sobota, 9 listopada 2013

52.

    Po południu Lily ubrała płaszcz i wyszła z zamku. Już wcześniej postanowiła przejść się na samotny spacer po błoniach. Od rana niesprecyzowane myśli kłębiły się jej w głowie, więc chciała w jakiś sposób dać im upust. Myśląc o wszystkim i o niczym, zaczęła iść przed siebie. Wokół niej drzewa szumiały tak samo, jak szumiały jej myśli. Szła, nie widząc otaczającego ją świata, całkowicie pogrążona we własnym umyśle, aż z zamyślenia wyrwały ją jakieś okrzyki. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że bezwiednie doszła na stadion Quidditcha i zajęła miejsce na trybunach.
- Na brodę Merlina, jak ja się tu znalazłam?! Wyszłam z zamku, a potem... - Lily próbowała sobie przypomnieć, ale nie potrafiła się skupić, bo akurat w tym czasie trwał nabór do nowej drużyny Gryfonów. Evans obserwowała twarze zgromadzonych i ze zdumieniem zobaczyła, że wszyscy już się zebrali, ale nie było jeszcze kapitana. Potter stał w otoczeniu wianuszka fanów (nie tylko dziewczyn) i z bezczelnym uśmiechem nonszalancko opierał się o swoją miotłę. Poza nim, Ruda nie znała tam nikogo. Owszem, kojarzyła niektórych, ale nie zaliczała ich do swoich znajomych, do których mogłaby zagadać na korytarzu czy w Pokoju Wspólnym.
Wtem przez tłum przebiegła fala radosnego podniecenia, bo pojawił się Scott Wilson, kapitan drużyny i jeden z najprzystojniejszych chłopków w całym Hogwarcie. Aha, no i nowy nabytek Lucy. Dzisiaj miał swoje zwykłe, niebieskawe włosy i perfekcyjny uśmiech, którym obdarzył swoją dziewczynę. Lucy przyszła razem z nim, a teraz kierowała się w stronę Lily.
- Ciekawe, ile ze sobą wytrzymają? - pomyślała Ruda, kiedy blondynka usiadła koło niej.
- Ej, Lil, co ty tu robisz? Przecież miałaś nie przychodzić - urwała, kiedy zobaczyła zdziwione spojrzenie Rudej, a potem zaczęła się tłumaczyć. - Nie chodzi o to, ze cie wyganiam, bo ciesze się, że nie będę tu siedziała sama, a i ty wreszcie obejrzysz trening. Ale, no wiesz. Potter.
- Co Potter? - zdziwiła się Evans.
- No, pamiętasz, jak mówił, że przyjdzie, jeśli ty tu będziesz i w ogóle?
- Na śmierć zapomniałam! - dziewczyna przeraziła się nie na żarty. - Przecież teraz wyjdzie, że go posłuchałam i tak dalej!
- No... Nie wygląda to tak, ale wiesz, jaki jest James...
- Taa - Lily się skrzywiła i zaczęła intensywnie myśleć. Zostać? Uciekać? - Ej, Lucy, co mam robić? Uciec stąd, póki Potter mnie nie zobaczył?
- Yy... Obawiam się, że na to już za późno.
Lily z przerażeniem odwróciła głowę w stronę boiska i zobaczyła zbliżającego się w ich kierunku okularnika. Uśmiechnął się bezczelnie i z miotła przewieszona przez ramie, żwawym krokiem wszedł na trybuny. Rozsiadł się wygodnie obok Rudej i z triumfująco uniesiona brwią zaczął:
- Proszę, proszę, kogo moje oczy widza? Sama Lily Evans przyszła popatrzeć, jak wspaniale gram?
- Och, zamknij się, Potter. Nie przyszłam tu dla Ciebie.
- Ech, pewnie masz racje... - zaczął smutno Rogacz.
- S-serio? - dziewczyna wprost nie mogła uwierzyć własnym uszom. Sam James Potter przyznał jej racje? Szkoda, ze tego nie nagrała. Mogłaby to kiedyś pokazać wnukom czy coś.
- Oczywiście, że nie!- żachnął się chłopak. - Myślisz, ze ci uwierzę?- kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, wstał, wsiadł na miotłę i powiedział - No, obowiązki wyzywają. Patrz się i podziwiaj, Evas.
I odleciał. Lily w milczeniu patrzyła na nabory do drużyny. Długo to trwało. Najpierw krotka rozgrzewka, wyeliminowano kilku pierwszaków, którzy ledwo trzymali się na miotłach. Potem wybierano ścigających. Wygrała ta sama trojka, co w zeszłym roku. Nie mieli sobie równych. Potem pałkarze. Tu zaszła drobna zmiana. Ale to dlatego, że kilku zawodników już skończyło naukę w Hogwarcie. Potem obrońcy, znowu zmiana - przy pętlach znalazł się jakiś siódmoklasista. Był naprawdę dobry. Kiedy przyszła pora na wybór szukającego, na boisku pozostały tylko trzy osoby - Scott, James i jakaś drobna dziewczyna. To, komu przypadnie ta pozycja, było tylko formalnością. Wiadome było, że Potter jest niesamowity i nikt nie jest w stanie w nim wygrać. Przynajmniej nie ta dziewczyna, to było jasne.
Ruda zdziwiła się, ze tak dużo wiedziała o quidditchu. Przecież nigdy nie interesowała się tym sportem. Może samo chodzenie na mecze tyle ja nauczyło?
Musiała jednak przerwać swoje rozmyślania, bo Potter znowu zbliżał sie do nich. Tym razem jednak nie osiadł kolo niej, ale oparł sie o rzad krzeseł przed nią.
- To co, drogie panie, skoro już widziałyście mój triumf w pięknym stylu, może odprowadzę was do zamku?
- Ja nie skorzystam - rzuciła Lucy i pobiegła w stronę swojego chłopaka, jakby nie widziała się z nim od wieków. Chwile później Lily obserwowała, jak ich ciała łączą się w uścisku, a wargi gdzieś sie gubią podczas namiętnego pocałunku. Odwróciła wzrok. Nie chciała im przeszkadzać w tak intymnej chwili. Co z tego, ze robili to w takim miejscu, dla nich był to ich własny świat i nikt, absolutnie nikt, nie powinien im teraz przeszkadzać.
- No, Evans, to zostaliśmy sami - zaczął James uwodzicielskim tonem, ale Lily w tym momencie wstała i ruszyła ku wyjściu. Na odchodnym rzuciła:
- Nie. Ty zostałeś sam.
Ale on wsiadł na miotle i podleciał do niej.
- Spójrz, mam tu z tylu wolne miejsce - poklepał rączkę miotły tuż za sobą. - Nie chcesz podwózki?
- Nie. Nie skorzystam.
Ruda dumnym krokiem ruszyła przed siebie, ale nie była w stanie uciec chłopakowi lecącemu tuz obok niej.
- Och, Potter, czego ty chcesz? - warknęła.
- Podrzucić cie do zamku. I tyle.
- A jak sie zgodzę, zostawisz mnie w spokoju?
- Na jak długo, Evans?
- Nie oczekuję cudów. Tydzień.
- Niech będzie tylko ten dzień. Zero mnie aż do jutra, co ty na to, Evans?
Lily westchnęła. Nie była to najlepsza propozycja, ale zawsze to kilka godzin bez tego irytującego, bezczelnego i aroganckiego Gryfona.
- Słowo? - spytała podejrzliwie.
- Słowo Huncwota.
- Nie wierze słowu Huncwota, Potter.
- Jak możesz?- Rogacz wyglądał na dotkniętego. - No dobra. Masz moje słowo. Słowo Jamesa Pottera.
Po tej deklaracji dziewczyna wsiadła na miotle. Och, jak ja nie cierpię latać - pomyślała.
- Musisz mnie objąć w pasie, inaczej zlecisz podczas wykonywania nawet najprostszych manewrów.
- Zaraz. Jakich manewrów?- spytała przerażona. Tuz po chwili kurczowo trzymała sie okularnika. Takich manewrów - pomyślała ze złością.

