- To
co, Torres, gotowa?
Siedzieli w Wielkiej Sali. Wszystko przebiegało dokładnie tak, jak każdego innego dnia. Dzieciaki zajadały śniadanie, a Lucy Torres i Syriusz Black spoglądali na siebie, z tą różnicą, że Łapa był całkowicie podniecony tym, co ma się za chwilę wydarzyć, a po minie blondynki można było wywnioskować, że ma ona ochotę się rozpłakać.
- Miejmy to za sobą. – pomyślała, podnosząc się z krzesła. Dumnym krokiem przemierzyła odległość dzielącą stół Gryfonów i Ślizgonów. Siedział tam. Lekko zgarbiony, wyglądający jak miniaturowa wersja Syriusza. Miejsce po jego lewej stronie było puste. Wzięła głęboki oddech, zaklinając siebie, za ten idiotyczny pomysł.
Zajęła miejsce u boku chłopca. Spojrzał on na nią zaskoczony. Bywał tyle razy w jej domu i nigdy nie zamieniła z nim nawet zdania, a teraz ma go pocałować?
Postanowiła zrobić to jak najszybciej. Nachyliła się nad nim i dosłownie w tej samej chwili, w której ich wargi się złączyły, odbiegła. Zatrzymała się tuż przy stole Gryfonów. Chłopiec o niebieskich włosach wyglądał na nieco oszołomionego.
– Scott… – zaczęła słabym głosem.
– To może ja nie będę przeszkadzał. – uśmiechnął się do reszty i wstał.
– Scott , zaczekaj, wytłumaczę ci.
– Nie wiem czy jest co tłumaczyć, Lucy.
Czupryna błękitnych włosów zniknęła w chwili, w której zielonooka blondynka zaczęła szlochać.
Tak dobrze im się układało. Jak dotąd nie spojrzała nawet na innego chłopaka, a wszystko musiało lec w gruzach, przez idiotyczny pomysł Blacka! Nie, nie! To przez jej idiotyczny pomysł! Nie! To wszystko wina Blacka!
– No, no, Lucy, spisałaś się. – zaśmiał się przystojny chłopiec, o kruczoczarnych włosach.
– Nienawidzę cię, Black. Jeśli Scott ze mną zerwie, to niech mnie wsadzą do Azkabanu, a co mi tam! Zabiję cię!
Wybiegła z Sali, a pozostali wciąż tkwili w osłupieniu.
– Syriuszu, sądzę, że tym razem zgubiłeś zahamowania. – dała o sobie znać Richardson. – James, nie mógłbyś pogadać z Scottem? Wytłumaczyć mu, jak facet facetowi? Syriuszu, musisz naprawić ich związek! – rozkazała Rose, a on, Syriusz, czuł, że musi zrobić to, o co prosi go ta piękna istota.
– No to plan jest taki. – zaczął żywo Rogaś - My pogadamy ze Scottem, a ty i Lily – spojrzał na rudowłosą dziewczynę, która dziś się jeszcze ani razu nie odezwała – pójdziecie pogadać z Lucy. Ona musi być gotowa na rozmowę z nim. Niech już nie płacze. To nic nie da. Łapo, zwijaj się. Remusie, idziesz z nami? Jesteś dość dobry we wpajaniu ludziom prawdy do głowy. – chłopiec o miodowych oczach jedynie skinął głową, na znak, że się zgadza. – No, to za godzinę w Pokoju Wspólnym. Przyprowadźcie ją w dobrym stanie.
Cała grupa wstała od stołu. Będąc już w Pokoju Wspólnym rozdzielili się przy schodach do sypialni. Dziewczęta ruszyły prosto do swojego dormitorium, natomiast Huncwoci rozpoczęli poszukiwania siódmego roku. Nie było to aż tak odległy od nich pokój. Na tabliczce przy drzwiach wypisane było między innymi nazwisko Scotta. Bez pukania wparowali do sypialni, w której, jak się spodziewali, był Wilson, demolujący całe pomieszczenie.
– Hej, stary, opanuj się! - krzyknął James, tym samym, zwracając na siebie uwagę metamorfaga.
– Chciałbym być sam, nie obraźcie się.
– Nie, nie, nie! – wtrącił się Black, wychodząc na przód. – Nie zostaniesz sam, musisz nas posłuchać. Wyciągnąłeś błędne wnioski!
– Wiem co widziałem!
– Właśnie, że nie wiesz.
– To dlaczego jesteś tu ty, a nie Lucy?! Dlaczego?
– Scott - wciął się łagodnie Lupin – To był tylko efekt zakładu.
– Tak, ja wymyśliłem tę karę.
– Śmieszne. Przecież mogła mi o tym powiedzieć. Szkoda, że nie pomyślała o tym, żeby mnie uprzedzić. – zmęczony opadł na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Szóstoklasiści wykorzystali ten moment i względnie wysprzątali pokój, by i oni mieli na czym usiąść.
– Skoro ci na niej zależy, to czemu tak łatwo odpuszczasz? – donośny głos Pottera rozbrzmiał się po całym pomieszczeniu. – Wiesz, gdybym to ja był w związku z dziewczyną moich marzeń i wiedziałbym, że przeze mnie wypłakuje sobie oczy, to nie siedziałbym jak palant w dormitorium, tylko poszedłbym do niej. To chyba najgorsza plama na dumie mężczyzny – świadomość, że dziewczyna, którą lubię bardziej niż inne, płacze przeze mnie.
– Płacze?
– I to jak! Wygląda jak mała panda! – krzyknął Łapa.
– Coo? Czemu jak panda? Black, do cholery, czy ty we wszystkim musisz widzieć jakiś żart?
– Scott, idź do niej! Chyba nie myślisz, że Lucy odstawiłaby cię, na rzecz mojego młodszego brata. No weź pomyśl racjonalnie.
– Racjonalnie? Powiedział to Syriusz Black?
– Cicho, wiesz o co mi chodzi.
Scott wyglądał jakby toczył wewnętrzną bitwę między tym co czuł kilkanaście chwil wcześniej, a tym uczuciem, które wypełniało go od tej pamiętnej imprezy w Pokoju Wspólnym.
W tym samym czasie, po drugiej stronie Wieży Gryffindoru, dziewczyna imieniem Lucy wypłakiwała się w ramię rudowłosej dziewczyny, która jedynie głaskała ją po głowie.
– Już dobrze. Cicho, cicho! Nie płacz. – mówiła pomiędzy tymi wielkimi wybuchami płaczu.
– Lil, czemu ja zawszę muszę coś spieprzyć?
– Lucy, kochanie. Nie mów tak. Weź się w garść i mu to wytłumacz. Scott nie jest głupi.
– Właśnie, Lucy. Lily ma rację. – zawtórowała Rose – Poza tym, płacz nie rozwiąże twoich problemów. Trzeba działać, a nie siedzieć i się mazać.
– Ale co ja mam zrobić? – po policzkach Torres wciąż spływały łzy wielkości grochu – On mnie nie chce nawet słuchać.
– TY SIĘ PODDAJESZ?! TY, Lucy Torres? Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! – krzyczała Evans, spoglądając na zielonooką przyjaciółkę.
– Nie, ale…
– Nie ma żadnego ale. Wstawaj! Idziemy do niego. – już otwierała drzwi, gdy nagle z wielkim impetem wpadł do pokoju Black, z nosem w chmurach i dziarskim uśmiechem na ustach. – Jak już musisz tu przychodzić, to wiedz, że tu się puka, Black – zagrzmiała Lily. Nerwy na twarzy jej drgały, aż do momentu, kiedy nie zauważyła czupryny błękitnych włosów. Scott stał u boku Jamesa. To dziwne, ale dopiero teraz była w stanie dostrzec, jak bardzo są wysocy. Wpatrywała się w jednego z nich tak intensywnie, że dopiero gdy wyszczerzył on do niej swoje śnieżnobiałe zęby, opamiętała się i przybrawszy surową minę, wymaszerowała z pokoju. Pozostali również tak uczynili, zostawiając zakochanych samych.
Siedzieli w Wielkiej Sali. Wszystko przebiegało dokładnie tak, jak każdego innego dnia. Dzieciaki zajadały śniadanie, a Lucy Torres i Syriusz Black spoglądali na siebie, z tą różnicą, że Łapa był całkowicie podniecony tym, co ma się za chwilę wydarzyć, a po minie blondynki można było wywnioskować, że ma ona ochotę się rozpłakać.
- Miejmy to za sobą. – pomyślała, podnosząc się z krzesła. Dumnym krokiem przemierzyła odległość dzielącą stół Gryfonów i Ślizgonów. Siedział tam. Lekko zgarbiony, wyglądający jak miniaturowa wersja Syriusza. Miejsce po jego lewej stronie było puste. Wzięła głęboki oddech, zaklinając siebie, za ten idiotyczny pomysł.
Zajęła miejsce u boku chłopca. Spojrzał on na nią zaskoczony. Bywał tyle razy w jej domu i nigdy nie zamieniła z nim nawet zdania, a teraz ma go pocałować?
