- Odejdź James. Nie chcę tego więcej powtarzać.
Odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami łazienki. Jeszcze chwilę czekała podpierając plecami drzwi. Gdy usłyszała cicho zamykające się drzwi, zaczęła się zastanawiać nad tym, czego właściwie chce.

niedziela, 2 marca 2014

69.

Wpijając się w wargi swego kochanka zapominała o całym świecie. Jego blond włosy - specjalnie zmienił dla niej - były tak miękkie, że mogłaby bawić się nimi przez długie godziny. Tak bardzo lubiła czuć, że jest on blisko niej. Tę nieco prywatną chwilę przerwała im Rose. Zeszła po schodach tuż do Pokoju Wspólnego. Dziwnie nieobecna, wzburzona i... smutna. Tępo wpatrywała się w ogień, a gdy wyczuła, że zakochani się jej przypatrują, blado się do nich uśmiechnęła. - Nie przeprosił? - spytała Torres.
- Nie.
- No co za bezczelny typ! Niech no ja mu się dobiorę do skóry, to popamięta! Frajer nad frajerami! No ludzie! - mówiła nazbyt głośno Lucy. Tak bardzo zbulwersował ją ten fakt, że aż Scott musiał ją przytrzymywać. - Co on sobie myśli! BLAAACK! Złaź tu, natychmiast!
- Och, Lucy, to nic nie da. - odparła ze spokojem w głosie Rose.
Po niedługiej chwili do Pokoju Wspólnego przyszli huncwoci. Wilson automatycznie mocniej uścisnął swoją dziewczynę. Tak bardzo się o nią troszczył.
Na fotelu na przeciwko Rose rozwalił się Syriusz, który ze znudzeniem przyglądał się Lucy i Scootowi. W chwili, w której siódmoklasista przytulił swą lubą do piersi i ucałował w czoło, Syriusz przewrócił oczami.
- Moglibyście przestać się miziać na oczach innych. Zaraz dostanę ataku torsji jak tak na was patrzę.
- To w takim razie masz idealny pretekst by wyjść stąd, Black! - warknęła Rose. Jej oczy wyglądały teraz jak narysowane kreski.
- Ja akurat mam wielką ochotę by tu przebywać i nikt mi tego nie zabroni!
- To może byłbyś tak łaskawy, by nie ogłaszać wszem wobec swojego zdania, które notabene nikogo nie obchodzi! - warknęła niebieskooka. Kipiała złością i poirytowaniem.
- Rose, skąd u ciebie tyle złości?
- Bo skoro dwoje ludzi łączy jakieś uczucie, to chyba mają prawo je sobie ukazywać. BO ONI PRZYNAJMNIEJ MAJĄ JAKIEŚ UCZUCIA! - krzyknęła, od razu tego żałując. Wszystkie oczy skierowały patrzyły wprost na nią. Chwile później przeniosły się one na Blacka.
- Tak, mają uczucia. Świetnie. Tak bardzo ci się to podoba, co Rose? To czemu sama nie dasz komuś szansy? Czemu sama się ograniczasz? No, powiedz!
- BLACK! - Lucy ewidentnie zabijała go wzrokiem, lecz na próżno.
- Nie Lucy. Ona po prostu sama nie wie czego chce! Chce uczucia, ale się najzwyczajniej w świecie boi. JEST TCHÓRZEM!
- ZAMKNIJ SIĘ! - Rose podniosła się z fotela. Trzymała już różdżkę w gotowości. Jej klatka piersiowa nadzwyczaj szybko unosiła się i opadała. - Nie jestem tchórzem. - chłód bił od niej na milę. Odwróciła się na pięcie, aby udać się do dormitorium, aż tu nagle, Black zaczął krzyczeć do jej pleców:
- Nie jesteś? A teraz to co niby robisz? Uciekasz! Jak zwykle uciekasz! Tak jest łatwiej, prawda? Ale powiem ci coś: są chwile, kiedy trzeba wybierać między łatwym, a opłacalnym.
Niebieskooka stała jak wryta, nie poruszała się. Wszyscy obecni w Pokoju Wspólnym zamarli.
Łapa wykorzystał chwilę, w której Rose stała jak sparaliżowana. Szybko przemierzył dzielącą ich odległość. Położył swe dłonie na jej biodrach, po czym wyszeptał.
- Nie jesteś tchórzem, Richardson?
- Jestem odważniejsza niż ci się wydaje, Black. - wysyczała.  Strąciła jego dłonie ze swoich bioder i ruszyła przed siebie. Głowę uniosła wysoko. Tak, by nikt nawet nie był w stanie pomyśleć, że po jej twarzy właśnie spływają gorące łzy.
Jednakże, po drugiej stronie zamku pewna rudowłosa dziewczyna wirowała w ramionach swojego partnera. Lekkie uniesienia, nieśmiałe spojrzenia. Było prawie jak w bajce. Prawie, ponieważ jego błękitne oczy nie były tak ciepłe jak oczy pewnego bardzo irytującego człowieczka.Po podwieczorku Collin odprowadził ją do pokoju wspólnego. Przy schodach prowadzących do dziewczyńskiego dormitorium pocałował ją w policzek. Lily nawet się nie spodziewała, że jest obserwowana, Z udawaną gracją udała się do swojego pokoju, choć z jej brzucha wylatywały motyle. W łaziance paliło się światło. Lucy jak zwykle leżała na łóżku zwisając głową w dół, a Mary rozczesywała swoje wilgotne włosy,
- Jak było? Opowiadaj! - zerwała się Torres.
Lily jedynie zaczęła piszczeć ze szczęścia. Ta reakcja wyrażała więcej niż jakiekolwiek słowa. Rzuciła się na swoje łóżko by dać upust swoim emocjom, aż tu nagle...
- POTEEER!
Lydia Land of Grafic