wtorek, 22 października 2013

47.

Stanęła przed drzwiami drewnianej chatki na skraju lasu. W szybach okien odbijały się strugi światła, które padały na trawę u jej stóp. Nad jej głową znajdował się drewniany strop podtrzymujący dach. Przy tym domu zawsze czuła się drobniejsza niż była w rzeczywistości. Ale z drugiej strony już z daleka wywoływał na jej twarzy uśmiech- miał w sobie coś swojskiego, coś, co sprawiało, że mimo całej swojej prostoty wydawał się dumniejszy od królewskich pałaców. Był jak domowe ciasto upieczone przez babcię – niepowtarzalny i wyjątkowy, choć przy tym dziecinnie prosty. 
Rose podniosła porcelanową piąstkę i zapukała do drzwi. Odpowiedziało jej ujadanie Kła, wysapane "Już idę!" oraz pospieszne kroki. Chwilę później zobaczyła rozczochraną głowę Hagrida, który na jej widok cały się rozpromienił i od razu chwycił ją w ramiona.
– Rose! Tak żem się cieszę, że cię widzę!
Dziewczyna chciała mu odpowiedzieć tym samym, ale została wręcz przyduszona do potężnego ciała gajowego. Głęboko wciągnęła w nozdrza jego zapach – pachniał jak ktoś, kto cały swój wolny czas poświęca temu, co kocha. Ktoś inny powiedziałby, że śmierdzi dzikimi zwierzętami, potem i zielskiem, ale dla niej był to zapach pasji. Ona czuła w tym wszystkim także niepowtarzalną woń Hagrida, której wprost nie dało się opisać. W końcu wyswobodziła się z jego uścisku i głęboko zaczerpnęła powietrza w płuca. Przywitała się z gajowym i wparowała do środka. Rozejrzała się dookoła – nic się nie zmieniło. Te same meble, kolory, nawet ubrania zdawały się być pozostawione tam, gdzie je ostatnio widziała. Wdrapała się na duże krzesło i, machając nogami, zaczęła się przypatrywać, jak Hagrid krząta się przy ognisku, by zaparzyć jej herbatę. 
– I co się działo w Hogwarcie przez wakacje? – zagaiła. Mężczyzna uśmiechnął się i zaczął opowiadać. Mówił o misji, jaką powierzył mu Dumbledore, o tym, jak pomagał pani Sprout sadzić mandragory, o tym, jak w Zakazanym Lesie coraz częściej spotyka centaury. Z zapartym tchem słuchała, jak opisywał jej wszystkie spotkane magiczne stworzenia i w głębi duszy trochę mu zazdrościła. Potem jednak pomyślała o sztuce i doszła do wniosku, że taki rozkład –dziesięć miesięcy na zagłębianie tajników niesamowitych zwierząt i roślin, a dwa miesiące na ciągle rysowanie – jak najbardziej jej odpowiada.
Kiedy Hagrid skończył swoją opowieść, spytał:
– A ty co robiłaś przez wakacje? Rysowałaś coś, he?
– Byłam we Włoszech, w Weronie. Tam ciągle rysowałam, ale do czasu – dramatycznie zawiesiła głos, a kiedy zobaczyła, że jeszcze bardziej zaciekawiła swojego rozmówcę, kontynuowała – aż spotkałam pewnego Włocha. 
– No czego jak czego, ale po tobie bym się, cholibka, w życiu nie spodziewał, że zrezygnujesz z rysowania na rzecz jakiegoś mugola!
– Heeej, spokojnie. Nie zakochałam się w nim ani nic, on uczył mnie fotografii.
– Aaa, uff. Bo, Rose, trochę mnie przestraszyłaś. 
Zachichotała. Uwielbiała Hagrida. Po prostu. 
– To co, przyniosłaś mi coś do pokazania?
Blondynka dopiero teraz wyciągnęła spod szaty swój zeszyt do rysunków, do którego też wkładała wszystkie swoje zdjęcia. Gajowy chwycił go w swoją wielką dłoń i zaczął powoli i uważnie przeglądać. W końcu odłożył go i westchął. 
– Rose, moja mała... Ja tam się na tym nie znam, ale coś mi się zdaje, że robisz się coraz lepsza. Jesteś już naprawdę dobra, a możesz być niesamowita. Właśnie to jest to – nie znam się, a twoje rysunki, a teraz i zdjęcia, do mnie przemawiają. Na tym to ma polegać, nie? Tylko nie rozumiem jednego. Lucy jest twoja najlepsza przyjaciółką, no nie?
– Tak – powiedziała powoli Rose, wiedząc już, do czego on zmierzał.  
– W takim razie powinnaś jej to pokazać – zmarszczyła brwi. Nie chciała tego. A on o tym wiedział. Powiedziała mu wszystko, wyjaśniła... Obnażyła przed nim swoją duszę, a on nie zrozumiał. Zrobiło jej się przykro. Pamiętała dzień, w którym ujawniła mu swój sekret. Padało. Była zziębnięta i zmartwiona. Trochę zagubiona również. Hagrid wysłuchał jej i obiecał nikomu nie zdradzić jej sekretu. 
– Wiesz, że i tak bym nie potrafiła – westchnęła Rose. – I nie chcę tego robić. Po prostu – nie chcę.
– Ale byłoby ci łatwiej. Mogłabyś robić zdjęcia swoim znajomym. Miałabyś piękną pamiątkę – Hagrid był szczerze zmartwiony tą sytuacją.
– Nie, nie chcę tego. Oni by nie zrozumieli.
– Skąd wiesz? Rose – spojrzała na niego, a wtedy powtórzył nieco wolniej – Skąd wiesz?
– Wiem. Znam ich i po prostu to wiem...
Rose zasępiła się i w milczeniu dopiła swoją herbatę. Jej towarzysz chyba wczuł, że jest nie w humorze, bo w milczeniu zajął się podsycaniem ognia w kominku. Blondynka odstawiła kubek, pozbierała swoje prace i, pożegnawszy się uprzednio z gajowym, ruszyła w stronę zamku. Od razu zauważyła zmianę pogody. Teraz wszystko wydawało jej się szare i smutne, a nie piękne i kolorowe jak w chwili, kiedy szła tą drogą jakiś czas temu. Czy to możliwe, żeby świat wokół niej się aż tak bardzo zmienił przez te kilka godzin? A może po prostu była teraz w innym humorze i dlatego wydawało jej się, że cała natura się zmieniła?
Nie wiedziała dlaczego, przecież przechodziła przez taką rozmowę już kilka razy, ale nagle zachciało jej się płakać. Zwinąć się w kłębek w jakimś ciepłym i przytulnym miejscu, czuć przy sobie czyjąś życzliwą obecność, czyjeś ramiona, który by nie pytały o powód smutku, które po prostu by ją objęły i przytuliły w iście braterskim geście. Które chciałyby ją chronić przed złem tego świata. Rose przyspieszyła kroku. Po chwili już biegła. Po jej twarzy już spłynęła pierwsza łza. Była tak rozdarta – nie mogła powiedzieć, nie mogła nie mówić... Przed całkowitą utratą kontroli ratowała ją jedna myśl.
Remus.

4 komentarze:

Lydia Land of Grafic