sobota, 31 sierpnia 2013

6.

Godzina 09:53. Wysiada z samochodu rodziców, solennie ich zapewniając, że sama sobie poradzi z zakupami. Przemierza ruchliwe uliczki miasta. Patrzy na ludzi, którzy spieszą się gdzieś. Pragną być w zupełnie innym miejscu niżeli są. Ale ona jest we właściwym miejscu. Widzi szyld baru "Dziurawy Kocioł". Spogląda na zegarek. Godzina 09:57. To zabawne, stoi sobie przed budynkiem, który widzi tylko mała (a może nie tak mała?) liczba osób przechodzących obok. Czy ludzie ci zdają sobie sprawę, że w miejscu, w którym oni widzą jakąś tam kamienicę bez wejścia, istnieją magiczne wrota do zaczarowanego świata? Godzina 09:59. Czuje czyjąś obecność. Odwraca się i widzi niby tą samą piękną twarz przyjaciółki. A jednak dostrzega zmianę. Przede wszystkim schudła. Nigdy nie była gruba, a teraz wygląda jakby miała z dziesięć kilogramów niedowagi. Minę ma ponurą. Smutną. Oczy. Jej piękne, ciemnobrązowe, zazwyczaj ciepłe oczy były teraz lekko zapadnięte. Na pierwszy rzut oka widać, że ostatnie dni wiele czasu spędza na wylewaniu łez. Ten sztucznie przylepiony uśmiech, który zasadniczo wygląda jak coś pomiędzy grymasem a dziwnego typu deformacją twarzy. Podchodzi do drobniutkiej osóbki i obejmuje ją, przyciskając jej twarz do swego ramienia. Spodziewa się łez, lecz te nie nadchodzą. Dziewczyna odsuwa się.
-Miło cię znów zobaczyć, Lily. Wypiękniałaś przez to lato. Wygląd to raczej nie moja działka, ale sama Lucy z pewnością powiedziałaby ci, że powinnaś częściej rozpuszczać włosy. Wyglądają jak prawdziwe, rude płomienie- uśmiechnęła się blado do zielonookiej przyjaciółki.
-Mary, tak bardzo się martwiłam. Wyglądasz okropnie. Czy ty... Czy chcesz...
-Nie- łagodnie, acz stanowczo przerwała jej dziewczyna.- Ja już wszystko zrozumiałam sama. Nie mogę się poddawać, prawda? Muszę być silna. Dla nich. Bo inaczej, okazałoby się, że zginęli na marne. A wcale tak nie było. Opowiedz mi, co u ciebie? Jak ci mijają letnie wakacje? Czuję, że okropnie cię zaniedbałam. Musimy to nadrobić. Ty opowiadasz, ja słucham- orzekła tonem ostatecznie zamykającym sprawę. Powolnym krokiem ruszyły w kierunku pabu, aby tam przejść na ulicę Pokątną. W między czasie zielonooka zaczęła:
-U mnie- zaczęła nieco nieśmiałym tonem- no cóż, w sumie to nic ciekawego. Poznałam chłopaka Petunii, okropny snob, ale jej tego nie powiedziałam. Skoro go kocha, to nic mi do tego. Lucy i Rose pisały do mnie. Bardzo się o ciebie martwiły.
-Nie martw się, napisałam do nich również. Lucy od wczoraj jest u rodziców, wiesz, zabierają ich co weekend. Łaskawcy od siedmiu boleści. Zostawić dzieci u dziadków, a pozwalać im wstąpić do swojego domu raz w tygodniu- skrzywiła się nieco.- Rose jeszcze nie wróciła z Włoch. Fajną ma zabawę, wiesz, sztuka- przewróciła wymownie oczami- ale obie obiecały mi, że widzimy się na peronie w środę. Hej, czy to nie Huncwoci?

4 komentarze:

Lydia Land of Grafic