sobota, 26 października 2013

49.

  Pokój Wspólny był pusty. Prawie pusty, gdyż w kącie, blisko kominka siedziała skulona dziewczyna. Już nie płakała, ale oczy miała poczerwieniałe i opuchnięte. Pusto wpatrywała się w dal. Była tak zdezorientowana, że nawet nie zauważyła, że dwójka chłopców przyglądała się jej ze szczytu schodów do dormitorium chłopców. Jeden z nich - bardzo przystojny, o kruczoczarnych włosach, szepnął coś na ucho temu drugiemu. Ten odpowiedział mu jedynie skinieniem głowy, po czym po cichutku opuścił pomieszczenie. Byli sami. Tylko on i Rose. Wiedział, że od doboru słów i gestów, wszystko teraz zależy. Na palcach podszedł do dziewczyny przyklękując obok niej. Delikatnie położył jej rękę na ramieniu.
- Co tu robisz, Syriuszu? - spytała słabym głosem, nawet na niego nie spoglądając.
- Zmartwiłem się. Jesteś tu sama i wyglądasz, jakbyś płakała. Czy chciałabyś porozmawiać?
- Nie. To znaczy tak. Tak, ale, nie obraź się, nie z tobą. Z Remusem.
- Remus właśnie poszedł na śniadanie. Porozmawiaj ze mną, Rosaline. Mogę cię zrozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. 
- Nie chcę cię obarczać swoimi problemami. Poza tym, to nic wielkiego. Już się uporałam z tym. 
- Nie wydaje mi się. Chodź. - wyciągnął do niej prawą dłoń - Pójdziemy do mojego dormitorium. Spokojnie mi wszystko opowiesz. Wypijesz. Czasami pomaga. 
Przez chwilę się wahała. Czuł na sobie jej spojrzenie. Spojrzenie tak soczyście błękitnych oczu. Tak zranionych i przygnębionych oczu. Teraz był już w stu procentach pewny, że przez dłuższy czas wypłakiwała sobie oczy. Miał ochotę ją przytulić i nigdy, ale to przenigdy nie wypuszczać z objęć. Chciał ją chronić przed cierpieniem, ale przecież to on często jej tego cierpienia dokłada, a gdyby zaczął ją traktować tak, jakby tego chciał, to widok tych pięknych, opuchniętych oczu byłby codziennością. Nie mógł przecież do tego dopuścić! Z tego rozdarcia wyrwało go uczucie ciepła, jakie spełzło po jego skórze wraz z chwilą, w której ta piękna dziewczyna złożyła swą dłoń na jego dłoni. Delikatnie ją uścisnął i pomógł jej wstać. Niczym dżentelmen puścił ją przodem. Swój wzrok utkwił we włosach, które były zaplecione w długi, dobierany warkocz. 
- Rose - zaczął delikatnie podążając za nią. Ta stanęła przed drzwiami do ich dormitorium i zwróciła się ku Łapie. - Przepraszam. Za wczoraj. Zachowałem się jak głupek i prostak.
- To prawda
- Wybaczysz mi? 
- A obiecasz mi, że nie będziesz próbował na siłę mnie uwieść?
Na siłę? - pomyślał Syriusz. - Czyli teoretycznie rzecz biorąc, nie wszystko stracone?
- Obiecuję. - odparł Black uśmiechając się do dziewczyny. Była piękna, w tym bladym świetle, które napływało z okien na dole. Tu, pod sklepieniem, gdzie wiecznie panował półmrok, wyglądała niczym nadludzkie stworzenie. Złociste włosy, blada cera, błękitne oczy, które zachodziły krwią, od nadmiernego płakania, nienaturalnie czerwone usta, drobna postura. Delikatność w każdym calu, i on, Syriusz Black, musiał trzymać się na dystans, bo już zbyt wiele stracił, zdając się na swoją spontaniczność. Chwycił klamkę i szarmanckim gestem zaprosił ją w progi miejsca, z którego nie zamierzał jej wypuścić przez najbliższe godziny.