12 komentarzy:

  1. o jejunciu *o* jak mozecie konczyc na takim momencie ;c uwielbiam was :) accio rodzial i to szybko xd

    OdpowiedzUsuń
  2. James zawsze znajdzie sposób po prostu cuuudowe *.*
    On wie jak namówić dziewczyne :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadna by mu nie odmówiła! :D

      Usuń
    2. Dokładnie :D
      Żadna mu sie nie oprze !

      Usuń
  3. Wspaniałe *o*
    I nareszcie dłuższe :D
    Na to czekałam
    James jest wspaniały <3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  4. BOŻE TO JEST CUDNE następny rozdział proszę Accio !!! *____________* Już sie nie moge doczkać Rose i Blacka ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. zakochałam sie w jamsie i syriuszu pomocy ;o

    OdpowiedzUsuń
  6. Wslaniałe cudowne, piękne,romaantyczne i ogółem super :) warto było troszeczkę poczekać na ten rozdział :D pozdrawiam i życzę weny oraz dalszych sukcesów :)
    ~carolina

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział świetny, tak jak zreszta wszystkie ;) Dawać mi tu szybko następny!!! James rozwala system XD
    PS.: Jakbyście miały chwilke, to zapraszam do mnie na http://all-about-marauders.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. przykro mi sie zrobilo jak Lily pomyslala, ze pokaze swoim wnukom reakcje Jamesa
    i to w dodatku ich wspolnych

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic