niedziela, 29 grudnia 2013

65.

            Szkarłat, złoto, wiwaty, oklaski, miotły, peleryny, wnoszeni w górę gracze, a także
i niezawodny komentator. Tak właśnie wyglądał Pokój Wspólny Gryffindoru. Pierwsza, i oby nie ostatnia, wygrana w tym sezonie. Wielkie zapasy kremowego piwa, dyniowe paszteciki
 i wiele, wiele innych smakołyków znajdowało się na stołach i parapetach. Grupka przyjaciół siedziała przy kominku i świętowała. Pierwszy zwycięski mecz jest ku temu idealną okazją.
            Chłopiec, w szacie reprezentacji gryfonów, stanął za fotelem blondwłosej piękności
i ucałował swoją dziewczynę w czubek głowy.
            – No i witamy naszego kapitana – okrzyknęła dziewczyna, która już robiła miejsce swojemu kochankowi, a sama zasiadła na jego kolanach.
            – Największe oklaski i tak należą się Jamesowi. W końcu to on złapał znicza.
          – No skoro już wszyscy mnie tu zachwalacie, to gdzie jakaś indywidualna nagroda, co? Lily, nie chcesz nagrodzić bohatera, hm?
       – Spadaj, Potter. – odparła uśmiechając się szeroko, dzięki czemu komentarz w żadnym stopniu nie wydał się mu negatywną reakcją. Postanowił więc wykorzystać sytuację
i usiadł na podłodze, opierając się plecami o miejsce, w którym powinny być nogi Lily, jednakże ta miała je podkulone na kanapie.
            Ogień wesoło trzaskał, a tłum rozemocjonowanych pierwszo, drugo i trzecioklasistów powoli rozchodził się po dormitoriach.
            – Scott, co chcesz robić po ukończeniu Hogwartu? – zagadnęła przyjaźnie Rose.
            – Och, no, będę przechodził testy na aurora. Mam nadzieję, że mnie przyjmą.
       – Z pewnością, mój ty bohaterze. – Lucy zmierzwiła włosy chłopakowi, na co on jedynie zamruczał z rozkoszy. Szybko jednak się uspokoili, widząc, że wszyscy się w nich wpatrują. Niezręczną sytuację przerwał wesoły świergot piątoklasistki, o kruczoczarnych, długich włosach. Podeszła ona do Syriusza i pocałowała go w usta.
            – Cześć, kochanie. Tęskniłeś?
            – O, cześć….Amy? – odparł niepewnym głosem Łapa.
            – Amy? Jaka zaś Amy? Jestem Amber, twoja dziewczyna!
          – Ach, tak, tak. Witaj kochanie. – przytulił ją do siebie i nie czekając na jakiekolwiek jej słowa zaczął obsypywać ją serią pocałunków.  Grupka znajomych zaczęła się prędko rozchodzić, by uniknąć tego przesłodzonego przedstawienie. Rose wyszła z Lucy na wieczorny spacer. Lily szybko odgadła o czym będą rozmawiać, więc postanowiła zostawić przyjaciółki same. Oznajmiła, że idzie do dormitorium, życząc wszystkim miłej nocy, na co słynny James Potter, stwierdził, że odprowadzi ją pod same drzwi.
            – James, idź już.
        – Ale, że w sensie ma  cię zostawić samą? Ciebie, dziewczynę, która zarumieniła się na meczu, słysząc moje nazwisko? – żartował Potter, radując się faktem, iż w tym momencie doprowadzał ją do szaleństwa.
           – Wcale się nie zarumieniłam! – zaperzyła się Lily.
           – A teraz to co?  Jesteś czerwona jak…
           – Nie kończ!
           – Nie denerwuj się tak, kochanie.   Lubię takie kocice, ale o wiele ładniej ci z tym kokieteryjnym uśmiechem. O, właśnie takim!  – dodał śmiejąc się z niej. Ona zaś zaczęła się uśmiechać pod nosem. James Potter, który potrafi rozbawić każdego, ot co! – Nie zaprosisz mnie do środka? – spytał, wpatrując się w nią tymi swoimi pięknymi, orzechowymi, ciepłymi oczyma. I nawet nie brał pod uwagę, że tak szybko się zgodzi. Od razu rozwalił się na jej łóżku, kiedy Evans jedynie mu zagroziła, że będzie je musiał  później na nowo ścielić.  Rogacz zareagował jedynie sprytnym przyciągnięciem jej, czego konsekwencją było to, że i ona leżała teraz na łóżku.
            – James, posuwasz się za daleko!
            – Oj, tylko odrobinkę. Jak dają, to trzeba korzystać. 
            – Och, spadaj, Potter!
            – I tak wiem, że mnie lubisz.
            – Wcale nie.
            – Och, Lily, nie wiedziałem, że z ciebie taki kłamczuszek. 
            – Jesteś nieznośny! Powinieneś już pójść.  
            – Twój ton głosu w ogóle mnie nie przekonuje.
            – Dziewczyny tu zaraz będą. Nie powinnam cię była wpuszczać. Proszę, idź już.
           
– Kiedy mogę wrócić?
            – Idź już! – nalegała.
            – Kiedy mogę wrócić? – spytał ponownie, nie pozwalając się zbyć.
            – Jutro, kiedy chcesz, ale idź już sobie!
Leniwie się przeciągnął, przedłużając tę chwilę. Podszedł do niej i spojrzał w jej zielone oczy. – Jutro? Nie, chyba wolę zostawić sobie rezerwę. I nie będziesz mogła się przygotować, by mnie zbyć.  Dobranoc, Lily. – ujął jej twarz. Jej oczy świeciły się blaskiem odbijanego światła świec. Delikatnie przygryzała swoje malinowe usta. Włosy pachniał tak słodko. Tak, mógł to wszystko poczuć zmysłami. Był tak blisko niej. Było to aż dziwne, bo w końcu trwoniła od niego, na wszystkie możliwe sposoby. Przybliżył się. Bardzo powoli, pozwalając jej na reakcję, która nie zachodziła. Był coraz bliżej.  Już prawie musnął jej wargi swoimi, gdy nagle do pokoju wparowała Mary, całkiem zmieszana. To sprawiło, że Lily odwróciła się od Rogacza. Przemierzyła kilka kroków i oparła się o swoją szafkę.
           – Słodkich snów, James. – jej oczy się zawęziły. Nie były już szeroko otwarte. Wpatrywały się w niego ze złością. Chłopiec posłusznie wyszedł z dziewczyńskiego dormitorium. Brunetka rzuciła swojej przyjaciółce pytające spojrzenie.
            Już czas wyjawić jej cały plan. – pomyślała Evans, nabierając głęboko powietrza w płuca.
            – Usiądźmy, muszę ci o czymś opowiedzieć.


sobota, 28 grudnia 2013

64.