  Z każdą kolejną szklanką wina, Rose stawała się coraz bardziej wylewna. Pokrótce opowiedziała Syriuszowi swoją sytuację - opowiedziała o skrywanej pasji, choć jej nie sprecyzowała, i o tym, że nie potrafi przyznać się przed przyjaciółkami do tego co robi. Black, naturalnie, słuchał. Nie przerywał, pozwalał jej się wygadać, komentował kiedy ona tego chciała. Był po prostu miły, taktowny, kulturalny. To zabawne, że cechy wpajane w rodzinie w jakiej się chował, mogły mu się teraz przydać. Ona zwinnymi ruchami nadgarstka obracała resztkami napoju, które osadzały się na dnie szklanki, a on uważnie się jej przyglądał, jakby szukał jakiegoś detalu, którego wcześniej nie widział. Była całkiem bezbronna. Lekko pijana, a dzięki temu jeszcze bardziej urocza. Z niewinnością jej do twarzy. 
- Syriuszu - zaczęła nieco delikatnie, a z drugiej strony nieco kokieteryjnie - Jak sądzisz czy ty się kiedykolwiek zakochasz? - szturchnęła go lekko nogą, jakby ten gest miał go zachęcić do zwierzeń.
Był to dobry moment by ją nieco podejść i skrócić listę pytań, które chciał jej zadać.
- Nie wiem. Może, jak znajdę odpowiednią kobietę, która sprowadzi mnie na ziemię. - lekko się zaśmiał, po czym wypalił - A ty, Rose? Jak myślisz, zakochasz się kiedyś?
- Mam nadzieję, że nie.
- Dlaczego?
- To długa historia - zatopiła się w wygodnej poduszce. Delikatnie rozmasowała sobie skronie. Poczuła delikatne szturchnięcie. To Syriusz, który szturchał ją nogą.
- Heej, mamy sporo czasu i jeszcze jedną butelkę wina do opróżnienia.- uniósł w porozumiewawczym geście jedną brew. Ta westchnęła.
- Poznaliśmy się w zeszłym roku. W sumie to całkiem przez przypadek. Uderzył w moją torbę. Ona pękła i wysypały się wszystkie podręczniki. Pomógł mi to posprzątać i zaczął przepraszać.  Znałam go już wcześniej, to znaczy, słyszałam o nim. Kapitan drużyny Krukonów,  Christopher Walker. - Black siłą woli powstrzymywał się od wybuchu. Przecież doskonale znał Chrisa! - Co ja sobie myślałam? Imponował mi. Był taki inteligentny i oczytany, nie tylko w dziedzinie magii, ale i dużo mi opowiadał o mugolach. Podobał mi się. Myślałam, że do siebie pasujemy. Zaczęliśmy ze sobą chodzić przed Bożym Narodzeniem. - delikatnie się uśmiechnęła, jakby do samego wspomnienia tego dnia - Byliśmy całkiem zgranym duetem. Wiele rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się razem, uczył mnie nawet grać w Quidditcha, ale potem... - zaczerpnęła powietrza by powstrzymać napływające łzy. Łapa jednak siedział na przeciwległym końcu materaca swojego łóżka  wpatrywał się w nią w bez ruchu - A potem odkryłam, że mnie zdradzał. Był kwiecień, a ja dowiedziałam się, że od ponad dwóch miesięcy mnie zdradzał... ze swoją byłą. To zabawne, ale nawet mnie nie przeprosił. Tłumaczył, że przecież nie mogłam być taka naiwna, że on ze mną będzie. Że powinnam wiedzieć, że taki człowiek jak on, nie może przywiązywać się do jednej dziewczyny, która na dodatek jest od niego młodsza. 
Szczękę miała mocno zaciśniętą, stalowy błysk w oku skupiał się na suficie. Klatka piersiowa nazbyt szybko unosiła się w górę i dół. Prawdopodobnie balansowała na krawędzi gniewu, a rozpaczy. Sam Black, również balansował, ale jego przepaścią były pragnienia i rady Lunatyka, który kazał mu się utrzymywać dystans fizyczny w kontaktach z Rose. Kusiła go perspektywa pocieszyciela, jednakże, jeśli Remus wciąż miał mu pomagać, to musiał dostosować się do jego porad, i aż ciężko było mu uwierzyć, ale faktycznie, nie zamierzał szukać nawet drobnego kruczka w ich umowie.
- Może się prześpisz? Chyba faktycznie cię trochę rozpiłem. Tutaj nikt ci nie przeszkodzi. Dziewczyny tu nie przelecą, nie zaczną pytać. 
- A ty co będziesz robić? - spytała zaskoczona propozycją. 
- Poczytam sobie książkę. Nie patrz tak na mnie - roześmiał się - potrafię czytać. Nawet mi się czasem zdarza, choć przyznam, że rzadko. 
- Przyznaję, twoja propozycja jest kusząca, ale - urwała, nieco zawstydzona - nie mam piżamy.
- Och, to nie problem.
Doczłapał się do swojego kufra i wyciągnął z niego białą koszulę. Jednym, nieco skomplikowanym zaklęciem przetransmutował swoje odzienie w przepiękną, długą, białą koszulę nocną, na grubych ramionkach. 
- Och, dziękuję. Syriuszu - spojrzała w jego szare oczy, w których próbował ugasić swoje pożądanie - jesteś niesamowitym czarodziejem. 
Uśmiechnęła się i skocznym krokiem zniknęła za drzwiami toaletki. 
To dobrze, bo jeszcze by zauważyła ten szkarłatny rumieniec, jakim się oblał Black. Przez prawie siedemnaście lat życia słyszał wiele komplementów, ale dotyczyły one zazwyczaj jego wyglądu, czasami jego osobowości, ale nigdy nie usłyszał tak wspaniałej uwagi od tak pięknej dziewczyny. 
- Syriuszu - dobiegł go głos zza drzwi - Syriuszu, nie patrz. Zejdź z łóżka i zakryj oczy. Proszę.
Rozbawiony jej nieśmiałością, zrobił jej miejsce na swoim łóżku, a sam przeniósł się na łóżko Jamesa. Niezbyt szczelnie zakrył sobie twarz dłońmi.
- Już - krzyknął starając się ukryć drzemiące w nim emocje. Dziewczyna wyglądała piękne. Tak bardzo pięknie, że przez umysł przeleciała mu myśl, że chciałby się dla niej zmienić. Chciałby, ale czym są chęci przy takim charakterze?

piątek, 25 października 2013

48.

Zasnęła bardzo późno, ale to nie powstrzymało jej od porannej pobudki. Przewracając się na lewy bok, dostrzegła, ze sąsiednie łóżko jest puste.
- Rose pewnie pobiegła na sobotnią herbatkę u Hagrida - pomyślała Torres, wstając z łóżka. Lily siedziała na krześle i rozczesywała włosy, a Mary zabierała torbę i pakowała do niego zwoje pergaminu.
- Mary, jest sobota!
- Wiem, wiem. Tylko muszę lecieć do biblioteki. Widzimy się na obiedzie. Miłego dnia.
I wybiegła z pokoju, głośno trzaskając drzwiami, co ostatecznie rozbudziło blondynkę
- To jest chore - odparła Lucy zatrzaskując drzwi łazienki. Szybko się umyła i razem z Evans zeszły na śniadanie.  W Wielkiej Sali nie było jakichś większych tłumów. Gdzieniegdzie można było dostrzec małe grupki osób leniwie pałaszujących swoje śniadania. Zajęły swoje stałe miejsca.
- To kiedy odbierasz swoją nagrodę z zakładu? - zaczęła Lily nakładając sobie owsiankę.
- W poniedziałek, na przerwie obiadowej. Będzie większy tłum - wyszczerzyła się, wciąż upajając się swoją wygraną. Nie byle jaką wygraną, wygraną z Blackiem!
- Chyba wstydzi się pokazać. Spójrz, nie ma go - blondynka skierowała swój wzrok na miejsce, na którym zawsze siedział jej przyjaciel. Rzeczywiście, było puste. Siedzieli tam tylko Peter i James. Nie byli oni jakoś specjalnie pochłonięci rozmową, dlatego też w chwili gdy dostrzegli, że dziewczęta im się przyglądają, wstali i dosiedli się do nich. 
- Tak więc wygrałaś zakład z Łapą. Lucy, powiedz mi, jak tego dokonałaś? - spytał dociekliwie Rogacz 
- No cóż - zaczęła Lucy, całkiem się rozpromieniając - to trzeba mieć to coś. To się nazywa przebiegłość i stuprocentowa pewność swoich racji.
- To się nazywa Rose Richardon- wypalił Peter.
- Och, zamknij się Peter - ofuknęła go Torres, spoglądając w stronę drzwi wejściowych. Dostrzegła w nich znajomą postać chłopca o brązowych włosach. Pomachała do niego, a ten, dostrzegłszy to, przysiadł się do nich.
- Serwus, Remusie- przywitała się żywo Lily, obdarowując Prefekta Gryffindoru perlistym uśmiechem. 
- Witajcie, Lily, Lucy, James, Peter. Jak mija sobotni poranek?
- Luniaczku, gdzie Łapa? - wtrącił niegrzecznie James, rozglądając się po sali.
- Został w Pokoju Wspólnym. Nie martw się James - dodał szybko - nie zostawiłem go samego- uśmiechnął się szeroko do okularnika, a ten wydawał się rozumieć już wszystko.
- Zaraz, zaraz. Z kim go zostawiłeś?
- Och, Lucy, pomyśl. Kogo nie ma przy stole. I wcale nie chodzi mi o Mary, ona siedzi w bibliotece. 
- Nie wierzę! - krzyknęła Torres, wytrzeszczając oczy z zaskoczenia. 
- Nie musisz. Nawet cię o to nie proszę - w głosie Lupina można było wyczuć rozbawienie. Bawiły go reakcje Lucy, bawiła go cała sytuacja, w której Syriusz, mimo przegranego zakładu coś uzyskał. Co prawda, jako przyjaciel powinien być teraz z Rose, ale Syriusz nie był złym przyjacielem wobec Huncwotów, to dlaczego by mu nie zaufać w tej kwestii?
- Idę tam - blondynka poderwała się z krzesła i ruszyła w stronę wyjścia.
- Nie możesz! Nie możesz mu tego zrobić! - James zwinnie ją wyminął i zatarasował jej drogę.
- Lucy, proszę. Nie niszcz tego.