Postanowiła zrobić to jak najszybciej. Nachyliła się nad nim i dosłownie w tej samej chwili, w której ich wargi się złączyły, odbiegła. Zatrzymała się tuż przy stole Gryfonów. Chłopiec o niebieskich włosach wyglądał na nieco oszołomionego.
– Scott… – zaczęła słabym głosem.
– To może ja nie będę przeszkadzał. – uśmiechnął się do reszty i wstał.
– Scott , zaczekaj, wytłumaczę ci.
– Nie wiem czy jest co tłumaczyć, Lucy.
Czupryna błękitnych włosów zniknęła w chwili, w której zielonooka blondynka zaczęła szlochać.
Tak dobrze im się układało. Jak dotąd nie spojrzała nawet na innego chłopaka, a wszystko musiało lec w gruzach, przez idiotyczny pomysł Blacka! Nie, nie! To przez jej idiotyczny pomysł! Nie! To wszystko wina Blacka!
– No, no, Lucy, spisałaś się. – zaśmiał się przystojny chłopiec, o kruczoczarnych włosach.
– Nienawidzę cię, Black. Jeśli Scott ze mną zerwie, to niech mnie wsadzą do Azkabanu, a co mi tam! Zabiję cię!
Wybiegła z Sali, a pozostali wciąż tkwili w osłupieniu.
– Syriuszu, sądzę, że tym razem zgubiłeś zahamowania. – dała o sobie znać Richardson. – James, nie mógłbyś pogadać z Scottem? Wytłumaczyć mu, jak facet facetowi? Syriuszu, musisz naprawić ich związek! – rozkazała Rose, a on, Syriusz, czuł, że musi zrobić to, o co prosi go ta piękna istota.
– No to plan jest taki. – zaczął żywo Rogaś - My pogadamy ze Scottem, a ty i Lily – spojrzał na rudowłosą dziewczynę, która dziś się jeszcze ani razu nie odezwała – pójdziecie pogadać z Lucy. Ona musi być gotowa na rozmowę z nim. Niech już nie płacze. To nic nie da. Łapo, zwijaj się. Remusie, idziesz z nami? Jesteś dość dobry we wpajaniu ludziom prawdy do głowy. – chłopiec o miodowych oczach jedynie skinął głową, na znak, że się zgadza. – No, to za godzinę w Pokoju Wspólnym. Przyprowadźcie ją w dobrym stanie.
Cała grupa wstała od stołu. Będąc już w Pokoju Wspólnym rozdzielili się przy schodach do sypialni. Dziewczęta ruszyły prosto do swojego dormitorium, natomiast Huncwoci rozpoczęli poszukiwania siódmego roku. Nie było to aż tak odległy od nich pokój. Na tabliczce przy drzwiach wypisane było między innymi nazwisko Scotta. Bez pukania wparowali do sypialni, w której, jak się spodziewali, był Wilson, demolujący całe pomieszczenie.
– Hej, stary, opanuj się! - krzyknął James, tym samym, zwracając na siebie uwagę metamorfaga.
– Chciałbym być sam, nie obraźcie się.
– Nie, nie, nie! – wtrącił się Black, wychodząc na przód. – Nie zostaniesz sam, musisz nas posłuchać. Wyciągnąłeś błędne wnioski!
– Wiem co widziałem!
– Właśnie, że nie wiesz.
– To dlaczego jesteś tu ty, a nie Lucy?! Dlaczego?
– Scott - wciął się łagodnie Lupin – To był tylko efekt zakładu.
– Tak, ja wymyśliłem tę karę.
– Śmieszne. Przecież mogła mi o tym powiedzieć. Szkoda, że nie pomyślała o tym, żeby mnie uprzedzić. – zmęczony opadł na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Szóstoklasiści wykorzystali ten moment i względnie wysprzątali pokój, by i oni mieli na czym usiąść.
– Skoro ci na niej zależy, to czemu tak łatwo odpuszczasz? – donośny głos Pottera rozbrzmiał się po całym pomieszczeniu. – Wiesz, gdybym to ja był w związku z dziewczyną moich marzeń i wiedziałbym, że przeze mnie wypłakuje sobie oczy, to nie siedziałbym jak palant w dormitorium, tylko poszedłbym do niej. To chyba najgorsza plama na dumie mężczyzny – świadomość, że dziewczyna, którą lubię bardziej niż inne, płacze przeze mnie.
– Płacze?
– I to jak! Wygląda jak mała panda! – krzyknął Łapa.
– Coo? Czemu jak panda? Black, do cholery, czy ty we wszystkim musisz widzieć jakiś żart?