Witam wszystkich zebranych na meczu rozpoczynającym sezon rozgrywek o Puchar Qudditcha! Dzisiaj przedstawiciele Hufflepuffu zmierzą się z niesamowitymi Gryfonami! O, a oto i oni! Najpierw Puchoni, z Johnem Jacksonem na czele! Za nim usiłują dostojnie kroczyć ścigający, czyli Jasmine Pov, Jane Lou i oczywiście Sam Gowery! Teraz na boisku pojawiają się pałkarze - Daphne Donners oraz Sam Somers, a na końcu kroczy drobna szukająca, czyli Mary Aberth. Widzicie te ich żółte szaty, powiewające na wietrze? A te miotły? No i oczywiście ich skupione twarze. Taak, będą się musieli wysilić, stawiając czoło Gryffindorowi! A oto i oni: niesamowita drużyna lwa: nawet nieustraszony Scott Wilson ma dziś stosowną barwę czupryny. Chociaż serio, Scott, musiałeś akurat na złoto? Nie wiem, czy Lucy będzie zachwycona... Ale chyba odbiegam od tematu, nie? Dalej idą nasi wspaniali ścigający - oprócz wymienionego wcześniej Scotta (ale serio? Złoto?!), Alice Tommas i Jack Rock! Wielkie brawa dla nich! O, i pałkarze, czyli Douglas Derry i Robb Trouts, a teraz pojawia się gryfoński obrońca, a mianowicie nieustraszony Will Treves! Patrzcie teraz wszyscy, wytężajcie wzrok, bowiem na boisko wchodzi James Potter ze swoją nowiusieńką miotłą! Dziewczyny, nie mdlejcie! Musicie przecież zobaczyć, jakie cuda będzie wyprawiał w powietrzu! Och, Lily, czy ja dobrze widzę? Zarumieniłaś się? Ej, Rogasiu, ona chyba na ciebie leci!
Co? Jak to? Pani profesor! Ja rozpraszam zawodników? Ja? To znaczy, rozumiem, gdybym rozpraszał zawodniczki, w końcu ma się ten urok osobisty... No dobrze, już dobrze, mam przecież komentować mecz!
Ooo, na boisko wchodzi pani Hooch w swojej sędziowskiej szacie. Co się kryje w pudełku trzymanym przez nią w rękach? No jak to co? Kafel, tłuczki i, oczywiście, złoty znicz! Gwizdek! Taak, zaczyna się mecz! Zawodnicy unoszą się w powietrze, kafla od razu zdobywają Gryfoni, podając go sobie z rąk do rąk. Dawaj, Alice! Pałkarze obu drużyn już uwijają się w powietrzu, z zapałem odbijając tłuczki w stronę przeciwników. Sam, ty matole! O mało nie trafiłeś Scotta! Na twoim miejscu nie robiłbym tego, nie ryzykuj lepiej gniewu Lucy, nie poharataj pięknej buźki jej nowego chłopaczka! Co? Och, już pierwsza bramka! 10 punktów dla Gryffindoru! A gola strzelił... Yyy, trochę się zagapiłem. Kto strzelił bramkę? Ach, dziękuję Minerwo, to był Jack! Wielkie brawa dla niego! A teraz Alice przechwyciła kafla z rąk Jasmine i już szybuje ku Jacksonowi znajdującemu się przy środkowej pętli! Och, widzieliście to?! Co za zuch dziewczyna! Taki manerw... Brawo, brawo! 20 do 0 dla Gryfonów! O nie! Puchońscy ścigający przejmują kafla, wymijają tłuczki i przeprowadzają szybką akcję, która kończy się zdobyciem pierwszej bramki przez Jane, która nie cieszy się długo z pierwszych punktów, bowiem dosięga ją tłuczek, celnie odbity przez naszego pałkarza (brawo, Robb!!). Lecz gra toczy się dalej. Spójrzcie, w powietrzu widać tylko bordowe smugi, tak szybcy i wspaniali są Gryfoni! A teraz - TAAK! - Scott Wilson ciągle zdobywa punkty - teraz jest już 50 do 10 dla Drużyny Lwa! Oho! Widzę jakiś ruch w powietrzu - tak, to James zauważył złotego znicza! Rzuca się w jego stronę, lecz jak widać przystaje. Chyba stracił go z oczu. Rogaś, ofermo, kulki nie umiesz złapać?! Ale zobaczymy, co się dzieje pod nimi - właśnie Will w brawurowej akcji obronił rzut jakiegoś Puchona (sory, nie zobaczyłem, kogo, oglądałem Jamesa), a teraz ledwo trzyma się miotły. Chwieje się... Na szczęście pętle nie są zagrożone - Jack zdobył kafla, więc akcja przenosi się na drugą stronę boiska. Pałkarze, Douglas i Robb, dzielnie odpierają ataki przeciwników na spowolnionego Willa. Oho! Już doszedł do siebie! Dobrze, Treves! W tym czasie Alice zdobyła gola, jest już 60 do 10! Brawo, Gryfoni! No, James, widzisz już tego znicza? Co? Nie patrz na mnie, patrz w powietrze! O nie! Bramka dla Puchonów! 60 do 20! Ale jest już szybki rewanż, kolejne 10 punktów dla Gryffindoru! Widzę jakiś ruch w górze! No nareszcie, James! Rogaś pędzi szybko w dół, Mary jest tuż za nim, ale chyba nie zdoła go dogonić. Mam nadzieję! Szybko, James, SZYBKO, łap tą kulkę! TAAAAAAAAK! 150 PUNKTÓW DLA GRYFFINDORU! Potter, chyba wiemy, co ci przyniosło szczęście! Ekhm! Nie zdradzę wam tego, tłumie! Ta wiadomość jest tylko dla elity! Ha! No więc Gryffindor wygrał, czekajcie, policzę, 220 do 20! Komentował dla was niesamowity, zabawny i urzekająco przystojny Syriusz Black, który idzie się cieszyć ze zwycięstwa ze swoją drużyną. Do usłyszenia!

piątek, 20 grudnia 2013

63.

Od rana Syriusz obserwował, jak jego najlepszy przyjaciel miota się z kąta w kąt i nigdzie nie potrafi zagrzać miejsca. Włosy miał jeszcze bardziej potargane niż zwykle, a okulary nieco przekrzywione, przez co wyglądał jak dzieciak. W dłoniach przytrzymał bordową szatę do quidditcha, a raczej - nieustannie ją tarmosił i nerwowo obracał we wszystkie strony.
To zabawne -pomyślał Syriusz. - Jaki on zawsze jest pewny siebie. Wydawałoby się, że nie będzie się stresował w żadnej sytuacji, że nic nie jest w stanie mu odebrać pewności siebie, a tu proszę! Taki zapalony grasz, taki doświadczony i, wydawać by się mogło, arogancki, a przed każdym meczem stresuje się jak podlotek. Trzeba go jakoś odstresować!
-Ej, Rogasiu, do meczu zostały jeszcze dwie godziny, nie?
-Taa. Ale mamy być wcześniej.
-Ile? - drążył Łapa.
-Jakieś pół godziny. Scott chyba chce nam coś powiedzieć przed początkiem sezonu. Czy coś. Jakby nie wystarczyły mordercze treningi i zamęczanie nas nudnymi wykładami, jakieś tam blablabla, a czy to wypali?
-James... Wiesz, kto jak kto, ale Wilson zna się na tym, co robi. Przestań wreszcie marudzić jak stara baba.
-Ja? Ja marudzę?
-Tak, ty marudzisz. - Łapa się na chwilę zamyślił, a raczej udał, że się zastanawia, żeby zainteresować Pottera. Kiedy się udało, rzucił - Chodź ze mną poszukać Evans!
-A po co? 
-James, ty tylko udajesz, czy naprawdę czasami jesteś taki tępy, na jakiego wyglądasz?
-No wiesz! - obruszył się okularnik.
-Żeby wyłudzić od niej dla ciebie buziaka na szczęście! No, chodź, już!
Oboje wyszczerzyli zęby w identycznych, szatańskich uśmieszkach i rzucili się do drzwi, by po chwili wybiec ze swojego dormitorium, pędem przemierzyć Pokój Wspólny i bez pukania wparować do pokoju dziewczyn, w którym ostatnio bardzo często bywali.
Trzy dziewczyny spojrzały na nich zaskoczone, choć zdaniem Łapy mogłyby się wreszcie przyzwyczaić. Bo zawsze, ale to zawsze, kiedy do nich wchodzili wydawały się być zdziwione. To już zaczyna być nudne - Syriusz w głębi duszy przewrócił oczami, lecz zaraz potem pogodnie przywitał się w dziewczynami. Bezczelnie rzucił się na łóżku Rose, ale ta, zamiast być wzburzoną, tylko się do niego uśmiechnęła. Potter zaczął krążyć po pokoju, zupełnie tak samo, jak robił to w dormitorium Huncwotów.
-Ekhm! James, po COŚ myśmy tu przyszli, nie?
-Co? Ach - chłopak był bardzo, ale to bardzo roztargniony, ale zamiast przywołać na twarz swój firmowy uśmiech podrywacza i zająć się Evans, chłopak przysunął sobie najbliższe krzesło i usiadł na nim, opierając łokcie na kolanach i ukrywając twarz w dłoniach, a prawą nogą wystukując tylko jemu znany, nieregularny rytm. Syriusz już chciał zareagować, zrobić coś, ale w tym momencie Rose przysunęła się do niego i szepnęła mu do ucha:
-Łapo, co się z nim stało? Nie poznaję go...
Syriusz gwałtownie odwrócił się w jej stronę, jej twarz była bardzo blisko niego, ale nie to rzucało mu się w oczy. Richardson szczerze się martwiła, usta miała ściągnięte, czoło zmarszczone, a jej brwi tworzyły jedną linię. Zaś jej oczy... Widniał w nich szczery smutek oraz determinacja. Chłopak stwierdził, że ona pomoże mu zrobić wszystko, by pomóc Rogaczowi się odstresować. Już miał jej odpowiedzieć, ale w tym momencie uwaga wszystkich skupiła się na rudowłosej dziewczynie, która z wdziękiem podeszła do okularnika, spojrzała na niego, lekko przekrzywiając głowę, jakby się nad czymś zastanawiała, a potem delikatnie wyciągnęła dłoń, uniosła głowę chłopaka tak, by mógł na nią spojrzeć i pocałowała go w lewy policzek.
-Powodzenia, James. Jesteś najlepszym szukającym w Hogwarcie. Powodzenia. Dla Gryffindoru.
Po czym wyszła z dormitorium, a Potter siedział chwilę osłupiały na swoim miejscu, lekko pocierając policzek, na którym przed chwilą spoczywały wargi Evans. Potem zerwał się na równe nogi i wykrzyknął:
-HA! Wiedziałem, że na mnie leci!
I jak burza wybiegł z pokoju, kierując się ku stadionowi do quidditcha, już wolny od wszelkiego stresu, który został zastąpiony dziką determinacją i euforią. Łapa spojrzał na niego i z niedowierzaniem pokręcił głową. Jak to jest, że jedna dziewczyna może tak bardzo zawrócić chłopakowi w głowie? Chociaż może... Kto wie? Z szarmanckim uśmiechem na twarzy wbił się między dwie blondynki, które wesoło o czymś rozmawiały. Spojrzały na niego porozumiewawczo, a on z trudem przełknął ślinę, wiedząc, że teraz może wpaść w poważne kłopoty. Lecz, ku jego zaskoczeniu, Lucy tylko rzuciła:
-No, stary, my już lecimy. Zajmiemy ci miejsce, dobra?
I zanim zdążył odpowiedzieć, obie wyszły z pokoju, zostawiając go samego. Teraz, kiedy nikt na niego nie patrzył, mógł sobie wreszcie pozwolić na iście przebiegły uśmiech. O tak... Nikt poza nim nie wiedział pewnej rzeczy. "Drobnego, nieistotnego szczególiku", który do tej pory był jego słodką tajemnicą. Aż do dziś. Aż do teraz.
Syriusz zatarł z uciechą dłonie. Nie mógł doczekać się wielkiego przedstawienia, które rozegra się na boisku jeszcze tego popołudnia.