- A niby dlaczego?
- Bo to mój przyjaciel.
- Mój także!
- Dlatego powinnaś sama chcieć dla niego dobrze.
- Ale Rose też jest moją przyjaciółką!
- On jej nie zrani. Nie spróbuje - wtrącił się łagodnie Remus - Obiecuję ci to, Lucy.
- Torres, ty lepiej zajmij się Willsonem, a nie Syriuszem. Dadzą sobie radę! 
James szarpnął ją za ramię, prowadząc do stołu, gdzie już czekał na nią niebiesko włosy chłopiec, na którego twarzy malował się przepiękny uśmiech.
- Chyba warto odpuścić - pomyślała Torres, rzucając się swojemu chłopakowi na szyję.

wtorek, 22 października 2013

47.

Stanęła przed drzwiami drewnianej chatki na skraju lasu. W szybach okien odbijały się strugi światła, które padały na trawę u jej stóp. Nad jej głową znajdował się drewniany strop podtrzymujący dach. Przy tym domu zawsze czuła się drobniejsza niż była w rzeczywistości. Ale z drugiej strony już z daleka wywoływał na jej twarzy uśmiech- miał w sobie coś swojskiego, coś, co sprawiało, że mimo całej swojej prostoty wydawał się dumniejszy od królewskich pałaców. Był jak domowe ciasto upieczone przez babcię – niepowtarzalny i wyjątkowy, choć przy tym dziecinnie prosty. 
Rose podniosła porcelanową piąstkę i zapukała do drzwi. Odpowiedziało jej ujadanie Kła, wysapane "Już idę!" oraz pospieszne kroki. Chwilę później zobaczyła rozczochraną głowę Hagrida, który na jej widok cały się rozpromienił i od razu chwycił ją w ramiona.
– Rose! Tak żem się cieszę, że cię widzę!
Dziewczyna chciała mu odpowiedzieć tym samym, ale została wręcz przyduszona do potężnego ciała gajowego. Głęboko wciągnęła w nozdrza jego zapach – pachniał jak ktoś, kto cały swój wolny czas poświęca temu, co kocha. Ktoś inny powiedziałby, że śmierdzi dzikimi zwierzętami, potem i zielskiem, ale dla niej był to zapach pasji. Ona czuła w tym wszystkim także niepowtarzalną woń Hagrida, której wprost nie dało się opisać. W końcu wyswobodziła się z jego uścisku i głęboko zaczerpnęła powietrza w płuca. Przywitała się z gajowym i wparowała do środka. Rozejrzała się dookoła – nic się nie zmieniło. Te same meble, kolory, nawet ubrania zdawały się być pozostawione tam, gdzie je ostatnio widziała. Wdrapała się na duże krzesło i, machając nogami, zaczęła się przypatrywać, jak Hagrid krząta się przy ognisku, by zaparzyć jej herbatę. 
– I co się działo w Hogwarcie przez wakacje? – zagaiła. Mężczyzna uśmiechnął się i zaczął opowiadać. Mówił o misji, jaką powierzył mu Dumbledore, o tym, jak pomagał pani Sprout sadzić mandragory, o tym, jak w Zakazanym Lesie coraz częściej spotyka centaury. Z zapartym tchem słuchała, jak opisywał jej wszystkie spotkane magiczne stworzenia i w głębi duszy trochę mu zazdrościła. Potem jednak pomyślała o sztuce i doszła do wniosku, że taki rozkład –dziesięć miesięcy na zagłębianie tajników niesamowitych zwierząt i roślin, a dwa miesiące na ciągle rysowanie – jak najbardziej jej odpowiada.
Kiedy Hagrid skończył swoją opowieść, spytał:
– A ty co robiłaś przez wakacje? Rysowałaś coś, he?
– Byłam we Włoszech, w Weronie. Tam ciągle rysowałam, ale do czasu – dramatycznie zawiesiła głos, a kiedy zobaczyła, że jeszcze bardziej zaciekawiła swojego rozmówcę, kontynuowała – aż spotkałam pewnego Włocha. 