– Scott, idź do niej! Chyba nie myślisz, że Lucy odstawiłaby cię, na rzecz mojego młodszego brata. No weź pomyśl racjonalnie.
– Racjonalnie? Powiedział to Syriusz Black?
– Cicho, wiesz o co mi chodzi.
Scott wyglądał jakby toczył wewnętrzną bitwę między tym co czuł kilkanaście chwil wcześniej, a tym uczuciem, które wypełniało go od tej pamiętnej imprezy w Pokoju Wspólnym.
W tym samym czasie, po drugiej stronie Wieży Gryffindoru, dziewczyna imieniem Lucy wypłakiwała się w ramię rudowłosej dziewczyny, która jedynie głaskała ją po głowie.
– Już dobrze. Cicho, cicho! Nie płacz. – mówiła pomiędzy tymi wielkimi wybuchami płaczu.
– Lil, czemu ja zawszę muszę coś spieprzyć?
– Lucy, kochanie. Nie mów tak. Weź się w garść i mu to wytłumacz. Scott nie jest głupi.
– Właśnie, Lucy. Lily ma rację. – zawtórowała Rose – Poza tym, płacz nie rozwiąże twoich problemów. Trzeba działać, a nie siedzieć i się mazać.
– Ale co ja mam zrobić? – po policzkach Torres wciąż spływały łzy wielkości grochu – On mnie nie chce nawet słuchać.
– TY SIĘ PODDAJESZ?! TY, Lucy Torres? Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! – krzyczała Evans, spoglądając na zielonooką przyjaciółkę.
– Nie, ale…
– Nie ma żadnego ale. Wstawaj! Idziemy do niego. – już otwierała drzwi, gdy nagle z wielkim impetem wpadł do pokoju Black, z nosem w chmurach i dziarskim uśmiechem na ustach. – Jak już musisz tu przychodzić, to wiedz, że tu się puka, Black – zagrzmiała Lily. Nerwy na twarzy jej drgały, aż do momentu, kiedy nie zauważyła czupryny błękitnych włosów. Scott stał u boku Jamesa. To dziwne, ale dopiero teraz była w stanie dostrzec, jak bardzo są wysocy. Wpatrywała się w jednego z nich tak intensywnie, że dopiero gdy wyszczerzył on do niej swoje śnieżnobiałe zęby, opamiętała się i przybrawszy surową minę, wymaszerowała z pokoju. Pozostali również tak uczynili, zostawiając zakochanych samych.
W Pokoju Wspólnym panowała bardzo pogodna atmosfera. W kominku trzaskał ogień, a lampy rozświetlały cale pomieszczenie. Kanapy i fotele przysunęli do ognia, by nieco się ogrzać. Salon Gryfonów był jak przytulny pokój w domu pełnym mieszkańców. Zawsze można było kogoś spotkać, ale dla nikogo nie brakowało miejsca. Hogwart był jak dom. Bezpieczny, przyjazny.
Lily oderwała wzrok od tańczących ogonków i skupiła swą uwagę na Huncwotach. Chłopcy pokrótce opisali dziewczętom ich rozmowę z siódmoklasistą.
– Jeśli dobrze pójdzie, to za jakieś dziesięć minut zajdą na dół wymieniając się śliną i udając, ze żadna kłótnia nie miała miejsca. – zakończył Black, opadając na oparcie fotela. Był dumny z tego, że po raz kolejny wykaraskał się z niemałych kłopotów. Nonszalancko oparty wpatrywał się właśnie w pewną piątoklasistkę. Szarpnął za ramię Pottera i delikatnie wskazał na dziewczynę.
– Ładna.
– No nawet, chociaż, czy ja wiem. Niska jest.
– Jak usiądzie mi na kolanach, to różnicy nie będzie widać. – zaśmiał się Syriusz, podnosząc się z siedzenia. Mężnie się wyprostował i zagaił do dziewczyny.
James z rozbawieniem przyglądał się poczynaniom przyjaciela. Nawet nie zauważył, kiedy Rose bąknęła pod nosem, że zapomniała czegoś w bibliotece. Piątoklasistka kokieteryjnie bawiła się swoimi czarnymi włosami. W oczach szalały jej wesołe iskierki. Syriusz zbliżył się do niej już dostatecznie blisko, by wręcz stykali się biodrami. Wnet przed oczami zauważył kasztanoworude włosy, których właścicielka zmierzała do portretu Grubej Damy.
– Hej, Evans, dokąd idziesz?