środa, 11 grudnia 2013

62.

Kochani Rodzice!
Dziękuję za Wasz poprzedni list! Kamień spadł mi z serca, gdy przeczytałem, że u Was wszystko w porządku.
Ja także miewam się dobrze. Razem z chłopakami mamy mnóstwo zabawy w tym roku - a szlabanów, o dziwo!, niewiele. Mamo, może masz rację, może się już uspokajamy, choć mi się wydaje, że to raczej wszyscy nauczyciele i prefekci przyzwyczajają się do naszych żartów. Tato, niewidka sprawuje się świetnie, nie masz pojęcia, ile razy w głębi duszy dziękuję Ci za ten prezent. Na początku listopada zaczynają się rozgrywki w quidditcha, trzymajcie za mnie kciuki, dobrze? Scott zanudza nas teorią, robi nam mnóstwo wykładów i i każe nam się tego uczyć! Najpierw myślałem, że mu odbiło, ale wszyscy wokół powtarzają mi, że on ma rację. Może faktycznie coś w tym jest, bo czuję się lepiej przygotowany niż kiedykolwiek. Tylko że... Boję się, że mi się nie uda. Już teraz zaczynam się stresować, kiedy widzę, jak wszyscy we mnie wierzą, kiedy słyszę, jak wszyscy mi powtarzają, że jestem najlepszy, że z łatwością pokonam wszystkich. A ja się tak nie czuję... Albo inaczej - czasami wiem, że mają rację, ale czasami ogarniają mnie wątpliwości. Macie dla mnie jakąś radę?
Napiszcie mi, co u Was słychać, z niecierpliwością będę czekał na Waszą odpowiedź. Pozdrowienia od Syriusza!
Całuję,
James.


***


Drodzy Rodzice!
Bardzo się ucieszyłam, kiedy dostałam Wasz list. Dziękuję za wszystkie odbitki zdjęć, która tak szybko zdołaliście mi wywołać i wysłać! Odpowiadając na Wasze pytanie - nie, jeszcze nie jestem w stanie nikomu o tym powiedzieć. Poza Hagridem, oczywiście. 
Co u mnie? Wszystko w porządku. Ostatnio lekcje są bardzo, ale to bardzo ciekawe, zwłaszcza zielarstwo i Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami. Nauczyłam się już sporo, a i "życie towarzyskie" okazało się lepsze, niż przypuszczałam. Co mam na myśli? Wypady do Hogsmeade, rozgrywki quidditcha, które mają się zacząć już w przyszłym tygodniu, a także wszystkie pogaduchy z dziewczynami. 
Wybaczcie, że list taki krótki, muszę już kończyć, a nie chciałam zwlekać z odpowiedzią ani chwili dłużej. Jak się macie, kochani Rodzice? Co u Was słychać?
Uściski,
Rose.

czwartek, 5 grudnia 2013

61.