– No czego jak czego, ale po tobie bym się, cholibka, w życiu nie spodziewał, że zrezygnujesz z rysowania na rzecz jakiegoś mugola!
– Heeej, spokojnie. Nie zakochałam się w nim ani nic, on uczył mnie fotografii.
– Aaa, uff. Bo, Rose, trochę mnie przestraszyłaś. 
Zachichotała. Uwielbiała Hagrida. Po prostu. 
– To co, przyniosłaś mi coś do pokazania?
Blondynka dopiero teraz wyciągnęła spod szaty swój zeszyt do rysunków, do którego też wkładała wszystkie swoje zdjęcia. Gajowy chwycił go w swoją wielką dłoń i zaczął powoli i uważnie przeglądać. W końcu odłożył go i westchął. 
– Rose, moja mała... Ja tam się na tym nie znam, ale coś mi się zdaje, że robisz się coraz lepsza. Jesteś już naprawdę dobra, a możesz być niesamowita. Właśnie to jest to – nie znam się, a twoje rysunki, a teraz i zdjęcia, do mnie przemawiają. Na tym to ma polegać, nie? Tylko nie rozumiem jednego. Lucy jest twoja najlepsza przyjaciółką, no nie?
– Tak – powiedziała powoli Rose, wiedząc już, do czego on zmierzał.  
– W takim razie powinnaś jej to pokazać – zmarszczyła brwi. Nie chciała tego. A on o tym wiedział. Powiedziała mu wszystko, wyjaśniła... Obnażyła przed nim swoją duszę, a on nie zrozumiał. Zrobiło jej się przykro. Pamiętała dzień, w którym ujawniła mu swój sekret. Padało. Była zziębnięta i zmartwiona. Trochę zagubiona również. Hagrid wysłuchał jej i obiecał nikomu nie zdradzić jej sekretu. 
– Wiesz, że i tak bym nie potrafiła – westchnęła Rose. – I nie chcę tego robić. Po prostu – nie chcę.
– Ale byłoby ci łatwiej. Mogłabyś robić zdjęcia swoim znajomym. Miałabyś piękną pamiątkę – Hagrid był szczerze zmartwiony tą sytuacją.
– Nie, nie chcę tego. Oni by nie zrozumieli.
– Skąd wiesz? Rose – spojrzała na niego, a wtedy powtórzył nieco wolniej – Skąd wiesz?
– Wiem. Znam ich i po prostu to wiem...
Rose zasępiła się i w milczeniu dopiła swoją herbatę. Jej towarzysz chyba wczuł, że jest nie w humorze, bo w milczeniu zajął się podsycaniem ognia w kominku. Blondynka odstawiła kubek, pozbierała swoje prace i, pożegnawszy się uprzednio z gajowym, ruszyła w stronę zamku. Od razu zauważyła zmianę pogody. Teraz wszystko wydawało jej się szare i smutne, a nie piękne i kolorowe jak w chwili, kiedy szła tą drogą jakiś czas temu. Czy to możliwe, żeby świat wokół niej się aż tak bardzo zmienił przez te kilka godzin? A może po prostu była teraz w innym humorze i dlatego wydawało jej się, że cała natura się zmieniła?
Nie wiedziała dlaczego, przecież przechodziła przez taką rozmowę już kilka razy, ale nagle zachciało jej się płakać. Zwinąć się w kłębek w jakimś ciepłym i przytulnym miejscu, czuć przy sobie czyjąś życzliwą obecność, czyjeś ramiona, który by nie pytały o powód smutku, które po prostu by ją objęły i przytuliły w iście braterskim geście. Które chciałyby ją chronić przed złem tego świata. Rose przyspieszyła kroku. Po chwili już biegła. Po jej twarzy już spłynęła pierwsza łza. Była tak rozdarta – nie mogła powiedzieć, nie mogła nie mówić... Przed całkowitą utratą kontroli ratowała ją jedna myśl.
Remus.