– Gdybyś nie był tak prostacki, to byś zauważył, że Rose ma dziś kiepski dzień. Idę z nią pogadać.
– Może ci potowarzyszyć?
– Spadaj, Potter.
Rose siedziała na błoniach, nieopodal rzeki. Jak na końcówkę października, był to dość ciepły dzień. Trawa nie była już tak intensywnie zielona, a także na drzewach powstawały palety barw. Mały statek sunął się po tafli wody.
– Piękny jest. – rzekła Lily siadając na brzegu. – Rose. Co jest?
Richardson miała opuchnięte oczy. Niesforne kosmyki, wynikające się spod jej kłosa, przylepiały się do twarzy. Tępo wpatrywała się w małą łódeczkę. Gwałtownie szepnęła różdżką i statek zaczął tonąć.
– Och, Lil. Zrobiłam...ja zrobiłam coś nieodpowiedniego. – warga jej drgała, a w oczach pojawiły się łzy. Opowiedziała rudowłosej przyjaciółce o zajściu w dniu urodzin Syriusza.
– Ja myślałam, że jak z nim o tym porozmawiam to zdam sobie sprawę, że to jest właśnie ten podrywacz, że on nie jest dla mnie i... I że będzie mi łatwiej wiedząc, że to nic nie znaczy. Że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ale gdy go pocałowałam. Ma Merlina, Lily... – wybuchnęła płaczem. Szlochała w ramię swej przyjaciółki i czuła wstyd. Wstyd, że dopuściła do siebie myśl, że mogło się coś narodzić miedzy nią a Syriuszem. – A potem...potem on mnie pocałował i, och Lily, to było takie wspaniałe. To było jak taka chwila w chmurach. I...i ja rzuciłam na niego zaklęcie zapomnienia. Dlatego on tego nie pamięta. I nie mogę mieć do niego pretensji, ale... Myślałam, że powiedział mi to, co czuje. Mówił, że chce się zmienić. – z twarzą ukrytą w ramionach Rudej utkwiła ma długie minuty. Lily natomiast przytuliła ja do siebie i czekała.
– W urodziny Syriusza – zaczęła Ruda – James był u nas w dormitorium. I on...on był taki uprzejmy. Był całkiem inny. Nie był taki irytujący. I o mały włos...O mały włos nie wypłakałam mu się w rękaw. Ale kilka dni temu...ja widziałam jak on znęcał się nad Sevem. On się nie zmieni. Oni nigdy się nie zmieniają. Tylko obiecują.
– James jest bardzo przystojny i zabawny – odparła Richardson wciąż wtulona w pierś przyjaciółki.
– Ech, no tak. ale co z tego, kiedy on jest taki...taki...taki...ugh! Aż brak mi słów by opisać to, jak bardzo mieszane uczucia mam wobec niego. Kiedy byliśmy wtedy sami...on nie był tym Słynnym Jamesem Potterem. On był taki miły. Jego oczy. Takie ciepłe.
– Mężczyźni.
– Myśla, że mogą nas mieć na skinienie palca? Nic z tego. Rose, to my rozdajemy karty. To my, kobiety, powinnyśmy ich uwodzić, a potem patrzeć jak wariują na naszym punkcie, ale nie mogą nic zrobić.
– Lil, co ty knujesz?
– Knuję coś niedobrego.
Dalej *-*
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz :) chce dalej !! ^_^
OdpowiedzUsuńSuper
OdpowiedzUsuńChcę więcej!!!!
Boże świetny <3 <3 :3 :3
OdpowiedzUsuńSuper*.*.Itrygujące zakończenie , nie mogę się doczekać następnego rozdziału . Wasz blog uzależnia :)
OdpowiedzUsuńAle czad!!!!! :D :D :D macie talent! Hahah, jestem ciekawa jak rozwiniecie to dalej ;)
OdpowiedzUsuńŚciskam, całuje pozdrawiam i życzę weny
~Carolina Katie Weasley
Świetne !
OdpowiedzUsuńUwielbiam te rozdziały, gdy przeczytam jeden nowy już chcę następny !
Nie mogę się doczekać następnego, jest jak narkotyk :)
Pozdrawiam i życzę wielkiej weny ;D
Lady Mikaelson <3
Uu Lily *.* Wiedziałam że Rose podoba sie Syriusz :>
OdpowiedzUsuńCzekam na następne :D
SWIETNE MEEGA SUUPER ! :D
OdpowiedzUsuńNastępny!!!
OdpowiedzUsuńZakochałam się!
OdpowiedzUsuń"Knuję coś niedobrego" - niczym Huncwot ;D
OdpowiedzUsuń