 - To co, Torres, gotowa?
Siedzieli w Wielkiej Sali.  Wszystko przebiegało dokładnie tak, jak każdego innego dnia. Dzieciaki zajadały śniadanie, a Lucy Torres i Syriusz Black spoglądali na siebie, z tą różnicą, że Łapa był całkowicie podniecony tym, co ma się za chwilę wydarzyć, a po minie blondynki można było wywnioskować, że ma ona ochotę się rozpłakać.
- Miejmy to za sobą. – pomyślała, podnosząc się z krzesła. Dumnym krokiem przemierzyła odległość dzielącą stół Gryfonów i Ślizgonów. Siedział tam. Lekko zgarbiony, wyglądający jak miniaturowa wersja Syriusza. Miejsce po jego lewej stronie było puste. Wzięła głęboki oddech, zaklinając siebie, za ten idiotyczny pomysł.
            Zajęła miejsce u boku chłopca. Spojrzał on na nią zaskoczony. Bywał tyle razy w jej domu i nigdy nie zamieniła z nim nawet zdania, a teraz ma go pocałować?
Postanowiła zrobić to jak najszybciej.  Nachyliła się nad nim i dosłownie w tej samej chwili, w której ich wargi się złączyły, odbiegła. Zatrzymała się tuż przy stole Gryfonów.  Chłopiec o niebieskich włosach wyglądał na nieco oszołomionego.
– Scott… – zaczęła słabym głosem.
– To może ja nie będę przeszkadzał. – uśmiechnął się do reszty i wstał.
– Scott , zaczekaj, wytłumaczę ci.
– Nie wiem czy jest co tłumaczyć, Lucy.
Czupryna błękitnych włosów zniknęła w chwili, w której zielonooka blondynka zaczęła szlochać.   
            Tak dobrze im się układało. Jak dotąd nie spojrzała nawet na innego chłopaka, a wszystko musiało lec w gruzach, przez idiotyczny pomysł Blacka! Nie, nie! To przez jej idiotyczny pomysł! Nie! To wszystko wina Blacka!
– No, no, Lucy, spisałaś się. – zaśmiał się przystojny chłopiec, o kruczoczarnych włosach.
– Nienawidzę cię, Black. Jeśli Scott ze mną zerwie, to niech mnie wsadzą do Azkabanu, a co mi tam! Zabiję cię!
Wybiegła z Sali, a pozostali wciąż tkwili w osłupieniu.
– Syriuszu, sądzę, że tym razem zgubiłeś zahamowania. – dała o sobie znać Richardson. – James, nie mógłbyś pogadać z Scottem? Wytłumaczyć mu, jak facet facetowi? Syriuszu, musisz naprawić ich związek! – rozkazała Rose, a on, Syriusz, czuł, że musi zrobić to, o co prosi go ta piękna istota.
  No to plan jest taki. – zaczął żywo Rogaś - My pogadamy ze Scottem, a ty i Lily – spojrzał na rudowłosą dziewczynę, która dziś się jeszcze ani razu nie odezwała – pójdziecie pogadać z Lucy. Ona musi być gotowa na rozmowę z nim. Niech już nie płacze. To nic nie da.  Łapo, zwijaj się. Remusie, idziesz z nami? Jesteś dość dobry we wpajaniu ludziom prawdy do głowy. – chłopiec o miodowych oczach jedynie skinął głową, na znak, że się zgadza. – No, to za godzinę w Pokoju Wspólnym. Przyprowadźcie ją w dobrym stanie.
           