piątek, 18 października 2013

46.


Błonia wyglądały dziś inaczej niż zwykle. Słońce było dziwnie smutne i wiatr powiewał płaczliwe melodie. Otuleni jedynie ciszą, w której stąpali, patrzyli na leniwie podążające słońce.
-Więc
– odchrząknął delikatnie Remus przerywając cieszę – chciałeś porozmawiać. O co chodzi, Łapo?
Syriusz jeszcze przez chwilę wpatrywał się w niebo, lekko mrużąc przy tym oczy.
-Rose ci się podoba.
– oznajmił spokojnym tonem.
-Nie! Nie! Nie!
– szybko zareagował chłopiec o miodowych oczach.
-Och, Luniaczku
. – spojrzał na niego – To nie było pytanie. To było stwierdzenie.
-Mylisz się.
– upierał się Remus, ale Black obdarzył go jedynie niedowierzającym spojrzeniem.
-Ona się podoba tobie, ale i mi. Ale jest to całkowicie odmienny sposób pociągania. Chciałbym z nią być, ale chciałbym także móc jej dać to, czego nie potrafię dać innym dziewczynom. Niestety, to jest zbyt głęboko we mnie zakorzenione i nie da się ot tak przestać być tym samym człowiekiem, co kiedyś, co wcześniej.
-Czyli czego ty właściwie ode mnie oczekujesz, Łapo?
-Pomocy. – odparł nieco smutnym tonem głosu. Jego twarz pobladła, wzrok skupił w jednym punkcie. W elemencie obrazu, który zmierzał ku nim. Piękna blond włosa dziewczyna zarzuciła ręce na Remusa, a on, Syriusz, poczuł się, jakby ktoś wymierzył mi siarczystego policzka. Nie mógł obwiniać przecież Remusa, a może i mógł, ale bądź co bądź, nie chciał tego robić. Dziewczyna przelotnie się do niego uśmiechnęła, więc i on blado się do niej wyszczerzył. Potem pobiegła. Wesoło podskakiwała kierując się w stronę chatki gajowego, a on po prostu nie mógł już więcej na nią patrzeć. Na te złociste, tak, złociste włosy powiewające na wietrze. Na tę wspaniałą posturę dziewczyny, która nigdy nie spojrzy na niego tak jak wszystkie jego fanki, a może i z czymś co nazywane jest prawdziwą miłością, a nie tylko fizycznym uwielbieniem, bo będąc szczerym, należałoby przyznać, iż Syriusz Black był najprzystojniejszym uczniem szkoły zwanej Hogwartem.  No ale cóż mu z tego tytułu, skoro ta wspaniała istota nigdy nie splecie swoich dłoni z jego, nigdy nie złoży tych nieśmiałych i tych namiętnych pocałunków na jego ustach, nigdy nie pozwoli się uścisnąć na tak długo jakby tego chciał, na wieczność. Może i wydawać się by mogło, że przesadza, ale co z tego! Ma szesnaście, już prawie siedemnaście, lat. Chyba czas najwyższy zacząć traktować związki nieco poważniej! Z tym ostatnim to słaby żart, ale i tak głęboko pragnął by Rosaline zaczęła go traktować, chociażby tak samo, jak traktuje Remusa. Lupin stał nieopodal wpatrując się w niego. Jego długie włosy opadały mu niedbale na twarz i nawet ich nie zgarniając, bo właściwie po co, zaczął mówić:
-Pomóż mi, Remusie. – jego słowa były poważne, możliwe, że jest to ten jedyny wariant jego poważnego tonu, ten sam, którego stosował, nieumyślnie oczywiście, w rozmowie z Jamesem zaraz po ucieczce i przy innych nieco ważniejszych sprawach – Spójrz jak to wygląda. Pomóż mi to wszystko naprawić. Pomóż mi się wznieść w jej randze sympatii. Pomóż mi stać się człowiekiem godnym jej sympatii. Proszę.
-Syriuszu – zaczął delikatnie Lupin, nie dowierzając własnym uszom – to może być trudne.
-Nie obchodzi mnie to! Zniosę wszystko, poza ignorancją z jej strony.
-A będziesz się stosować do tego co mówię?
-No powiedzmy, że w większej części – rzucił Black, nieco bardziej odprężonym tonem.
-No to mam plan i oczekuję twojego posłuszeństwa, Łapo.
-O zgrozo – posłuszeństwo. Jak to strasznie brzmi. To kiedy zaczynamy?
-Teraz?

poniedziałek, 14 października 2013

45.

Tego dnia wcześnie skończyła swoje śniadanie. Zwykle posiłki zajmowały jej dużo czasu, a to dlatego, że zawsze więcej rozmawiała niż jadła. Ale nie dzisiaj. Było tak, ponieważ obudziwszy się, postanowiła jak najszybciej odwiedzić Hagrida. Nie mogła się doczekać spotkania - to była jedyna osoba w całym magicznym świecie, która znała jej tajemnicę i jedyna, która miała do opowiedzenia tyle ciekawych i interesujących ją historii dotyczących magicznych stworzeń, które tak lubiła. Uśmiechnęła się na samą myśl o spotkaniu - wręcz uwielbiała tego ogromnego człowieka, był tak prosty i pełen radości, kiedy przychodziła do niego na herbatę. 
W podskokach wyszła z Wielkiej Sali i skierowała się do wyjścia. Mijała wielu uczniów, wszyscy odwracali się za nią - w końcu nieczęsto spotyka się tak szeroko uśmiechniętą osóbkę, jaką ona była w tej chwili. Na zewnątrz była piękna pogoda - słońce delikatnie grzało jej twarz, a na czystym niebie nie było ani jednej chmurki. Nie potrzebowałaby wierzchniej szaty, gdyby nie ukryła pod nią swoich rysunków i zdjęć. Zawsze pokazywała swoje nowe prace Hagridowi, który je komentował i zachęcał do dalszej pracy.
Na błoniach zobaczyła dwóch dyskutujących chłopaków - jeden był wysoki i z daleka widać było, że jest przystojny, a drugi, nieco niższy, miał w sobie coś przytulnego, co dobrze jej się kojarzyło... Oboje mieli krawaty w barwach Gryffindoru i dopiero wtedy Rose doznała olśnienia: przecież to byli Remus i Syriusz! Nie zastanawiając się ani chwili, pobiegła w ich kierunku- miała dzisiaj tak dobry humor, że i wspomnienie wczorajszego nietaktownego zachowania Łapy nie było w stanie jej powstrzymać. Nie zwalniając, wpadła zaskoczonemu Lupinowi w ramiona. 
-Dzień dobry, Remusku! - wykrzyknęła i w przypłynie niczym nieuzasadnionej euforii obdarowała go siarczystym buziakiem w policzek. Kątem oka zauważyła, że Black skrzywił się nieznacznie, więc, wciąż będąc w objęciach swojego przyjaciela, uśmiechnęła się promiennie do Syriusza i przywitała się z nim. Odpowiedział lekkim skinieniem głowy, po czym włożył ręce do kieszeni i odszedł kilka kroków. Rose się tym za bardzo nie przejęła, powiedziała tylko:
-No, to ja wam nie przeszkadzam. Lecę do Hagrida.
I z szerokim uśmiechem pognała w stronę chatki na skraju Zakazanego Lasu.