Cała grupa wstała od stołu. Będąc już w Pokoju Wspólnym rozdzielili się przy schodach do sypialni. Dziewczęta ruszyły prosto do swojego dormitorium, natomiast Huncwoci rozpoczęli poszukiwania siódmego roku. Nie było to aż tak odległy od nich pokój. Na tabliczce przy drzwiach wypisane było między innymi nazwisko Scotta. Bez pukania wparowali do sypialni, w której, jak się spodziewali, był Wilson, demolujący całe pomieszczenie.
Hej, stary, opanuj się! - krzyknął James, tym samym, zwracając na siebie uwagę metamorfaga.
Chciałbym być sam, nie obraźcie się.
Nie, nie, nie!  wtrącił się Black, wychodząc na przód.   Nie zostaniesz sam, musisz nas posłuchać. Wyciągnąłeś błędne wnioski!
Wiem co widziałem!
Właśnie, że nie wiesz.
To dlaczego jesteś tu ty, a nie Lucy?! Dlaczego?
Scott - wciął się łagodnie Lupin To był tylko efekt zakładu.
Tak, ja wymyśliłem tę karę.
Śmieszne. Przecież mogła mi o tym powiedzieć. Szkoda, że nie pomyślała o tym, żeby mnie uprzedzić. zmęczony opadł na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Szóstoklasiści wykorzystali ten moment i względnie wysprzątali pokój, by i oni mieli na czym usiąść.
Skoro ci na niej zależy, to czemu tak łatwo odpuszczasz? donośny głos Pottera rozbrzmiał się po całym pomieszczeniu. Wiesz, gdybym to ja był w związku z dziewczyną moich marzeń i wiedziałbym, że przeze mnie wypłakuje sobie oczy, to nie siedziałbym jak palant w dormitorium, tylko poszedłbym do niej. To chyba najgorsza plama na dumie mężczyzny świadomość, że dziewczyna, którą lubię bardziej niż inne, płacze przeze mnie.
Płacze?
I to jak! Wygląda jak mała panda! krzyknął Łapa.
Coo? Czemu jak panda?  Black, do cholery, czy ty we wszystkim musisz widzieć jakiś żart?
Scott, idź do niej! Chyba nie myślisz, że Lucy odstawiłaby cię, na rzecz mojego młodszego brata. No weź pomyśl racjonalnie.
Racjonalnie? Powiedział to Syriusz Black?
Cicho, wiesz o co mi chodzi.
            Scott wyglądał jakby toczył wewnętrzną bitwę między tym co czuł kilkanaście chwil wcześniej, a tym uczuciem, które wypełniało go od tej pamiętnej imprezy w Pokoju Wspólnym.
            W tym samym czasie, po drugiej stronie Wieży Gryffindoru, dziewczyna imieniem Lucy wypłakiwała się w ramię rudowłosej dziewczyny, która jedynie głaskała ją po głowie.
Już dobrze. Cicho, cicho! Nie płacz. mówiła pomiędzy tymi wielkimi wybuchami płaczu.
Lil, czemu ja zawszę muszę coś spieprzyć?
Lucy, kochanie. Nie mów tak. Weź się w garść i mu to wytłumacz. Scott nie jest głupi.
Właśnie, Lucy. Lily ma rację. zawtórowała Rose Poza tym, płacz nie rozwiąże twoich problemów. Trzeba działać, a nie siedzieć i się mazać.
Ale co ja mam zrobić? – po policzkach Torres wciąż spływały łzy wielkości grochu – On mnie nie chce nawet słuchać.
– TY SIĘ PODDAJESZ?! TY, Lucy Torres? Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! – krzyczała Evans, spoglądając na zielonooką przyjaciółkę.
 – Nie, ale…
 – Nie ma żadnego ale. Wstawaj! Idziemy do niego. – już otwierała drzwi, gdy nagle z wielkim impetem wpadł do pokoju Black, z nosem w chmurach i dziarskim uśmiechem na ustach.  – Jak już musisz tu przychodzić, to wiedz, że tu się puka, Black – zagrzmiała Lily. Nerwy na twarzy jej drgały, aż do momentu, kiedy nie zauważyła czupryny błękitnych włosów.  Scott stał u boku Jamesa. To dziwne, ale dopiero teraz była w stanie dostrzec, jak bardzo są wysocy. Wpatrywała się w jednego z nich tak intensywnie, że dopiero gdy wyszczerzył on do niej swoje śnieżnobiałe zęby, opamiętała się i przybrawszy surową minę, wymaszerowała z pokoju. Pozostali również tak uczynili, zostawiając zakochanych samych.      