44.

Obudził się razem ze słońcem wschodzącym gdzieś tam dalej. Wpatrując się w sufit, rozmyślał o tym, jakie to szczęście go spotkało, że mógł być tutaj. W tej szkole, z tak wspaniałymi ludźmi. 
-Nie zasługuję na to wszystko. - pomyślał Remus, przymykając swe powieki. Pełnia zbliżała się wielkimi krokami, pozostały mu około dwa tygodnie spokoju. Ale zanim nastąpi przemiana, dni zaczną się robić coraz cięższe, coraz bardziej nużące i w coraz gorszym nastroju. Niewiele więcej myśląc, wstał z łóżka i, drapiąc się po głowie, wszedł do łazienki. Stojąc pod prysznicem, czując spływającą wodę, czuł się, jakby cały ten ciężar, który gdzieś tam w głębi jego duszy siedzi, opadał razem ze strugami wody. Wysuszył się i przebrał w ubrania, które dziwnym trafem czekały na niego w łazience. Wyszedł po cichu z łazienki i dostrzegł niecodzienny widok.
-Długo już nie śpisz? - spytał, starając się ukryć swoje zaskoczenie.
-Już jakiś czas, Remusie. - odparł towarzysz poważnym tonem. Zbyt poważnym. Zbyt oficjalnym, by mogło być to oznaką dobrych wieści - Remusie czy możemy pogadać? Nie tu - szybko dodał - na błoniach na przykład.
-W porządku, ale Łapo...
-Pogadamy na dole. 
I z rękami w kieszeni wyszedł z dormitorium pozostawiając Remusa, który jeszcze przez chwilę nie potrafił wyrwać się z oszołomienia.

sobota, 12 października 2013

43.



Łapa wpadł wściekły do dormitorium i od razu rzucił się na łóżko. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, a pewnie zaraz wszyscy zaczną żądać wyjaśnień.
Jak przewidywał od razu nad jego łóżkiem zebrali się jego przyjaciele.
-James - zaczął nie spoglądając na nikogo. - Daruj sobie kazania.
-Nie chciałem się po tobie wydzierać. - zaperzył się Rogacz - Co się tam działo?
Black obdarował go morderczym spojrzeniem, po czym ponownie utopił swoją twarz w pościeli.
-Przegrał zakład z Lucy. No i jeszcze Rose mu uciekła z objęć. Wyrwała się i zamknęła w łazience. - rzucił rozbawiony Peter
-Przegrałeś?!
-Podeszła mnie! - krzyknął zdenerwowany Black. Wstał z łóżka i zaczął krążyć po pokoju.
-O bracie. Może ty się zakochałeś? - nonszalancko  oparty Potter patrzył się na Łapę z wyraźnym rozbawieniem.
-Nie.
-To czego ty właściwie oczekujesz od Rose. Łapo, to nie dziewczyna dla ciebie. - wtrącił się łagodnie Remus. - Ona jest zbyt delikatna i zbyt różna od ciebie, byś ty, traktując dziewczyny jako zdobycze, mógł być z nią w związku.
-Ona jest taka piękna. - usiadł ponownie na łóżku. Obok niego przysiadł się Remus, a na łóżku obok, które należało do Jamesa, usadowili się Peeter z Potterem.
-Wiem, że jest piękna. Ale zrozum, tylko ją zranisz. Więc są dwa wyjścia. Możesz zrezygnować, albo dojrzeć.
Razem z tymi słowami James wybuchnął śmiechem.
-Łapo, proszę, wybierz drugą opcję. Kupię ci wtedy na siedemnaste urodziny organizer prac domowych. - i ponownie zaczął się śmiać. Tym razem zawtórowali mu także Peter i Remus.
-Bardzo śmieszne. - mruknął obrażony Syriusz. - Idę spać, jutro mamy dużo roboty. 
-Jutro jest sobota. Nie mamy nic do roboty, Łapciu. - Rogacz popatrzył na niego jak na idiotę.
-No i co z tego? Jestem już zmęczony. I muszę to wszystko przemyśleć, wiec idę już spać. Branoc. 
I Syriusz przykrył głowę kołdrą, by nie słuchać swoich, wciąż dyskutujących, przyjaciół. Myśli mu wirowały, mózg zdawał się pulsować i rozwalać czaszkę od środka. Ale on nie mógł poddać się temu uczuciu. Musiał wszystko przemyśleć. Przegrany zakład odstawił na dalszy plan, była to ogromna porażka, ale nie aż tak wielka, jak ta, którą zafundowała mu Rose. Zresztą, jakby się uprzeć, ta dziewczyna odpowiadała za wszystkie jego niepowodzenia od początku roku szkolnego. Co ona w sobie miała? Czym to było, że nawet jeśli przeszkadzała mu i czasami nawet irytowała, nie potrafił jej znielubić? Czy to było "to coś", co, jak mówią, mają Te Jedyne dziewczyny? Ale przecież to się nie odnosiło do niego. On, wiecznie wolny, nie mógł pozwolić się usidlić żadnej kobiecie, nawet tak czarującej, delikatnej, dumnej, niesamowitej jaką była Rosalin. A potem myśli zaczęły mu uciekać i zasnął. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył oczami wyobraźni, zanim spowiła go ciemność, były włosy Richardson, oświetlane promieniami słońca.

środa, 9 października 2013

42.


Wpatrywała się w Syriusza i Rose jeszcze przez dłuższą chwilę. Jej mózg pracował na zmniejszonych obrotach, przez co dopiero po chwili dotarł do niej sens całej tej sytuacji.
-Black, skończony frajerze, wygrałam! - wrzasnęła z ogromnym uśmiechem na twarzy. -Tak jest, o tak, wszyscy wiedzieli, że mistrz Torres to wygra, bo Black to lamus. - przemawiała, stając na nogach i skacząc z radości. Podchodziła do każdego i obcałowywała ich policzki. Łapie nawet zmierzwiła włosy, a potem zaczęła wykonywać dziwny taniec, składających się z ruchów kolan do wewnątrz i do zewnątrz i trzymaniu się rękoma za głowę. Wydawała z siebie dziwne odgłosy radości. Nie zwracała uwagi na to, że w wybuchu swej ekscytacji zgubiła spodnie od swojej piżamy - notabene uchodziła za największe dziwadło, bo która z dziewczyn spadła w długich spodniach i koszuli zapinanej na guziki? To był męski strój do spania. 
Bądź co bądź, Torres w stanie głębokiej euforii, w majtkach i koszuli, która na szczęście była trochę dłuższa i mniej dopasowana do jej ciała, wymachiwała włosami udając, że jest gwiazdą mugolskiej muzyki rozrywkowej. 
Zasadniczo mogło się to wydawać być żenującym, gdyby nie to, ze to jest właśnie Lucy Torres. We własnym żywiole i w pełnej okazałości.  Taka właśnie była. Przebojowa, żywa, wesoła. 
-Black, kochanie. idź lepiej się dobrze wymyć, bo jutro jest twój wielki dzień! - ryknęła śmiechem upadając na kolana. Wierzchem dłoni otarła łzy, które zaczęły napływać jej do oczu. 
Gdy podniosła wzrok, zauważyła, że Black opuszkami palców dotyka policzka Richardson. Złapał jeden kosmyk jej włosów, który niesfornie opadał jej na twarz  i zwinnym ruchem zaczepił jej go za ucho. Łatwo było zauważyć, że dziewczyna napięła wszystkie mięśnie. Czuła się skrępowana taką sytuacją, a tu Black dalej nie przestawał. 
Jego dłoń zatrzymała się przy jej twarzy, wplótł swoje palce w jej włosy i nachylił się by skraść jej choć jeden pocałunek. To wszystko działo się tak szybko. Rose wyrwała się i z hukiem zatrzasnęła drzwi do toaletki. Słychać było jedynie głośny szum spuszczanej wody. Krzyknęła coś w stylu, że czeka aż wyjdą.
-To się doigrałeś. Nie ma to jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. - i choć mogło się to wydawać nieco nie na miejscu, zaczęła wtórować swój dziki taniec. Wszyscy ponownie się roześmiali, a już bardzo, ale to bardzo wkurzony  Syriusz wyleciał z dormitorium tak szybko, że Lucy, wymachująca dziko włosami, nawet tego nie zauważyła.
-My też pójdziemy, zajmijcie się Rose. Peter, chodź. - i dwaj pozostali Huncwoci opuścili dormitorium. Niespełna dwie minuty później drzwi znów się otworzyły, a stała w nich Mary z nietęgą miną. 
Torres rzuciła się na łóżko ciężko dysząc, pozwalając przy tym mówić Lily. Ta pokrótce opowiedziała Mollison co się działo pod jej nieobecność. 
-I dalej tam siedzi? - spytała w końcu brunetka.
-Rose! Rose, wychodź. Już poszli! - krzyczała Torres, nie podnosząc się z łóżka. Na te słowa drzwi łazienki się otworzyły i wyszła z nich drobna postać blondynki. Usiadła na swoim łóżku i wpatrywała się w przyjaciółki.
-To, że uciekłam, nie było chyba aż tak nietaktowne, co nie?
Lydia Land of Grafic