           
W Pokoju Wspólnym panowała bardzo pogodna atmosfera. W kominku trzaskał ogień, a lampy rozświetlały cale pomieszczenie. Kanapy i fotele przysunęli do ognia, by nieco się ogrzać. Salon Gryfonów był jak przytulny pokój w domu pełnym mieszkańców. Zawsze można było kogoś spotkać, ale dla nikogo nie brakowało miejsca. Hogwart był jak dom. Bezpieczny, przyjazny.
             Lily oderwała wzrok od tańczących ogonków i skupiła swą uwagę na Huncwotach. Chłopcy pokrótce opisali dziewczętom ich rozmowę z siódmoklasistą.
– Jeśli dobrze pójdzie, to za jakieś dziesięć minut zajdą na dół wymieniając się śliną i udając, ze żadna kłótnia nie miała miejsca. – zakończył Black, opadając na oparcie fotela. Był dumny z tego, że po raz kolejny wykaraskał się z niemałych kłopotów.  Nonszalancko oparty wpatrywał się właśnie w pewną piątoklasistkę.  Szarpnął za ramię Pottera i delikatnie wskazał na dziewczynę.
– Ładna. 
– No nawet, chociaż, czy ja wiem. Niska jest.
– Jak usiądzie mi na kolanach, to różnicy nie będzie widać. – zaśmiał się Syriusz, podnosząc się z siedzenia.  Mężnie się wyprostował i zagaił do dziewczyny.
            James z rozbawieniem przyglądał się poczynaniom przyjaciela. Nawet nie zauważył, kiedy Rose bąknęła pod nosem, że zapomniała czegoś w bibliotece. Piątoklasistka kokieteryjnie bawiła się swoimi czarnymi włosami. W oczach szalały jej wesołe iskierki.  Syriusz zbliżył się do niej już dostatecznie blisko, by wręcz stykali się biodrami. Wnet przed oczami zauważył kasztanoworude włosy, których właścicielka zmierzała do portretu Grubej Damy.
– Hej, Evans, dokąd idziesz?
– Gdybyś nie był tak prostacki, to byś zauważył, że Rose ma dziś kiepski dzień. Idę z nią pogadać.
– Może ci potowarzyszyć?
– Spadaj, Potter.
            Rose siedziała na błoniach, nieopodal rzeki.  Jak na końcówkę października, był to dość ciepły dzień. Trawa nie była już tak intensywnie zielona, a także na drzewach powstawały palety barw. Mały statek sunął się po tafli wody.
– Piękny jest. –  rzekła Lily siadając na brzegu. – Rose. Co jest?
Richardson miała opuchnięte oczy. Niesforne kosmyki, wynikające się spod jej kłosa, przylepiały się do twarzy. Tępo wpatrywała się w małą łódeczkę. Gwałtownie szepnęła różdżką i statek zaczął tonąć.
– Och, Lil. Zrobiłam...ja zrobiłam coś nieodpowiedniego. – warga jej drgała, a w oczach pojawiły się łzy. Opowiedziała rudowłosej przyjaciółce o zajściu w dniu urodzin Syriusza.
– Ja myślałam, że jak z nim o tym porozmawiam to zdam sobie sprawę, że to jest właśnie ten podrywacz, że on nie jest dla mnie i... I że będzie mi łatwiej wiedząc, że to nic nie znaczy. Że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ale gdy go pocałowałam. Ma Merlina, Lily... – wybuchnęła płaczem. Szlochała w ramię swej przyjaciółki i czuła wstyd. Wstyd, że dopuściła do siebie myśl, że mogło się coś narodzić miedzy nią a Syriuszem. – A potem...potem on mnie pocałował i, och Lily, to było takie wspaniałe. To było jak taka chwila w chmurach. I...i ja rzuciłam na niego zaklęcie zapomnienia. Dlatego on tego nie pamięta. I nie mogę mieć do niego pretensji, ale... Myślałam, że powiedział mi to, co czuje. Mówił, że chce się zmienić. – z twarzą ukrytą w ramionach Rudej utkwiła ma długie minuty. Lily natomiast przytuliła ja do siebie i czekała.
– W urodziny Syriusza – zaczęła Ruda – James był u nas w dormitorium. I on...on był taki uprzejmy. Był całkiem inny. Nie był taki irytujący. I o mały włos...O mały włos nie wypłakałam mu się w rękaw. Ale kilka dni temu...ja widziałam jak on znęcał się nad Sevem. On się nie zmieni. Oni nigdy się nie zmieniają. Tylko obiecują.
– James jest bardzo przystojny i zabawny – odparła Richardson wciąż wtulona w pierś przyjaciółki.
– Ech, no tak. ale co z tego, kiedy on jest taki...taki...taki...ugh! Aż brak mi słów by opisać to, jak bardzo mieszane uczucia mam wobec niego. Kiedy byliśmy wtedy sami...on nie był tym Słynnym Jamesem Potterem. On był taki miły. Jego oczy. Takie ciepłe.
– Mężczyźni.
– Myśla, że mogą nas mieć na skinienie palca? Nic z tego. Rose, to my rozdajemy karty. To my, kobiety, powinnyśmy ich uwodzić, a potem patrzeć jak wariują na naszym punkcie, ale nie mogą nic zrobić.
– Lil, co ty knujesz?
– Knuję coś niedobrego.
Lydia Land of Grafic